Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Utworzony 9 czerwca 1962 r. Departament IV Ministerstwa Spraw Wewnętrznych miał zapewnić rozpoznanie i rozpracowanie przejawów wrogiej i szkodliwej działalności polityczno-ideologicznej hierarchii i kleru, doprowadzić do afirmacji przez duchowieństwo systemu politycznego PRL. Miał osłabić wpływy Kościoła w sferze ideologicznej i społecznej. Jedną ze stosowanych metod były działania dezintegracyjne, czyli napuszczanie jednych na drugich (np. opracowano dokument krytycznie oceniający wypowiedzi Jerzego Turowicza dotyczące kardynała Stefana Wyszyńskiego i przesłano go biskupowi Bronisławowi Dąbrowskiemu), oraz zabiegi o promowanie na wyższe stanowiska kościelne duchownych współpracujących ze służbami lub wygodnych dla władzy, a kompromitowanie niewygodnych. Departament zatrudniał ponad tysiąc osób i współpracował z innymi departamentami. Działania te nie były całkiem nieskuteczne, jednak Kościół cieszył się szacunkiem i był społecznie uznanym autorytetem. W 1976 r. Adam Michnik napisał książkę „Kościół, lewica, dialog”, otwierającą drogi porozumienia, a nawet współpracy między tzw. lewicą laicką i Kościołem: „Od wielu lat Kościół katolicki w Polsce nie uzasadnia żadnych racji możnych tego świata, stojąc uporczywie po stronie prześladowanych i bitych. Rzeczywistym wrogiem lewicy laickiej nie jest Kościół, lecz totalitaryzm”.
A dziś, gdy żyjemy w wolnym kraju bez IV Departamentu MSW i od 1989 r. mamy „przyjazny rozdział Kościoła od państwa”, autorytet Kościoła w Polsce spada, młodszego pokolenia wiernych ubywa, głosu Kościoła w kontrowersyjnych moralnie sprawach niemal nie słychać. Jedni są tak zniechęceni „radiomaryjnością” Kościoła w Polsce, że od niego odchodzą, inni zwierają szeregi, by bronić „prawdziwej wiary” przed takimi jak śp. biskup Tadeusz Pieronek, a czasem, po cichu, jak papież Franciszek. Jesteśmy tak podzieleni, że aż chciałoby się za św. Pawłem powiedzieć: „A jeśli u was jeden drugiego kąsa i pożera, baczcie, byście się wzajemnie nie zjedli” (Ga 5, 13-15).
Co do tego, że Kościół w Polsce przeżywa kryzys, chyba nie ma wątpliwości. Obserwatorzy wyliczają: spadek liczby uczęszczających na niedzielną mszę, spadek powołań, starzenie się kleru, rosnąca liczba rozwodów i niesakramentalnych związków, mizerny przekaz wiary w rodzinach, spadek zainteresowania pielgrzymkami na Jasną Górę itd.
Nadzieja na wyjście z kryzysu jest jednak uzasadniona. Narzekanie na biskupów znaczy, że wciąż się od nich czegoś oczekuje, młodsze pokolenie szuka kościołów i duszpasterstw, w których czuje się rozumiane i rozumie duszpasterzy, tworzy się mnóstwo środowisk ludzi zaangażowanych, którzy pogłębiają i praktykują wiarę, przyciąga ich siła duszpasterstw akademickich prowadzonych przez dominikanów, kościelna działalność siostry Małgorzaty Chmielewskiej, księdza Józefa Krawca w Strzelcach Opolskich, kapucynów w Krakowie i Warszawie oraz wielu, wielu innych, wolontariat, neokatechumenat, wspólnoty charyzmatyczne. A jeszcze rosnące grono świeckich teologów, niebywałe zainteresowanie kaznodziejstwem ojca Adama Szustaka, poczytność „Tygodnika Powszechnego” itd.
Przyszłość? Wiele zależeć będzie od biskupów. Zacytuję słowa nowego arcybiskupa krakowskiego wypowiedziane na ingresie do wawelskiej katedry 8 marca 1964 r. Arcybiskup Wojtyła mówił: „Myślę, że być pasterzem to znaczy umieć brać to wszystko, co wszyscy wnoszą. Umieć brać to znaczy w dużej mierze umieć dawać – umieć to jakoś koordynować, scalać, ażeby z tego rosło wspólne dobro wszystkich i żeby w tym dobru wszystkich było dobro każdego, bo każdy z nas ma swoją pozycję w dziele Odkupienia (…). Każdy z nas jest wielkim skarbem”. ©℗