Między krzykiem a milczeniem

Górecki stał się czarnym koniem muzyki, późno odkrytym mistrzem, który zawładnął wyobraźnią mas.

02.12.2008

Czyta się kilka minut

Przez 60 lat był kompozytorem drugiego planu. Żył w cieniu artystycznych sukcesów Lutosławskiego, sławy Pendereckiego i brylującego w filmowym świecie Kilara. Był samotnikiem, unikał publicznych wystąpień. Wolał czytać, słuchać, jeździć do Chochołowa. I komponować. Kiedy na początku lat 90. świat anglosaski odkrył "Symfonię pieśni żałosnych", a w domach polskich muzykologów rozdzwoniły się telefony z prośbą o informację o artyście, zagraniczni rozmówcy często byli odsyłani z kwitkiem. Bo o Henryku Mikołaju Góreckim wiadomo było tylko, że jest.

Garnitur rewolucjonisty

W swojej twórczości Górecki stawia cezurę na początku lat 70., uznając partytury wcześniejsze za pomyłkę. Szkoda, bo estetycznie oryginalne dzieła, kreatywnością wpisujące się w nurt zachodniej awangardy, są przykładem kompozytorskiej dyscypliny, kolorystycznej wyobraźni i ekspresyjnej wrażliwości. I co ważne - wciąż brzmią świeżo i odkrywczo.

W młodzieńczych "Pieśniach o radości i rytmie", agresywnych rytmicznie, o szerokich dynamicznych widełkach, słychać późniejszą fascynację skrajną emocjonalnością. W I Symfonii "1959" twórca zgrabnie wyekstrahował dźwięki z muzycznej masy i stworzył wyrafinowaną fakturę punktualistyczną. W wykoncypowanych podług serialnej metody orkiestrowych "Scontri" zderzał dźwiękowe plamy z gęstymi melodycznymi pasmami. Zaufał wykonawcy w wyborze następstwa części w "Diagramach". Poszukiwał nowych brzmień, cyklem "Genesis" dopisując swoje nazwisko do apologetów polskiego sonoryzmu. Eksperymentował z przestrzenią, rozbijał tradycyjny układ orkiestrowy i budował z instrumentów nieznane konstelacje.

I choć wciąż znakiem rozpoznawczym Góreckiego była kalejdoskopowość muzycznych zdarzeń, permanentny głód kolorystycznych efektów, umiłowanie agogicznych i dynamicznych kontrastów, narracja żywiołowa, popędzana gwałtownym rytmem, coś w latach 60. w estetyce kompozytora pękło. Coraz częściej zaczyna wykreślać z muzycznego alfabetu radykalne środki, rezygnuje z formy bogatej na rzecz szeregów klarownych strukturalnie i łatwo rozpoznawalnych brzmieniowo elementów. Sięga również do przeszłości, zrazu igrając z dźwiękowymi archaizmami, później czyniąc z nich główny oręż.

Powstają popularne dziś "Trzy utwory w dawnym stylu", a w "Muzyce staropolskiej" odbija się dźwiękowym refleksem organum "Benedicamus Domine" i melodia pieśni "Już się zmierzka" Wacława z Szamotuł. Znamiona materiałowej redukcji niosą jeszcze klasterowe smyczkowe "Choros" oraz orkiestrowe "Refren" i "Canticum graduum". Nowe słychać w cyklu kameralnych "Muzyczek", w których zabawę prostymi motywami, ledwie kilkudźwiękowymi komórkami, kompozytor zestawił z sonorystycznymi blokami.

Jednak ostre hamowanie na drodze komponowania muzyki progresywnej miało nie tylko wymiar warsztatowy. Owszem, Górecki zaczął doceniać skale modalne, pieścić ucho słuchaczy akordami durowymi i molowymi, rozrzedzać dramaturgię strukturalną powtarzalnością, wprowadzać nastrój kontemplacji i wyciszenia, lecz była to konsekwencja zmiany postawy artystycznej. W latach 70. Górecki porzucił ideę muzyki abstrakcyjnej, w modernistycznym duchu autonomicznej i czystej, wolnej od ideologicznych skojarzeń, i zwrócił się w stronę twórczości religijnej. Duchowe doświadczenie i katolicka wiara legły u podstaw niemal wszystkich partytur, które powstały w ostatnich czterech dekadach. Począwszy od "Ad Matrem" przez dwie symfonie - II "Kopernikowską" i III "Pieśni żałosnych", "Amen", "Beatus vir" oraz "Totus tubus", jasno artykułowana wizja moralności, etycznej nieskazitelności i powinności patriotycznych zdominowała opus artysty.

Szorstka włosiennica

Owa misjonarsko rozumiana kompozytorska służba i podejmowanie tematów wielkich, acz ujętych w muzykę nierzadko o prostej konstrukcji, była przez krytyków wyśmiewana. Po prawykonaniu "Symfonii pieśni żałosnych" w 1977 r. pisano o prostocie materiałowej i negacji kunsztu (Olgierd Pisarenko); o swojskości, która jest jedynym walorem (Tadeusz Kaczyński); o zatracaniu talentu artysty, który pragnie odsłaniać "nagie" przeżycia, redukując artystyczną "resztę" (Tadeusz Zieliński); o wykroczeniu poza granicę, jaką nasza kultura otoczyła sztukę (Ludwik Erhardt); wreszcie o "socrealizmie liturgicznym", w którym kompozytor szantażuje odbiorcę treściami pozamuzycznymi (Stefan Kisielewski).

Kompozytor jednak nie zawrócił z obranej drogi i jeszcze odważniej, już nie aluzyjnie, epatował religijnym sztafażem i zakorzenionymi w tradycji środkami muzycznymi. Chętnie wykorzystywał przy tym medium wokalne: solowy głos kobiecy i chór, z rzadka uzupełniane orkiestrą. Bo głos, archetypiczny instrument o potężnych możliwościach ekspresyjnych, zawsze był dla Góreckiego ważny. Być może wiąże się to z dziecięcą tęsknotą za matką, która osierociła trzyletniego kompozytora. Nieprzypadkowo przecież właśnie kobiety - przejmujące lamenty matek w III Symfonii - stały się głównymi bohaterkami dzieł twórcy, a liczne inwokacje do Marii jawią się w kontekście rodzinnej tragedii szczególnie.

Niespodziewany sukces

Sukces spadł na Góreckiego nagle. W 1992 r. wytwórnia Elektra Nonesuch wydała płytę z nagraniem III Symfonii. Sprawna kampania reklamowa dzieła w interpretacji Dawn Upshaw, London Sinfonietty i Davida Zinmana przyniosła efekty. Wysłanie kilku tysięcy egzemplarzy krążka do brytyjskich osobistości, cotygodniowa prezentacja utworu w Classic FM oraz sam charakter muzyki, transcendentny, skupiony, pełen modlitewnego żaru - wywołały modę na twórczość polskiego kompozytora.

Stał się więc Henryk Mikołaj Górecki czarnym koniem rodzimej muzyki współczesnej, późno odkrytym mistrzem, który wymknął się z artystycznej niszy i zawładnął wyobraźnią słuchacza masowego. Na całym świecie zaczęto odgrzebywać stare partytury kompozytora, a organizatorzy festiwali proponowali publiczności retrospektywne spojrzenie na muzykę Polaka.

Dużą popularność zyskał efektowny, energetyczny Koncert na klawesyn i orkiestrę smyczkową, często wykonywany przez fenomenalną Elżbietę Chojnacką. Wielu kameralistów sięgnęło po dwa pierwsze kwartety smyczkowe. I słusznie, bo "Już się zmierzka. Muzyka na kwartet smyczkowy" i "Quasi una fantasia" zaskakują wyrafinowanym połączeniem wody z ogniem, miękkością linii melodycznych z rytmiczną drapieżnością, intymnością wyrazu z brzmieniem surowym, niemal archaicznym.

***

Henryk Mikołaj Górecki przeszedł długą drogę artystyczną. Przez ponad pół wieku twórczej aktywności, wiedziony tęsknotą za muzyką idealną, ściśle związaną z chrześcijańskim przesłaniem, oczyszczał kompozytorski język. Z gęstych klasterów wyrzucał przez lata kolejne składniki, by dziś posługiwać się ledwie tercją. Stopniowo skracał odcinki rytmicznie agresywne, wydłużając do granic percepcyjnych możliwości fragmenty kontemplacyjne. Dynamikę hałaśliwą zamienił na subtelne piano, a miast narracji poszatkowanej, kreśli długie melodyczne łuki, nierzadko o ludowej proweniencji. Górecki zrezygnował także z wyrazowych erupcji, wyrażanej wprost ekspresji. Jest teraz bardziej powściągliwy, trzyma emocje na uwięzi. Ale to tylko pozory. Wystarczy wszak posłuchać nowego III Kwartetu smyczkowego "Pieśni śpiewają", aby przekonać się, że dźwiękowa łagodność nie musi oznaczać rezygnacji z intensywności wyrazu. Bo pod tym względem Henryk Mikołaj Górecki szczęśliwie się nie zmienił.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Muzykolog, publicysta muzyczny, wykładowca akademicki. Od 2013 roku związany z Polskim Wydawnictwem Muzycznym, w 2017 roku objął stanowisko dyrektora - redaktora naczelnego tej oficyny. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2008