Między zwierzęciem a mistykiem

Twórca "Hadewijch" opowiada o świecie wypranym z religijności. I o jej mniej lub bardziej uświadomionym głodzie.

03.01.2011

Czyta się kilka minut

Kamera w rękach filozofów bywa narzędziem niebezpiecznym - przypomnijmy sobie tylko, co potrafi zrobić ze swoim widzem taki na przykład Michael Haneke czy belgijscy bracia Dardenne. Wchodząca właśnie na nasze ekrany "Hadewijch" to również dzieło reżysera z filozoficznym wykształceniem, a zarazem pierwszy film w dorobku Bruna Dumonta, który znalazł się w polskiej dystrybucji. Aż trudno w to uwierzyć, gdy popatrzeć na wysoką pozycję tego filmowca samouka w dzisiejszym kinie europejskim, przypieczętowaną między innymi dwoma canneńskimi Grand Prix (za "Ludzkość" z 1999 i "Flandrię" z 2006 r.) czy Europejską Nagrodą Filmową dla Odkrycia Roku 1997 - za debiutancki "Żywot Jezusa".

Skowyt

Z drugiej strony ostrożność rodzimych dystrybutorów wydaje się całkowicie zrozumiała: kino Dumonta z każdym kolejnym tytułem coraz bardziej odkleja się od klasycznie opowiedzianych historii, ostro skręcając w kierunku eseju, którego celem jest niepokoić i drażnić. Dumont to brutalista kina, u którego nawet cielesność ma zimny, trupi dotyk. Stosunek seksualny, często eksponowany w całej swej dosłowności, nigdzie indziej nie wygląda tak rozpaczliwie. Ogołocone z ludzkiej obecności pejzaże i opustoszałe bądź zrujnowane kościoły nigdzie indziej nie wydają się aż tak puste. Dumont opowiada bowiem o świecie wypranym z religijności. I o jej mniej lub bardziej uświadomionym głodzie.

Twórca "Twentynine Palms" to zarazem największy ze wspomnianego grona reżyserów formalny radykał, jeśli wziąć pod uwagę sam sposób opowiadania - ze szczątkową fabułą, zdawkowymi dialogami i bohaterami o nieznanych bliżej życiorysach i równie nieprzeniknionych, najczęściej plebejskich twarzach. A jednak cierpliwość widza bywa hojnie wynagradzana. O którym bowiem ze współczesnych reżyserów filmowych można powiedzieć bez krzty namaszczenia, że jego filmy przypominają modlitwę?

Dumont doczekał się takich komplementów, choć jego kino nie jest wykładnią żadnej religii - bliżej mu do Gombrowiczowskiej idei "kościoła międzyludzkiego". Zanim jednak bohaterowie zakołaczą do jego bram, będą przeczołgani przez wszelkie możliwe stany upodlenia, cierpienia czy zwątpienia. To zwątpienie dotyczy przede wszystkim samego człowieka, albowiem Dumont jest gotów zrobić bardzo dużo, by utwierdzić nas w przekonaniu, że żyjemy gdzieś na pustym stepie, gdzie wszystko sprowadza się do gry zwierzęcych instynktów, a człowiek człowiekowi wilkiem. Aż do finalnego skowytu, który niespodziewanie przynosi rodzaj zimnego oczyszczenia.

W "Żywocie Jezusa" tym, co uderza najbardziej, jest zupełna nieobecność tytułowej postaci, w jakiejkolwiek - również metaforycznej - formie. Dni wyrostków z flandryjskiej prowincji upływają pod znakiem nudy, straceńczej jazdy na motocyklach czy seksualnych wyczynów lepszej lub gorszej jakości. Kiedy jeden z kolegów umiera na AIDS, bohaterowie bezradnie szukają języka, by móc o tym ze sobą porozmawiać. Obcy jest im także język miłości. Bezrobotny epileptyk Freddy zdaje się najwrażliwszy z całej bandy, ale to właśnie jego frustracja doprowadzi do bezsensownej eksplozji przemocy, której ofiarą padnie ich arabski kolega. I która przyniesie Freddy’emu spóźnione przebudzenie.

W filmie "Ludzkość" w podobnym małym miasteczku smutny porucznik De Winter tropi zwyrodnialca, który zgwałcił i zamordował dziewczynkę. Dochodzenie się wlecze, a policjant coraz bardziej zapada się w sobie, w swoich własnych obsesjach, w poczuciu pustki i przerażania ludzkim geniuszem ­okrucieństwa. Prześladują go obrazy zmasakrowanego dziecięcego łona, w każdym mężczyźnie jest gotów widzieć potencjalnego oprawcę, nieśmiałe uczucie do sąsiadki przytłaczają obrazy zwierzęcej seksualności, która rozpaczliwie woła o ludzką twarz. Kiedy bohater stanie wreszcie oko w oko z wcielonym i już obezwładnionym złem, jego reakcja wprawi w zakłopotanie i winowajcę, i widza. Jest nią gwałtowny pocałunek w usta - w stworzonym przez Dumonta porządku ten arcydziwaczny, szalony gest wobec mordercy nabiera metafizycznej wymowy.

Bez pocieszenia

Nawet najbardziej brutalny spośród filmów Dumonta, "Flandria", przynosi podobne Gombrowiczowskie przekonanie, że przed tkwiącym w nas zwierzęciem schronić możemy się tylko w ramionach drugiego człowieka. Obce mu jest jednak błogie pocieszenie. Bohater filmu, młody Demester, prosto z flandryjskiej wsi, prosto z błotnistego gumna i półzwierzęcej egzystencji, wyjeżdża na daleką wojnę. Oba światy okazują się w gruncie rzeczy nie tak odległe: wszędzie panuje ten sam chaos, wszędzie też miotają człowiekiem prymitywne siły, które w surowszych warunkach przybierają bardziej drastyczne formy. Dumont stawia znak równości pomiędzy siermiężnym naturalistycznym pejzażem francuskiej prowincji a wojenną eskapadą na pustynię. Wojnę w egzotycznym kraju prowadzi ta sama grupa rozdygotanych, zdezorientowanych kmiotków, którzy jeszcze nie tak dawno kotłowali się na sianie z dziewczynami. Teraz jeden po drugim wpadają w spiralę niekontrolowanej przemocy, która ich wessie i zniszczy. W zakończeniu powracający z piekła Demester przytula do siebie psychicznie pogruchotaną Barbe - wioskową "puszczalską", której nikt nie umiał dać miłości. Zostało im obojgu już tylko tyle. A może to jednak a ż tyle?

Podobną wiarę w międzyludzki wymiar religijności odnaleźć można w "Hadewijch", najnowszym filmie Dumonta. Jego bohaterka, młodziutka Céline, na pierwszy rzut oka nie przynależy do prymitywnego świata bohaterów "Ludzkości" czy "Flandrii", ale duchowa i emocjonalna pustynia, w jakiej przyszło jej żyć we współczesnym Paryżu, w domu ojca - ministra, okazuje się ni mniej, ni więcej jak tylko luksusową wersją flandryjskiego gumna. Céline czuje się wyobcowana z tego świata. Wzorem Hadewijch, średniowiecznej mistyczki z Brabancji, której imię przybrała w klasztorze, w sposób wręcz histeryczny pragnie osiągnąć fizyczno-duchową pełnię i całą sobą doświadczyć obecności Jezusa. To ktoś, kto reprezentuje nie tylko głęboką duchowość, ale też wieczne nienasycenie, któremu nie jest w stanie sprostać ani rygor życia zakonnego, ani obsesyjne samoumartwianie czy seksualna abstynencja.

Kiedy Céline samotna i bezbronna opuści klasztor, natychmiast znajdą się ci, którzy chętnie zagospodarują jej osierocony potencjał - młoda Francuzka znajdzie oparcie w muzułmańskiej wspólnocie. Nowi bracia w wierze doskonale rozpoznają jej głód: pozwolą jej modlić się po swojemu, wskażą odpowiednie sury Koranu traktujące o istocie Niewidzialnego, systematycznie przekuwając jej niewinną religijną egzaltację w przydatne ich ideom narzędzie. Dotychczasowe filmy Dumonta traktowały o różnych formach fizycznego gwałtu, podczas gdy ten ostatni, spokojny i wyciszony, odwołuje się do znacznie bardziej wyrafinowanej formy przemocy. Czy zagubiona w swoich poszukiwaniach Céline całkowicie jej się podda?

***

Opowiadając o drogach i manowcach współczesnej mistyczki, Dumont nie ogranicza się jednak do prostego zderzenia zeświecczonej, skazanej na duchową zagładę Europy z pleniącym się na paryskich przedmieściach islamskim fundamentalizmem, który zagarnia pod swoje skrzydła nawet ostatnich gorliwych chrześcijan. Gdzie tak naprawdę jest Bóg - zastanawia się reżyser, podążając za swoją bohaterką. W modlitwie? W ascetycznych praktykach? W poświęceniu dla religijnej "sprawy"? A może ujawnia się poprzez sztukę - jak w pięknej scenie, w której Céline słucha próby zespołu muzycznego, ćwiczącego w pustym kościele arię "Oddajcie mi mojego Jezusa" z "Pasji św. Mateusza"? Zakończenie filmu przynosi definitywną odpowiedź na te wszystkie dywagacje - bynajmniej niezaskakującą na tle całej, niezwykle konsekwentnej i w bardzo nowoczesny sposób religijnej twórczości francuskiego reżysera.

"HADEWIJCH" - scen. i reż. Bruno Dumont. Prod. Francja 2010. Dystrybucja Stowarzyszenie Nowe Horyzonty. W kinach od 7 stycznia 2011 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2011