Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
PAWEŁ SASANKA: - Z pewnością obecnie wiadomo dużo więcej niż jeszcze kilkanaście lat temu. Np. możemy dość precyzyjnie zrekonstruować proces przygotowywania podwyżki cen w różnych ośrodkach aparatu władzy, ukazać ten mechanizm od momentu wstępnych dyskusji po dostarczenie do województw zaplombowanych worków z cennikami. Poza przebiegiem wydarzeń 25 czerwca w Radomiu, Ursusie i Płocku, czyli ośrodkach, w których robotnicy wyszli na ulice, możemy powiedzieć też więcej o fali strajków, jaka tego dnia przetoczyła się przez cały kraj. Skalę protestu uzmysławia fakt, że strajki odnotowano na terenie 24 województw, w około stu zakładach i uczestniczyło w nich 70-80 tys. osób - to jest tyle, ile w czasie fali strajków w lipcu 1980 r. Wiemy dużo, ale nie oznacza to, że znamy już odpowiedzi na wszystkie pytania.
- Czy była to niespodzianka dla władz? Już wcześniej planowano akcję "Lato 76", właśnie na wypadek niepokojów społecznych.
- Poprzednia próba wprowadzenia podwyżki cen sprowokowała strajki i protesty, a próba zdławienia ich siłą doprowadziła do krwawego dramatu na Wybrzeżu i upadku ekipy Władysława Gomułki. Władze pamiętały lekcję z Grudnia 1970 r. Obawy ekipy Gierka przed powtórzeniem tego scenariusza zaważyły na tym, że decyzję o wprowadzeniu podwyżki cen, niezbędnej z ekonomicznego punktu widzenia co najmniej od 1973 r., długo odwlekano.
Dlatego próbę jej wprowadzenia w 1976 r. poprzedziły skrupulatne przygotowania. Prace nad konkretnymi założeniami podwyżki, prowadzone przez kilka zespołów w kierownictwie partyjno-państwowym, rozpoczęły się prawdopodobnie na przełomie 1975 i 1976 r. Rozpatrywano kilkanaście wariantów. Ostatecznie zwyciężył projekt zakładający wprowadzenie jednorazowej, drastycznej podwyżki cen wielu artykułów spożywczych. Trzeba wspomnieć o działaniach aparatu propagandowego, który miał przygotować społeczeństwo do w miarę bezkonfliktowego zaakceptowania podwyżki. Polegało to na tym, że od początku czerwca w mediach narastała liczba informacji o charakterze ekonomicznym. Pisano o sytuacji na światowych rynkach, recesji, inflacji i kryzysie żywnościowym w krajach kapitalistycznych, co miało doprowadzać czytelnika do konkluzji, że podwyżka jest nieunikniona.
Ponieważ władze liczyły się z możliwością protestów społecznych, na swój sposób do "operacji cenowej" przygotowywał się również aparat bezpieczeństwa. W maju 1976 r. w MSW opracowano program ćwiczeń "Lato 76", bo taki kryptonim nadano działaniom resortu. 10 czerwca w centrali powołano sztab MSW, którego kierownikiem został wiceminister spraw wewnętrznych gen. Bogusław Stachura, a we wszystkich województwach powołano sztaby lokalne. Równocześnie zdecydowano, że oddziały wykorzystywane do pacyfikacji demonstracji ulicznych nie będą uzbrojone w broń palną - co sugeruje, że wyciągnięto wnioski z tragedii 1970 r. W ramach przygotowań powoływano do wojska na rzekome ćwiczenia osoby uznane za "niepewne politycznie", mobilizowano wszystkie służby podległe MSW i przygotowywano się do przerzutu oddziałów, przygotowywano plany obrony ważnych obiektów, przede wszystkim gmachów komitetów wojewódzkich PZPR i urzędów wojewódzkich. W komendach wojewódzkich przygotowywano się do powołania grup śledczych, które miały zająć się ustaleniem ewentualnych "inspiratorów". W większości miast wojewódzkich, a czasem na terenie całego województwa wprowadzono tryb przyspieszony w postępowaniu przed kolegiami. Wreszcie, to MSW odpowiadało za dostarczenie do wszystkich województw cenników i dokumentacji z instrukcjami.
- Dlaczego protesty przybrały najbardziej gwałtowną formę w Radomiu?
- Zapewne nigdy nie będziemy w stanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Możemy jedynie wskazać kilka czynników, które mogły się do tego przyczynić, choć trudno powiedzieć, w jak dużym stopniu.
Radom był jednym z miast, które w wyniku reformy administracyjnej i wprowadzenia podziału na 49 województw stały się miastami wojewódzkimi. Ale na tle pozostałych stolic wojewódzkich był najbardziej zaniedbany i biedny. Ekonomiczne upośledzenie znajdowało odzwierciedlenie we wszystkich wskaźnikach: płacy, poziomie życia, infrastrukturze. Żyło się tu ciężej niż w innych miejscowościach podobnej wielkości. O skali zaniedbań może świadczyć choćby to, że zaledwie 51 proc. domów miało bieżącą wodę, a 43 proc. było podłączonych do kanalizacji. Warto przypomnieć wrażenia ludzi związanych z demokratyczną opozycją, którzy przyjechali do Radomia jesienią 1976 r., by pomagać prześladowanym: dla nich, ludzi z dużych miast, warunki życia radomskich robotników były szokiem. Nie wyobrażali sobie, że ktoś może żyć w warunkach z XIX w., w starych rozpadających się kamienicach ze wspólną łazienką lub wychodkiem na zewnątrz, w mieszkaniach, w których pięć lub sześć osób gnieździło się często w jednym pokoju.
- Czyli w Radomiu ludzie byli najbiedniejsi i podwyżki najbardziej ich dotknęły?
- Rzeczywiście, była tam duża grupa robotników, których pensje były bardzo niskie, a podwyżka oznaczała dla nich zepchnięcie poniżej granicy egzystencji. Nie chodziło przecież o to, że po podwyżce nie będzie ich stać na kupno szynki lub innych luksusowych towarów - na te nie było ich stać już wcześniej. Teraz nie byłoby ich stać nawet na kupno artykułów absolutnie podstawowych.
Dodatkowym i ważnym czynnikiem, który mógł przesądzić o wybuchu protestu, była arogancja, z jaką władze ogłaszały podwyżkę, m.in. zapewniając, że społeczeństwo nic na niej nie straci. 24 czerwca w Sejmie premier Piotr Jaroszewicz zapowiedział wypłacanie rekompensat. Sam pomysł pojawił się jako kolejny wniosek, wyciągnięty w aparacie władzy z doświadczeń 1970 r., i miał przyczynić się do złagodzenia niezadowolenia społecznego. W praktyce spotęgował je, gdyż zasady, na jakich miały być wypłacane rekompensaty, robotnicy odebrali jako skrajnie niesprawiedliwe: osoby o najwyższych zarobkach (powyżej 6 tys. zł) miały otrzymać również najwyższą rekompensatę (600 zł), a te o najniższych (poniżej 1,3 tys. zł) - najniższą (240 zł). Rekompensaty faworyzujące lepiej zarabiających stały w sprzeczności z głoszonymi od lat przez propagandę i zakorzenionymi w społeczeństwie zasadami sprawiedliwości społecznej.
Ponadto aktywnie wprowadzaną podwyżkę cen Jaroszewicz przedstawiał w Sejmie jako projekt zgłoszony pod konsultację społeczną, chociaż do wszystkich województw dotarły już zaplombowane worki z cennikami. Ludzie zdawali sobie sprawę, że nic nie mogą zmienić i że konsultacje są farsą - przecież przeznaczono na nie jeden dzień, a już w sobotę 26 czerwca podwyżka miała być zatwierdzona przez Sejm, by wejść w życie od poniedziałku 28 czerwca.
- 25 czerwca rano wybuchają demonstracje. Czy wiadomo dziś o nich więcej, bo świadkowie więcej mówią, czy też udostępnione zostały nieznane wcześniej dokumenty?
- Przede wszystkim trzeba zgromadzić w jednym miejscu i wykorzystać możliwie najwięcej opublikowanych dotychczas, a po prostu rozproszonych materiałów: publikacji, dokumentów i relacji. Ogromne znaczenie mają niewykorzystywane wcześniej bądź niedostępne dotąd dokumenty. Rekonstrukcja przebiegu protestów społecznych w Radomiu, "Ursusie", Płocku i innych, mniej znanych ośrodkach jest możliwa przede wszystkim na podstawie materiałów MSW, przechowywanych obecnie w archiwum IPN. Wartość tych dokumentów, wytworzonych nierzadko "na gorąco", jest duża ze względu na zawarte w nich fakty: czas, miejsce i przebieg wydarzeń. Ale ograniczenie się wyłącznie do nich groziłoby ukazaniem robotniczych protestów z 1976 r. przez pryzmat aparatu bezpieczeństwa, ukazaniem go w krzywym zwierciadle.
- Broni palnej w Radomiu nie użyto, ale toczyła się prawdziwa bitwa: były barykady, "dowódcy" poszczególnych odcinków itd.
- Na ulicach budowano barykady, aby uniemożliwić przejazd pojazdów milicyjnych. Część przeszkód była w trakcie starć podpalana. Milicjantów obrzucano kamieniami z bruku, połamanymi płytami chodnikowymi itp. Demonstranci posługiwali się także butelkami z benzyną. Zomowcy byli wyposażeni w długie pałki, tarcze i posługiwali się w walce gazami łzawiącymi. Biorąc pod uwagę gwałtowność starć, może wręcz dziwić, że liczba ofiar śmiertelnych ogranicza się do dwóch. Jan Łabęcki i Tadeusz Ząbecki zginęli w pierwszej fazie starć, gdy do gmachu KW PZPR zaczęły zbliżać się pierwsze jednostki ZOMO. Grupa ludzi odczepiła od ciągnika przyczepę, wypchnęła na środek ulicy 1 Maja, skierowała w stronę ulicy Struga i zaczęła rozpędzać. Chodziło o to, by skierować ją w stronę znajdującej się tam armatki wodnej i zomowców. W pewnym momencie przy przyczepie zostało dwóch mężczyzn, którzy musieli nią kierować, gdyż trzymali dyszel. Gdy próbowali odskoczyć, przyczepa gwałtownie skręciła i przejechała ich. Zginęli na miejscu. Później ciała obu demonstrantów położono na wózku akumulatorowym i wożono ulicami Radomia.
- Ile osób wyszło na ulice?
- Władze oceniały, że w Radomiu strajkowało około 17 tys. robotników. W kulminacyjnym momencie demonstracji, około godziny 15, na ulicach mogło być 20-25 tys. osób. Radom w 1976 r. liczył około 180 tys. mieszkańców.
- Pierwszy sekretarz PZPR w Radomiu i inni funkcjonariusze podważali potem istnienie tzw. "ścieżek zdrowia". Czy to możliwe, by nie wiedzieli o tych represjach?
- Cóż, istnieją dziesiątki relacji zarówno brutalnie pobitych osób zatrzymanych w związku z protestem, jak i związanych z opozycją osób, które na własne oczy widziały na ciałach represjonowanych ślady po uderzeniach. Termin "ścieżka zdrowia" i informacje o brutalnym biciu pojawiają się już w meldunkach i doniesieniach tajnych współpracowników z lipca 1976 r.: o tym się po prostu mówiło w Radomiu. O biciu zatrzymanych wiedzieli pracownicy kolegiów, prokuratury i sądów. Jedyną osobą, która wówczas zaprotestowała i próbowała powstrzymać wypadki, był ówczesny prokurator wojewódzki Jan Iglikowski, który za swoją niepokorną postawę został wkrótce odwołany.
- Co się stało z Radomiem po roku 1976? Władze starały się tamtejszych robotników złamać nie tylko fizycznie, ale i psychicznie.
- Chodziło o spacyfikowanie protestów i przykładne ukaranie sprawców. Od razu uruchomiono aparat represji. Zatrzymywanych uczestników protestu brutalnie bito, potem karano przed kolegiami i sądzono zgodnie z arbitralnymi decyzjami kierownictwa partyjnego. Jeszcze 25 czerwca wieczorem władze wycofały się z podwyżki, co było zwycięstwem społeczeństwa - po raz pierwszy władze komunistyczne już tego samego dnia wycofały się pod presją strajków i manifestacji ulicznych. Ale też wydaje się, że władze nie zrezygnowały definitywnie z podwyżki cen. 26 czerwca odbyła się konferencja Edwarda Gierka z pierwszymi sekretarzami komitetów wojewódzkich, w czasie której wydano polecenia zwołania masowych wieców i rozpoczęcia wielkiej kampanii propagandowej. Chodziło o zademonstrowanie siły partii i jej oparcia w społeczeństwie, napiętnowanie tych, którzy protestowali przeciw podwyżce cen, w szczególności "warchołów" z Radomia i Ursusa, o pokazanie im, że są osamotnieni. Chodziło wreszcie o spacyfikowanie niezadowolenia społecznego, aby w najbliższym czasie ponownie spróbować wprowadzić podwyżkę, do czego jednak ostatecznie nie doszło. Na stadionach i placach zbierano tysiące ludzi, którzy mieli demonstrować poparcie dla władz. Na przykład wiec, jaki odbył się w Warszawie na Stadionie Dziesięciolecia, liczył około 100 tys. ludzi, wiec w Katowicach nawet 200 tys. W prasie pojawiły się setki artykułów powielających tezę, że władze ogłosiły dopiero projekt podwyżki, który przedstawiły do konsultacji, społeczeństwo przyjęło go ze zrozumieniem, a ten "demokratyczny dialog" partii z narodem zakłóciły jedynie grupy chuliganów i "warchołów".
- Na ile wszystko to było zorganizowane pod presją?
- Cała kampania została zaplanowana w szczegółach. Uczestnictwo w wiecach było przymusowe - sprawdzano listę obecności - a w przypadku nieobecności należało się liczyć z konsekwencjami, ze zwolnieniem z pracy włącznie. Podstawiano specjalne pociągi i autobusy, które dowoziły ludzi na wiece. Ich scenariusz, włącznie z przygotowaniem tekstów przemówień, opracowywano w partyjnych komitetach. Główne przemówienie wygłaszał niemal bez wyjątku (poza Radomiem) lokalny I sekretarz KW, a po nim rzekomi przedstawiciele społeczeństwa: robotnicy, chłopi itd. Często zdarzało się, że ludzie ci mieli problem z odczytaniem tekstów będących kwintesencją nowomowy. Np. jeden z mówców, który czytał odezwę w czasie wiecu na Stadionie Dziesięciolecia, miał powiedzieć: "Towarzyszu Gierek, towarzyszu Jaroszewicz, w tych ostatnich dniach byliśmy z wami", a zamiast tego powiedział: "Towarzyszu Gierek, towarzyszu Jaroszewicz. To wasze ostatnie dni". Wzbudziło to śmiech, który aktywiści próbowali zagłuszać oklaskami.
Incydenty tego typu pokazywały, co tak naprawdę myśli większość uczestników tych "seansów nienawiści". W skali makro władze odniosły sukces, bo frekwencję na wiecach udało się zapewnić, ale też, jeśli spojrzeć na problem z bliższej perspektywy, np. poszczególnego zakładu, okaże się, jak wiele osób odmówiło uczestnictwa w tych spektaklach lub udało im się od tego pod różnymi pretekstami uchylić.
- Kulminacyjnym momentem był słynny wiec w Radomiu?
- Wiec na stadionie klubu "Radomiak" był spektaklem najbardziej ponurym. Radom, zgodnie z zamówieniem najwyższych władz, miał być napiętnowany, w szczególności zaś dotyczyło to pracowników Zakładów im. Waltera. Ściągnięto aktyw z okolicznych województw. Ludzie ci przez dwie godziny maszerowali ulicami miasta, aby dać odczuć radomianom, co sądzi o nich cała Polska. Na wszelki wypadek, by przebieg wiecu nie wymknął się spod kontroli, na każdych pięciu uczestników przypadał jeden porządkowy. Przebieg wiecu transmitowano przez głośniki na głównych ulicach miasta i przez radiowęzły zakładów. Nie przyjęto żadnej rezolucji - zapewne uznano, że Radom, miasto "warchołów", nie ma po temu legitymacji moralnej. Zamiast I sekretarza KW przemówił wówczas prezydent miasta Tadeusz Karwicki, czytając przemówienie napisane w Komitecie Centralnym PZPR, będące niejako wykładnią stanowiska władz wobec Radomia i jego mieszkańców. Wszystko to odbywało się w ponurej atmosferze, w której krzyczeli i klaskali jedynie ci w pierwszych rzędach, podczas gdy reszta siedziała ze spuszczonymi oczami, w stanie otępienia.