Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wtorek, 3 maja, dzień przed egzaminem pisemnym z polskiego. Jak co roku internet zapełnia się informacjami o rzekomych przeciekach maturalnych. "Witam, jestem w stanie sprzedać dwa tematy z polskiego z arkusza jutrzejszego" - pisze na jednym z forów maturzysta. "Tematy wysyłam, jak tylko dostanę kod doładowujący za 100 zł do PLAY. Jeśli 100 zł za drogo, za 50 zł mogę podać lektury" - pisze już w wiadomości mailowej, poproszony o bliższe informacje. W kolejnych mailach zapewnienia o autentyczności przecieków i prośba o niezadawanie zbyt wielu pytań, "bo zbliża się egzamin z matematyki, do którego kiedyś trzeba się przygotować".
Czwartek, 5 maja, trwa egzamin z matematyki. Na portalu Facebook ok. 10.00 pojawiają się zadania oraz gotowe odpowiedzi. Wpisy odkrywa dziennikarka "Gazety Wyborczej" Aleksandra Pezda, która na drugi dzień relacjonuje: "Oczom nie wierzę - ściągają! Już poprzedniego dnia, na polskim, odkryłam wpis w trakcie matury, też z pytaniami (...) A wczoraj ściąganie odchodziło już na całego - musieli mieć komórki pod ławką (...) Nadawali z publicznych profili - każdy z nazwiskiem i zdjęciem".
Do przykładów maturalnych przekrętów z ostatnich dni można dodać i inne. Choćby nowoczesne odmiany ściągania (np. za pomocą miniaturowych słuchawek, które odbierają przekaz drogą radiową) - a także istniejący od lat proceder kupowania i sprzedawania prezentacji maturalnych z polskiego.
Opis zjawiska można zamknąć w mało odkrywczym stwierdzeniu o demoralizacji polskich uczniów, dorzucając - dla porównania - coś o brzydzących się ściąganiem Anglosasach. Można, gdyby nie to, że zjawisku w Polsce sprzyjają instancje, które powinny z nim walczyć. Z niewielką tylko dozą przesady można powiedzieć: polski uczeń jest do oszustw regularnie podżegany.
Przez społeczeństwo
Spektakularny dowód dał w ubiegłym tygodniu szef SLD Grzegorz Napieralski, który w wypowiedzi dla TVN 24 z uśmiechem przyznał, że ściągał na maturze. Deklaracja - wygłoszona, co ważne, w trakcie trwania egzaminów - rozsierdziła część środowiska naukowego, z prof. Elżbietą Putkiewicz - znaną pedagog, badaczką szarej strefy edukacyjnej - na czele. "Przecież to jawne nawoływanie do oszustwa. Dlaczego my na to nie reagujemy?" - pytała retorycznie w przywoływanej już publikacji "GW" profesor Wydziału Pedagogicznego UW, a na drugi dzień, w rozmowie z "Tygodnikiem", zapowiedziała działania: zorganizowanie forum sprzeciwu wobec edukacyjnej kultury oszustwa i klimatu jej akceptacji (list otwarty w tej sprawie publikujemy obok).
- To była spontaniczna reakcja - mówi prof. Putkiewicz. - Zadzwoniłam do różnych ważnych osób zajmujących się w Polsce edukacją. Chciałam się upewnić, że nie przesadzam. Ale wszędzie słyszałam, że podobne wypowiedzi to nic innego jak demoralizacja dzieci i młodzieży. Stworzyliśmy listę ludzi, którzy z polską kulturą oszustwa coś w końcu chcieliby zrobić. A przynajmniej wspólnie się zastanowić, jak wychowywać młodzież nie "do sukcesu", ale "do przyzwoitości".
Zadanie o tyle trudne, że ów klimat akceptacji to nie tylko wypowiedzi osób publicznych. To zakorzenione głęboko przekonanie o dopuszczalnej i toczącej się "od zawsze" grze szkoła-uczeń. O tym, jak głęboko sięga, można się przekonać, odwiedzając popularne portale edukacyjne (ich udział w krzewieniu kultury ściągania i przeklejania opisywaliśmy w tym i ubiegłym roku na łamach "TP"). Miejsca, mające spełniać funkcję edukacyjnej pomocy, stały się forami wymiany informacji dla kupujących gotowe prace.
Skąd bierze się znieczulica na przejawy szkolnych oszustw? Jan Wróbel, dyrektor warszawskiego liceum "Bednarska", uważa, że z wielowiekowej i akceptowanej przez większość tradycji: fornal okradał dziedzica, pracownik swój zakład pracy, a uczeń oszukuje nauczyciela.
Przez szkołę
Jeśli coś może dziwić, to bierność wielu szkół. Bierność przejawiająca się chociażby w nieprzestrzeganiu zasad i procedur egzaminacyjnych, o czym świadczy m.in. ujawniony przez "GW" proceder ściągania za pośrednictwem Facebooka przy pomocy telefonów komórkowych. - Trudno pojąć, w jaki sposób uczniowie wnieśli komórki na salę - dziwi się Jan Wróbel. - We wszystkich instrukcjach postępowania na egzaminie to punkt szczególnie mocno podnoszony.
Walka o równe szanse na maturze - poza walorem wychowawczym - ma dodatkową stawkę. Nieporównanie większą niż przed 2005 r., kiedy to wprowadzono tzw. nową maturę: ujednolicony egzamin stanowi odtąd podstawę rekrutacji na studia wyższe. - Może to zabrzmi śmiesznie, ale ściąganie na "starej" i "nowej" maturze to nie to samo ściąganie - mówi Wróbel. - W "nowej" mamy pokrzywdzonych. Ci, którzy nie ściągali, mogą się nie dostać na studia tylko dlatego, że ktoś inny ściągał.
Zaniedbania systemu edukacyjnego nie kończą się jednak na niefrasobliwości pojedynczych szkół. W klimat "podżegania do oszustw" wpisuje się stanowiąca część ustną matury z polskiego prezentacja. Wymyślona, by skłonić do kreatywności - maturzysta wybiera temat, który przygotowuje, a następnie wygłasza przed komisją - w praktyce okazała się utopią: gotowe prezentacje krążą na edukacyjnym czarnym rynku. Kupowane, a później wygłaszane z pamięci, podważają sens tej części egzaminu.
- Prezentacja została jakby zaprojektowana dla tych, którzy sprzedają i kupują gotowe prace - ocenia Sebastian Kawczyński z Plagiat.pl, organizacji od lat walczącej z procederem. - Specyfika egzaminu napędza, a może nawet kreuje patologie.
Anna Borkowska, polonistka, przewodnicząca Zarządu Warszawskiego Oddziału Stowarzyszenia Nauczycieli Polonistów, przypomina, że problem istnieje od wielu lat i nie zaczął się od handlowej "wolnej amerykanki" w internecie. - Najpierw były tzw. bryki, czyli wydawnictwa drukujące gotowe prezentacje - zauważa Borkowska.
O tym, że formuła egzaminu sprzyja patologiom, mówią dziś wprost nawet przedstawiciele przeprowadzającej matury Centralnej Komisji Egzaminacyjnej. - Problem dotyczy też prac magisterskich i licencjackich, ale chyba rzeczywiście nie aż w takim stopniu - mówi Mirosław Sawicki, dyrektor CKE.
Komisja zapowiada zmiany: reforma egzaminu ustnego (być może nawet całkowite odejście od prezentacji) ma być gotowa już na jesieni tego roku. W życie wejdzie prawdopodobnie dopiero w 2015 r.
Przez prawo
Jak edukacyjna kultura oszustwa ma się do przepisów prawa?
- Pisanie prac na zamówienie to ghostwriting - mówi Monika Brzozowska, adwokat w sprawach o naruszenie praw autorskich w internecie. - Zjawisko w Polsce popularne, ale w sensie prawnym niejednoznaczne. Art. 16 prawa autorskiego mówi, że praw tych nie można się zrzec, ale praktyka łagodzi nieco restrykcyjną wykładnię, bo różne orzeczenia, w tym orzeczenie SN, mówią, że twórca może się od wykonywania praw autorskich powstrzymać.
Czym innym, dodaje Brzozowska, jest oferowanie tematów z rzekomych przecieków, które można zakwalifikować jako oszustwo z art. 286 kodeksu karnego.
Monika Brzozowska nie przypomina sobie spraw sądowych dotyczących "tematów z przecieków". Dochodzeń w podobnych sprawach nie pamiętają również przedstawiciele policji, która od lat posiada wyspecjalizowane komórki do walki z przestępczością internetową. Powód? Brak poszkodowanych, którzy byliby zainteresowani złożeniem doniesienia.
- Gdyby ludzie zaczęli z powodu edukacyjnych wykroczeń mieć procesy, postawa uczniów i szefów portali edukacyjnych radykalnie by się zmieniła - komentuje Jan Wróbel. - To choroba całego polskiego systemu prawnego: interesuje się głównie dużymi przestępstwami, a nie zajmuje się kradzieżami kieszonkowymi i graffiti na murach. Nie ma nic gorszego niż prawo, które nie jest przestrzegane.
Kawczyński: - Ponad rok temu jako przedstawiciele Plagiat.pl złożyliśmy wizytę na policji. Przynieśliśmy listę portali, na których zamieszczane są ogłoszenia o sprzedaży prac. Powiedzieliśmy, że jesteśmy gotowi pomóc w przeprowadzeniu jakiejś prowokacji. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że walka nie ma sensu, bo w podobnych sprawach istnieje wspólnota interesów kupującego i sprzedającego. Nastawienie organów ścigania dowodzi, że instytucje demokratyczne nie działają dobrze. Naszą rolą jest ich mobilizowanie.
Na razie edukacyjni "przedsiębiorcy" działają w warunkach komfortu. Maturzysta, który w środę sprzedawał za 100 zł "tematy z przecieków", w piątek, poproszony o rozmowę na ich temat, odpowiada z rozbrajającą szczerością i nie bez prawniczej swady: "Nie mamy o czym rozmawiać. Tematy, które miałem, nie okazały się prawdziwe, więc nie mamy tu do czynienia z przeciekiem".