Manneken Pis

Zaiste rzec trzeba, że rzadko, bo rzadko, zdarza się jednak, że i z Brukseli nadchodzą czasem inne wiadomości, a nie tylko te grozą wiejące.

07.12.2020

Czyta się kilka minut

Miło sobie posiedzieć, poczytać i posłuchać, jakże to nad wąsko pojętym Dunajem bądź to szeroko pojętą zlewnią Dunajca rośnie teraz ciśnienie. Rośnie i rośnie, i tylko ci nadużywający zatyczek dousznych nie słyszą syku wydobywającego się spod – pardon – rubasznego czerepu. Kiedy nastąpi Wielkie Puf? Tego nie wiemy, ale jest bliżej niż dalej. Ostatnie wydarzenia belgijskie nasunęły nam myśl światłą, o potencjale szerszym znacznie niźli żartowanie sobie z polityków głoszących jedno, a czyniących tzw. drugie, bo tym chwilowo żyje Europa Środkowo-Wschodnia.

Otóż usadowienie w tym miejscu kontynentu, w Belgii, przedstawicielstw i reprezentacji narodów Zachodu było decyzją – ongiś – w każdym sensie neutralną. Też oczywiście w sensie obyczajowym, bo Bruksela nie odbiegała nigdy swym klimatem ani infrastrukturą od innych podobnych dużych miast Zachodu. Miasto jak miasto, dzielnica jak dzielnica. Brukselska legenda – miejsca rozpinania gorsetów ­– zaczęła się tworzyć i tu i ówdzie przebijać, gdy reprezentacje polityczne krajów Europy Środkowo-Wschodniej zaczęły tam szukać noclegów. Powtórzmy z naciskiem – szukać noclegów, z naszych bowiem obserwacji wynikało i wynika, że o nic innego owym poszukiwaczom raczej nie chodziło. Otóż wspomniana legenda miejsca rosła przede wszystkim w środowiskach ogólnie rzecz biorąc nielewicowych. Słuchy dochodzące do Polski z noclegowisk brukselskich mroziły tu krew w żyłach ludziom lękliwym, czujnym i przewidującym. To się – powiadali przenikliwie – źle skończy. I nie chodziło o kreatywne księgowanie samolotowych bilecików, kwitków za obiadek, paliwko itede. Specjalnie używamy tej odrażającej, zdrobniałej formy, by przybliżyć Czytelnikowi formę właśnie. Albo, dodajmy – co też się bodaj zdarzało – kombinowania, oczywiście na pohybel zgniłemu Zachodowi, rachunków z czterogwiazdkowego hotelu, a nocowania wygodnie gdzieś pod mostem, w łopianach, w butach, przy ognisku, przy wspominkach czasów partyzanckich. No więc nie, nie o te oszustwa nam chodzi, one bowiem na wschodnioeuropejskim elektoracie wrażenia nie robiły, nie robią i nie zrobią, choćbyśmy byli w Unii Europejskiej przez lat sto tysięcy.

Czemu? Ano temu, że Zachód zawsze nas – tutejszych – oszukiwał, i teraz my te parę groszy sobie odbierzemy, nie szablą, ale za pomocą księgowego albo jakiegoś samodzielnie wymyślonego wałka, na który nikt z urzędników Zachodu jeszcze nie wpadł. No więc bynajmniej nie o to nam dziś idzie, że ktoś jest zawodowym złodziejem będąc naszym przedstawicielem, i to wcale nie na jakiejś międzynarodowej brukselskiej konferencji kieszonkowców. Nie.

 

Dziś tak naprawdę na tapetę wjeżdża coś poważniejszego, a drzemiącego od lat, gdzieś może obecnego zaledwie w jakichś opowieściach przy piwku. To kwestie słabości innego rodzaju niż łaknienie łatwego pieniądza. Są to, zważmy, czynności, których ocena wśród elektoratów jest inna niż upychanie do kieszeni pomiętych banknotów. Jest to mianowicie rozpinanie gorsetu na wyjezdnym. Tego się już raczej nie wybacza. Rozpinanie w poczuciu nieostrożnej ulgi, że tam można, że oto wieczorem nie widać żarzących się wszędzie oczu sąsiadów i towarzyszy partyjnych. Że można wrzucić na luz i nie trzeba zbierać podpisów pod gminną petycją o zdemontowanie pomniczka siusiającego chłopczyka, który jest rzecz jasna obrazą moralności, nowym marksizmem czy czymkolwiek, co nam podpowiedzą i dadzą do powtarzania w partyjnym sekretariacie. Tak, no więc można sobie pochodzić w Brukseli wieczorkiem po starówce, zajrzeć tu i ówdzie bez poczucia śledzenia, można sobie nawet zjechać z pierwszego piętra po rynnie, jak się ma odrobinę szczęścia, ale jak się ma pecha, to rzeczywiście robi się przekichane, bo pośród różnych konsekwencji jest i taka, że na ten temat zaczyna mówić Ryszard Terlecki. A to jest zawsze straszne. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2020