Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Traf chciał (nazwijmy tak niemrawość polskich dystrybutorów), że od roku 1999 - od "Jestem Joe" - nie znalazł się na naszych ekranach żaden film Kena Loacha (nie licząc nowelek w "11'09''01" i "Biletach"). To irytujące i krzywdzące, przy czym bardziej skrzywdzeni jesteśmy my - polscy widzowie - niż reżyser, będący u szczytu formy twórczej. Złota Palma jest na szczęście niemal gwarantem dystrybucji ("niemal", bo wciąż opłakuję brak Dardenne'owskiej "Rosetty" w naszych kinach), dlatego "Wiatrem buszującym w jęczmieniu" możemy cieszyć się wszyscy.
"Sprawy" i ludzie
To film wspaniały i więcej o nim za chwilę. Warto jednak przy okazji canneńskiego tryumfu Loacha (po raz ósmy walczył w konkursie głównym, wreszcie zwyciężając) zwrócić uwagę na niezwykłą równość jego twórczości. Nie ma reżysera, który trzymałby poziom tak konsekwentnie i pozornie bez wysiłku. Loach od lat konstruuje filmy tak samo i, co więcej, w zasadzie nie rozszerza arsenału środków. "Kes" (1969) wydaje się filmem nakręconym rok temu.
Styl Loacha nie ma równych, jeśli idzie o schludność (zgrzebność niemal) i ostentacyjne ukierunkowanie na eksplorację bohatera znajdującego się w konkretnej sytuacji społecznej. Zazwyczaj jest to sytuacja współczesna i w jakiś sposób zahaczająca o temat z pierwszych stron gazet. "Cathy, wracaj do domu" (1966) zapoczątkował wręcz zmiany w brytyjskim ustawodawstwie dotyczącym zakwaterowania robotników. W ostatniej dekadzie Loach brał na warsztat meksykańskich imigrantów w USA ("Chleb i róże", 2000), prywatyzację brytyjskich kolei państwowych ("Rozbitkowie", 2001) i trudną asymilację muzułmanów w Anglii ("Czuły pocałunek", 2004). Obecnie pracuje nad "Takimi czasami", filmem o dwóch Brytyjkach zakładających biuro zatrudnienia dla imigrantów (m.in. polskich - jedną z ról zagra Lesław Żurek).
Nie zaprzątano by sobie jednak głowy tymi filmami, gdyby ich siła leżała li tylko w publicystyce. Loach ma jawnie lewicowe sympatie, nie oznaczają one jednak braku sympatii innego rodzaju: tej, którą odczuwa wobec swoich bohaterów. Istnieje taki punkt, w którym gniew przeradza się w płacz, i nie znalazł on dotąd lepszego od Loacha kronikarza. Jest on portrecistą bezsilnego gniewu.
Ktokolwiek widział "Biedroneczko, biedroneczko" (1994), pamięta, że to film o bezduszności angielskiej opieki społecznej, odbierającej matce kilkorga dzieci prawa rodzicielskie. Ale pamięta o tym dzięki rozdzierającej scenie, w której Maggie (nagrodzona w Berlinie Crissy Rock) wrzeszczy na urzędników do utraty tchu, po czym zaczyna płakać. Ten płacz jest tak mimowolny, że umożliwia Loachowi osiągnięcie celu dalekiego od polityki: współczucia z człowiekiem skrzywdzonym.
Siła takich scen polega na dotkliwym uświadomieniu widzom, że społeczna niesprawiedliwość jest nie tylko pojęciem; że rani naprawdę i uderza w fundamenty godności. Długie, prawie trzyminutowe ujęcie Rosy (Elpidia Carrillo), drugoplanowej bohaterki "Chleba i róż", opowiadającej o swym poniżeniu w domu publicznym, to kwintesencja perswazyjnej strategii Loacha, która wykracza daleko poza perswazję. Loach potrafi opowiadać o "sprawach" i ludziach jednocześnie - wie, że pierwsze nie istnieją bez drugich.
Młodzi gniewni
Kluczem do Loachowskiej wrażliwości nie jest polityka, ale młodość. Nikt tak jak on nie opowiada o młodych bohaterach, którzy muszą się określić wobec otaczającej ich rzeczywistości i wypowiadają jej walkę. Zaczęło się to już w "Kesie", a kulminację znalazło w nieodżałowanym "Słodkim szesnastoletnim" (2002; telewizyjny tytuł "Słodka szesnastka" mylnie sugerował, że bohaterem jest dziewczyna).
Liam (Martin Compston) musiał wywalczyć sobie pozycję w świecie opartym na przemocy i dominacji, a także nie przegrać bitwy o własną matkę, zakochaną w ohydnym cwaniaku. Mieszanina agresji, bystrości, szczeniactwa i miłości (zarówno dawanej, jak i upragnionej) czyniła z Liama postać prawie namacalną, której upadek wdzierał się w widza w sposób trudny do przełknięcia.
Loach ukochał młodość, bo to młodzi kłopoczą się zadawaniem trudnych pytań i poszukiwaniem nieoczywistych odpowiedzi. Poczesne miejsca w jego galerii młodych bohaterów zajmują ci, którzy rzucają na szalę własne życie, mężczyźni chcący podjąć walkę o inny świat bądź lepszy los. Tacy byli alterglobalista Sam (Adrien Brody) z "Chleba i róż", wyruszający na hiszpańską wojnę domową David (Ian Hart) z "Ziemi i wolności" (1995) czy jadący do Nikaragui George (Robert Carlyre) z "Pieśni Carli" (1996). I taki jest bohater "Wiatru buszującego w jęczmieniu".
Oko w oko z historią
Film opowiada o zbrojnym oporze Irlandczyków przeciwko obecności wojsk brytyjskich. Akcja rozpoczyna się w 1920 r.: młody lekarz Damien (Cillian Murphy) mimo oporów przyłącza się do IRA. Jedna z jego pierwszych akcji spotyka się z dotkliwym odwetem Brytyjczyków - następuje zdrada, aresztowania, tortury i trzy egzekucje. Po tym, jak Damien musi wykonać wyrok śmierci na zdrajcy (nierozgarniętym i wystraszonym chłopcu, którego dobrze znał), wstępuje weń niezłomna wola walki. Przychodzi grudzień 1921 r. - a wraz z nim traktat pokojowy, który tragicznie dzieli dawnych towarzyszy broni. Brat Damiena popiera wolne państwo irlandzkie, on sam zaś nie godzi się na wolność połowiczną (Irlandia zachowała status dominium brytyjskiego) i podejmuje dalszą walkę. Tym razem bratobójczą.
Wielka Historia rozgrywa się u Loacha w czasie teraźniejszym; między nami a młodymi Irlandczykami A.D. 1920 nie ma bufora konwencji czy sztuczności. Wystarczy sobie przypomnieć opowiadającego o mniej więcej tych samych wydarzeniach "Michaela Collinsa" (1996) Neila Jordana, by dostrzec radykalną prostotę stylistyczną Loacha. Kino przyzwyczaiło nas, że "nie ma historii bez sztuczek": musi być gwiazda, gatunkowa stylizacja, dynamiczny montaż, posuwiste jazdy kamery i dudniąca muzyka. Ta strategia uatrakcyjniania historii jest tak naprawdę jej deprecjacją, zakłada bowiem, że przeszłość sama w sobie jest nieciekawa.
Zapomnieliśmy już, jak brzmi tupot tuzina stóp na drewnianych schodach (scena zamachu); jak ogłuszający potrafi być wystrzał z pistoletu i łomot ciała osuwającego się z krzesła. Delikatny poświst wiatru w scenie egzekucji na przyjacielu, a nade wszystko przejmująca cisza wrzosowisk obojętnych na walkę. Film Loacha stanowi orzeźwienie.
Jest także "Wiatr..." zadziwiającym tour de force stałego operatora Loacha, Barry'ego Ackroyda, który z dbałością i precyzją respektuje realizm, wykorzystując różne źródła oświetlenia. Zimne słońce wlewa się przez okna, ale pozostawia odległe zakamarki pomieszczeń w cieniu; lampy gazowe w areszcie mdłym światłem komentują ohydę stosowanych przez Brytyjczyków tortur; ostatnia rozmowa dwójki braci ma miejsce przy płomyku świeczki...Najpiękniejsze są sceny na wrzosowiskach: ich zieleń zlewa się prawie z brązem marynarek bohaterów, a jakikolwiek akcent kolorystyczny (jak kwitnące na fioletowo osty) jest niemal szokiem.
Od nieba po lód
Stylistyczne wyciszenie służy naszej identyfikacji z głównym bohaterem. Cillian Murphy jest aktorem niepokojącym i wszechstronnym. Jego błękitne oczy są tak bardzo nie z tego świata, że fascynująca staje się obserwacja, co zdążyli w nie dotąd wpisać reżyserzy. U Nolana w "Batmanie - początku" błękit ów oznaczał zło absolutne, u Cravena w "Red Eye" - szaleństwo, u Neila Jordana ("Śniadanie na Plutonie") - świat między męskością a kobiecością. Kilka osób napisało u nas, że walczący Damien z "Wiatru..." to odwrotność łagodnego transwestyty ze "Śniadania...", co jest tylko częścią prawdy. Owszem, "Kicia" żywiła wstręt do przemocy i wszelkich idei; z Damienem łączy ją jednak coś ważniejszego: niewinność. Centralnym tematem "Wiatru..." jest bowiem jej utrata. Oczy Damiena przechodzą przygnębiającą ewolucję: od nieba po lód.
Nowy film Loacha odziera przemoc z romantyzmu. Chęć walki o własny kraj jest w "Wietrze..." pokazana w całym swym pięknie, ale prowadząc akcję aż do bratobójczej wojny domowej w 1922 r., Loach pyta o sens bezkompromisowości. Jedynym dźwiękiem, jaki słyszymy na końcu, jest płacz kobiety po utracie ukochanego mężczyzny. Ten płacz zawiera w sobie wszystko: osobistą tragedię, rozpacz bojowniczki, ale także chęć zemsty. Koło się zamyka.
Film skrytykowano za rzekomą jednostronność. Anglicy są tu draniami, Irlandczycy - romantycznymi bojownikami o wolność. Nie do końca tak. Scena rozmowy Damiena z brytyjskim oficerem ujawnia zażenowanie tego ostatniego, kiedy przychodzi mu bronić wątpliwych racji własnego kraju. Loach ukazuje zło zawarte w sytuacji okupowania/bycia pod okupacją: ujawnia, że rodzi się w niej zarówno podłość, jak i bohaterstwo. W ogniu tych dwóch skrajności spalają się młodzi bohaterowie, których śmierć opłakujemy tylko my, ludzie - wiatr buszujący w jęczmieniu pozostaje obojętny.