Młodość i walka

Szufladki i etykietki - rzadko z nich rezygnujemy, dlatego nasze pojmowanie historii kina aż nadto bywa przewidywalne. Loach...? Kino polityczne, realistyczne, zaangażowane, społeczne. Lewak, działacz, rewolucjonista. Jego filmy są gniewnym atakiem na system, który spycha takich ludzi na margines. I tyle: temat wyczerpany, nazwany i... pogrzebany.

04.12.2006

Czyta się kilka minut

Traf chciał (nazwijmy tak niemrawość polskich dystrybutorów), że od roku 1999 - od "Jestem Joe" - nie znalazł się na naszych ekranach żaden film Kena Loacha (nie licząc nowelek w "11'09''01" i "Biletach"). To irytujące i krzywdzące, przy czym bardziej skrzywdzeni jesteśmy my - polscy widzowie - niż reżyser, będący u szczytu formy twórczej. Złota Palma jest na szczęście niemal gwarantem dystrybucji ("niemal", bo wciąż opłakuję brak Dardenne'owskiej "Rosetty" w naszych kinach), dlatego "Wiatrem buszującym w jęczmieniu" możemy cieszyć się wszyscy.

"Sprawy" i ludzie

To film wspaniały i więcej o nim za chwilę. Warto jednak przy okazji canneńskiego tryumfu Loacha (po raz ósmy walczył w konkursie głównym, wreszcie zwyciężając) zwrócić uwagę na niezwykłą równość jego twórczości. Nie ma reżysera, który trzymałby poziom tak konsekwentnie i pozornie bez wysiłku. Loach od lat konstruuje filmy tak samo i, co więcej, w zasadzie nie rozszerza arsenału środków. "Kes" (1969) wydaje się filmem nakręconym rok temu.

Styl Loacha nie ma równych, jeśli idzie o schludność (zgrzebność niemal) i ostentacyjne ukierunkowanie na eksplorację bohatera znajdującego się w konkretnej sytuacji społecznej. Zazwyczaj jest to sytuacja współczesna i w jakiś sposób zahaczająca o temat z pierwszych stron gazet. "Cathy, wracaj do domu" (1966) zapoczątkował wręcz zmiany w brytyjskim ustawodawstwie dotyczącym zakwaterowania robotników. W ostatniej dekadzie Loach brał na warsztat meksykańskich imigrantów w USA ("Chleb i róże", 2000), prywatyzację brytyjskich kolei państwowych ("Rozbitkowie", 2001) i trudną asymilację muzułmanów w Anglii ("Czuły pocałunek", 2004). Obecnie pracuje nad "Takimi czasami", filmem o dwóch Brytyjkach zakładających biuro zatrudnienia dla imigrantów (m.in. polskich - jedną z ról zagra Lesław Żurek).

Nie zaprzątano by sobie jednak głowy tymi filmami, gdyby ich siła leżała li tylko w publicystyce. Loach ma jawnie lewicowe sympatie, nie oznaczają one jednak braku sympatii innego rodzaju: tej, którą odczuwa wobec swoich bohaterów. Istnieje taki punkt, w którym gniew przeradza się w płacz, i nie znalazł on dotąd lepszego od Loacha kronikarza. Jest on portrecistą bezsilnego gniewu.

Ktokolwiek widział "Biedroneczko, biedroneczko" (1994), pamięta, że to film o bezduszności angielskiej opieki społecznej, odbierającej matce kilkorga dzieci prawa rodzicielskie. Ale pamięta o tym dzięki rozdzierającej scenie, w której Maggie (nagrodzona w Berlinie Crissy Rock) wrzeszczy na urzędników do utraty tchu, po czym zaczyna płakać. Ten płacz jest tak mimowolny, że umożliwia Loachowi osiągnięcie celu dalekiego od polityki: współczucia z człowiekiem skrzywdzonym.

Siła takich scen polega na dotkliwym uświadomieniu widzom, że społeczna niesprawiedliwość jest nie tylko pojęciem; że rani naprawdę i uderza w fundamenty godności. Długie, prawie trzyminutowe ujęcie Rosy (Elpidia Carrillo), drugoplanowej bohaterki "Chleba i róż", opowiadającej o swym poniżeniu w domu publicznym, to kwintesencja perswazyjnej strategii Loacha, która wykracza daleko poza perswazję. Loach potrafi opowiadać o "sprawach" i ludziach jednocześnie - wie, że pierwsze nie istnieją bez drugich.

Młodzi gniewni

Kluczem do Loachowskiej wrażliwości nie jest polityka, ale młodość. Nikt tak jak on nie opowiada o młodych bohaterach, którzy muszą się określić wobec otaczającej ich rzeczywistości i wypowiadają jej walkę. Zaczęło się to już w "Kesie", a kulminację znalazło w nieodżałowanym "Słodkim szesnastoletnim" (2002; telewizyjny tytuł "Słodka szesnastka" mylnie sugerował, że bohaterem jest dziewczyna).

Liam (Martin Compston) musiał wywalczyć sobie pozycję w świecie opartym na przemocy i dominacji, a także nie przegrać bitwy o własną matkę, zakochaną w ohydnym cwaniaku. Mieszanina agresji, bystrości, szczeniactwa i miłości (zarówno dawanej, jak i upragnionej) czyniła z Liama postać prawie namacalną, której upadek wdzierał się w widza w sposób trudny do przełknięcia.

Loach ukochał młodość, bo to młodzi kłopoczą się zadawaniem trudnych pytań i poszukiwaniem nieoczywistych odpowiedzi. Poczesne miejsca w jego galerii młodych bohaterów zajmują ci, którzy rzucają na szalę własne życie, mężczyźni chcący podjąć walkę o inny świat bądź lepszy los. Tacy byli alterglobalista Sam (Adrien Brody) z "Chleba i róż", wyruszający na hiszpańską wojnę domową David (Ian Hart) z "Ziemi i wolności" (1995) czy jadący do Nikaragui George (Robert Carlyre) z "Pieśni Carli" (1996). I taki jest bohater "Wiatru buszującego w jęczmieniu".

Oko w oko z historią

Film opowiada o zbrojnym oporze Irlandczyków przeciwko obecności wojsk brytyjskich. Akcja rozpoczyna się w 1920 r.:­ młody lekarz Damien (Cillian Murphy) mimo oporów przyłącza się do IRA. Jedna z jego pierwszych akcji spotyka się z dotkliwym odwetem Brytyjczyków - następuje zdrada, aresztowania, tortury i trzy egzekucje. Po tym, jak Damien musi wykonać wyrok śmierci na zdrajcy (nierozgarniętym i wystraszonym chłopcu, którego dobrze znał), wstępuje weń niezłomna wola walki. Przychodzi grudzień 1921 r. - a wraz z nim traktat pokojowy, który tragicznie dzieli dawnych towarzyszy broni. Brat Damiena popiera wolne państwo irlandzkie, on sam zaś nie godzi się na wolność połowiczną (Irlandia zachowała status dominium brytyjskiego) i podejmuje dalszą walkę. Tym razem bratobójczą.

Wielka Historia rozgrywa się u Loacha w czasie teraźniejszym; między nami a młodymi Irlandczykami A.D. 1920 nie ma bufora konwencji czy sztuczności. Wystarczy sobie przypomnieć opowiadającego o mniej więcej tych samych wydarzeniach "Michaela Collinsa" (1996) Neila Jordana, by dostrzec radykalną prostotę stylistyczną Loacha. Kino przyzwyczaiło nas, że "nie ma historii bez sztuczek": musi być gwiazda, gatunkowa stylizacja, dynamiczny montaż, posuwiste jazdy kamery i dudniąca muzyka. Ta strategia uatrakcyjniania historii jest tak naprawdę jej deprecjacją, zakłada bowiem, że przeszłość sama w sobie jest nieciekawa.

Zapomnieliśmy już, jak brzmi tupot tuzina stóp na drewnianych schodach (scena zamachu); jak ogłuszający potrafi być wystrzał z pistoletu i łomot ciała osuwającego się z krzesła. Delikatny poświst wiatru w scenie egzekucji na przyjacielu, a nade wszystko przejmująca cisza wrzosowisk obojętnych na walkę. Film Loacha stanowi orzeźwienie.

Jest także "Wiatr..." zadziwiającym tour de force stałego operatora Loacha, Barry'ego Ackroyda, który z dbałością i precyzją respektuje realizm, wykorzystując różne źródła oświetlenia. Zimne słońce wlewa się przez okna, ale pozostawia odległe zakamarki pomieszczeń w cieniu; lampy gazowe w areszcie mdłym światłem komentują ohydę stosowanych przez Brytyjczyków tortur; ostatnia rozmowa dwójki braci ma miejsce przy płomyku świeczki...Najpiękniejsze są sceny na wrzosowiskach: ich zieleń zlewa się prawie z brązem marynarek bohaterów, a jakikolwiek akcent kolorystyczny (jak kwitnące na fioletowo osty) jest niemal szokiem.

Od nieba po lód

Stylistyczne wyciszenie służy naszej identyfikacji z głównym bohaterem. Cillian Murphy jest aktorem niepokojącym i wszechstronnym. Jego błękitne oczy są tak bardzo nie z tego świata, że fascynująca staje się obserwacja, co zdążyli w nie dotąd wpisać reżyserzy. U Nolana w "Batmanie - początku" błękit ów oznaczał zło absolutne, u Cravena w "Red Eye" - szaleństwo, u Neila Jordana ("Śniadanie na Plutonie") - świat między męskością a kobiecością. Kilka osób napisało u nas, że walczący Damien z "Wiatru..." to odwrotność łagodnego transwestyty ze "Śniadania...", co jest tylko częścią prawdy. Owszem, "Kicia" żywiła wstręt do przemocy i wszelkich idei; z Damienem łączy ją jednak coś ważniejszego: niewinność. Centralnym tematem "Wiatru..." jest bowiem jej utrata. Oczy Damiena przechodzą przygnębiającą ewolucję: od nieba po lód.

Nowy film Loacha odziera przemoc z romantyzmu. Chęć walki o własny kraj jest w "Wietrze..." pokazana w całym swym pięknie, ale prowadząc akcję aż do bratobójczej wojny domowej w 1922 r., Loach pyta o sens bezkompromisowości. Jedynym dźwiękiem, jaki słyszymy na końcu, jest płacz kobiety po utracie ukochanego mężczyzny. Ten płacz zawiera w sobie wszystko: osobistą tragedię, rozpacz bojowniczki, ale także chęć zemsty. Koło się zamyka.

Film skrytykowano za rzekomą jednostronność. Anglicy są tu draniami, Irlandczycy - romantycznymi bojownikami o wolność. Nie do końca tak. Scena rozmowy Damiena z brytyjskim oficerem ujawnia zażenowanie tego ostatniego, kiedy przychodzi mu bronić wątpliwych racji własnego kraju. Loach ukazuje zło zawarte w sytuacji okupowania/bycia pod okupacją: ujawnia, że rodzi się w niej zarówno podłość, jak i bohaterstwo. W ogniu tych dwóch skrajności spalają się młodzi bohaterowie, których śmierć opłakujemy tylko my, ludzie - wiatr buszujący w jęczmieniu pozostaje obojętny.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2006