Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jest znakiem czasu. Dowodem na proces rozkładu, jakiemu od miesięcy ulega PiS i cały obóz władzy. Wiceminister sportu, pod adresem którego media wysuwają bardzo poważne i do tego solidnie udokumentowane zarzuty, trwa na stanowisku, bo – jak sam przyznał w przypływie szczerości –„właściwie to ja ten rząd Zjednoczonej Prawicy uratowałem”. I racja, krucha sejmowa większość trzyma się na kole Pawła Kukiza i trzech posłach niezależnych, a Łukasz Mejza to jeden z nich.
„Nie jestem niczyim zakładnikiem” – zapewnia prezes Jarosław Kaczyński, ale tylko to mu pozostało: udawać, że wciąż jest panem sytuacji. Tymczasem warunki coraz śmielej dyktują Nowogrodzkiej wszyscy wokół: przeciwnicy „segregacji sanitarnej”, broniąca Izby Dyscyplinarnej SN Solidarna Polska, nawet koncesjonowana Partia Republikańska. Kaczyńskiego dopadł tak przezeń znienawidzony „imposybilizm” – personalna, strukturalna i systemowa niemożność zmieniania rzeczywistości na swoją modłę.
„Trzeba być idiotą, by nie wiedzieć, że rząd, który nie ma realnego poparcia w parlamencie, długo nie potrwa” – diagnozował dawno temu prezes PiS, stąd na ostatnim, zwołanym naprędce klubie parlamentarnym mobilizował posłów do udziału w każdym głosowaniu. Ale to, co się już rozeszło w szwach, trudno będzie zebrać na nowo, bo zaczął się już czas, kiedy każdy gra na siebie. A za sprawą ministra, co to chciał „niekonwencjonalnie” leczyć za dolary, zobaczyliśmy, jak wygląda obiecywane przez prezesa „państwo moralne”. Otóż, wcale nie wygląda. ©