Machiavelli w stroju Hamleta

Prezydent Ukrainy to kilka postaci naraz. Każda z nich jest przeciwieństwem pozostałych. Stąd zapewne większość kłopotów tego polityka - i kraju, którym stara się kierować.

10.01.2007

Czyta się kilka minut

Obejmując urząd 23 stycznia 2005 r., Juszczenko przemieniał się z przywódcy rewolucji w męża stanu. Wcześniej przez dwa miesiące widziano w nim niemal Che Guevarę (tak przedstawiano go na t-shirtach, sprzedawanych na straganach okalających kijowski Majdan) albo Vaclava Havla - opozycjonistę bez wielkiej charyzmy, ale potrafiącego pociągnąć masy spokojem. Takiego Juszczenkę, jeśli nie polityka-myśliciela, to polityka-przyjaciela intelektualistów, widzieliśmy przed Pomarańczową Rewolucją, np. na pogrzebie Jacka Kuronia w 2004 r., gdy przemawiał nad grobem "wielkiego Polaka i wielkiego Ukraińca".

Prorok we własnym kraju

Swoistym - jakkolwiek cynicznie by to nie zabrzmiało - biletem Juszczenki do klubu dysydentów Europy Środkowej i Wschodniej jest oszpecona twarz w wyniku otrucia go przez politycznych przeciwników. Dioksyny sprawiły, że nikt nie może podważyć ofiary Juszczenki i każdy, kto mówi o zdradzie ideałów Pomarańczowej Rewolucji przez prezydenta, musi jeszcze raz się zastanowić.

Gdy w tamten uroczysty styczniowy dzień 2005 r. składał przysięgę prezydencką i przemawiał do ostatni raz tak licznie zgromadzonych na Majdanie, miał wszelkie dane ku temu, by podążać drogą wytyczoną przez Havla już jako głowa państwa - oczywiście przy wszystkich różnicach między Ukrainą a Czechami. Na marginesie: nawet pszczelarstwo, sztuka ludowa i kozacka chatka - te miejsca schronienia dla Juszczenki - mogły być jakąś odmianą Hradeczku Havla w Karkonoszach.

Takiego Juszczenkę widzieliśmy w czerwcu 2005 r. podczas otwarcia Cmentarza Orląt we Lwowie i w maju 2006 r. w Pawłokomie, gdzie z Lechem Kaczyńskim uczcił pamięć zabitych Ukraińców. Oczywiście, problemy historii polsko--ukraińskiej są jedynie wycinkiem kłopotów naszego wschodniego sąsiada. Sukcesem Juszczenki było uznanie w listopadzie 2006 r. Wielkiego Głodu z lat 1932-33 za ludobójstwo. Trudniej mu rozmawiać o weteranach UPA: dla połowy Ukrainy to przestępcy; kraj wciąż nie ma jednej historii II wojny światowej.

Podział na Wschód i Zachód nie jest zastępczym tematem. Zasypanie tego rowu zdaje się głównym celem Juszczenki-męża stanu. Dlatego po tygodniach wątpliwości przystał w sierpniu 2006 r. na współpracę z Wiktorem Janukowyczem: wierzył, że jest to ofiara na ołtarzu zjednoczenia narodu.

Tę koalicję proprezydenckiej Naszej Ukrainy z Partią Regionów poprzedził zorganizowany przez Juszczenkę "okrągły stół" z udziałem najważniejszych polityków. Rozmowy transmitowała telewizja, obejrzało je 10 mln widzów, prasa nazwała to prawdziwym dialogiem Zachodu ze Wschodem. Efektem działań prezydenta było powstanie rządu mającego większość w parlamencie - a więc kompromisowe i demokratyczne wyjście z przeciągającego się kryzysu politycznego. A przypomnijmy, że Juszczenkę namawiano do rozwiązania parlamentu.

Zawierając ten kompromis, prezydent nie ustąpił z najważniejszego, jego zdaniem, celu Ukrainy: integracji z Europą. Zapisano to w Uniwersale Jedności Narodowej, fundującym wspomnianą koalicję. Fakt, że zapis był ogólny. Gdy jednak Janukowycz podważył wolę Ukrainy do integracji - podczas wizyty w Brukseli we wrześniu 2006 r., czy potem w USA - prezydent uznał to za koniec współpracy i Nasza Ukraina wyszła z koalicji.

Zimny technokrata

Nie brak ludzi widzących w Juszczence pragmatyka i technokratę, który z rewolucyjnym romantyzmem ma tyle wspólnego co Leszek Balcerowicz. Był Juszczenko technokratą na czele centralnego banku Ukrainy, gdy wprowadzał hrywnę. Był nim, gdy reformował finanse i łatał budżet jako premier w latach 1999-2001. Pragmatyzm każe mu dziś popychać Ukrainę w kierunku struktur zachodniego świata.

Technokraci i pragmatycy nigdy nie rozumieją gabinetowych gierek. Nie rozumieją więc polityki - zwłaszcza tej, którą rządzi populizm. Juszczenko, nie radząc sobie z politycznymi grami we własnym otoczeniu, zdymisjonował we wrześniu 2005 r. premier Julię Tymoszenko i odesłał na zieloną trawkę część swych doradców. Nie baczył na oskarżenia o zdradę ideałów rewolucji. Technokraci nie są emocjonalni.

Na nowego premiera powołał swoją kopię - pozbawionego politycznego temperamentu Jurija Jechanurowa. To pragmatyzm kazał Juszczence wtedy, jesienią 2005 r., porozumieć się z Janukowyczem, obiecać "polityczną amnestię" dla obozu dawnego wroga - kraj powinien patrzeć do przodu, a nie rozliczać przeszłość.

Rząd Jechanurowa miał spokojnie administrować krajem, uspokoić inwestorów zaniepokojonych zapowiedziami renacjonalizacji przedsiębiorstw, zażegnać niebezpieczeństwo kryzysów, których za Tymoszenko było kilka (np. paliwowy, cukrowy). Sztandarowym posunięciem i dumą rządu Jechanurowa było porozumienie z Rosją i zażegnanie kryzysu gazowego w styczniu 2006 r. - choć opozycja i część ekspertów przestrzegała przed wpisaną do umowy tajemniczą spółką RosUkrEnergo.

Dziecko Kuczmy

Wedle innej interpretacji - jest gorzej. Juszczenko to polityczne dziecko Leonida Kuczmy - taką tezę można spotkać w publikacjach od zawsze zwalczającej "Kuczmizm" "Ukraińskiej Prawdy". Był premierem z woli tego ostatniego i służył mu wtedy za straszak na oligarchów. Swego czasu nie odważył się kandydować przeciw protektorowi na fotel prezydenta. A gdy po Pomarańczowej Rewolucji objął rządy, zatroszczył się, by ludzie byłego prezydenta nie ucierpieli od rewolucyjnego ognia. Dziedzictwo Kuczmy ma także inny wymiar, rzutujący na codzienną politykę: kręcenie, zgniłe kompromisy i granie na przeciwieństwach. Tak wyglądała polityka Kuczmy. Tak wygląda polityka Juszczenki.

Zawierał Juszczenko zgniły kompromis we wrześniu 2005 r., gdy, by zdobyć parlamentarne poparcie dla rządu Jechanurowa, podpisywał wspomniane memorandum zwalniające otoczenie Kuczmy i Janukowycza od odpowiedzialności za grzechy sprzed rewolucji. Zachowywał się Juszczenko jak spadkobierca Kuczmy milcząc, gdy pojawiły się niejasności odnośnie struktury firmy RosUkrEnergo, mającej w myśl porozumień gazowych z Rosją dostarczać surowiec na Ukrainę. Nie było jasne, kto stoi za tą firmą, padały nazwiska osób bliskich Juszczence. Ten milczał.

Przez długie tygodnie po wyborach parlamentarnych w marcu 2006 r. nie tyle nie przyczyniał się do powstania pomarańczowej koalicji, co wręcz rozbijał ją sprzecznymi deklaracjami. Próbował rozgrywać negocjacje z Tymoszenko i Janukowyczem, tak jak przed laty Kuczma chciał zagrać na antagonizmie Juszczenki i Janukowycza, symbolizujących skłócone części kraju.

Spadkobiercą Kuczmy jest też Janukowycz. Dlatego obaj politycy, czy współpracują, czy się kłócą, tworzą nierozerwalny tandem, pod rządami którego Ukraina się cofa. Symboliczna sprawa zabójstwa dziennikarza Georgija Gongadze jak była daleka od wyjaśnienia przed Pomarańczową Rewolucją, tak jest i dziś. Doniecki biznes wraca do Kijowa, a politycy pierwszego rządu Janukowycza - tego z czasów prezydentury Kuczmy - znów zajmują kluczowe stanowiska w państwie. Podobnie rzecz się ma w polityce międzynarodowej. Dawniej Kuczma rano deklarował współpracę z Zachodem, a wieczorem wychwalał Putina. Dziś te kwestie rozpisane są na dwa głosy: Juszczenki i Janukowycza. Ale dokąd zmierza Ukraina - na to pytanie brak odpowiedzi, jak brakowało jej za Kuczmy.

Z tej perspektywy Uniwersał Jedności Narodowej to zbiór frazesów. Okrągłe zdania, których celem było zamazanie konfliktów targających społeczeństwem i uniknięcie rzeczywistej debaty. W sferze symbolicznej był Juszczenko dzieckiem Kuczmy, gdy beształ na konferencji prasowej dziennikarza, który opisał ekscesy jego syna.

Więzień ulicy Bankowej

Różne style uprawiania polityki muszą prowadzić do kolizji na zakrętach. Nie brakowało ich podczas dwóch lat sprawowania prezydenckiego urzędu przez Juszczenkę. On sam roztrwonił zaufanie, które zdobył w czasie rewolucji i dziś nie miałby już szans na reelekcję.

Ale strat było więcej. Jeszcze nie wysechł atrament na porozumieniu gazowym z Rosją, a parlament przegłosował dymisję rządu Jechanurowa. Było to także głosowanie przeciw Juszczence. Potem, już po wyborach do Najwyższej Rady, kunktatorstwo i nieufność wobec Julii Tymoszenko doprowadziły do zerwania pomarańczowej koalicji. Juszczenko nie mógł się zdecydować, czy jest prezydentem-arbitrem, czy uczestnikiem rozmów, próbującym wytargować dla własnej partii jak najlepszą pozycję. To hamletyzowanie (albo i niezdolność do wpływania na własne otoczenie) sprawiło, że Nasza Ukraina po trzech miesiącach straciła wszystkie karty i w powołanym potem rządzie Janukowycza Partia Regionów wzięła także fotele wicepremierów i wszystkie resorty gospodarcze.

Uniwersał Jedności Narodowej o niczym nie rozstrzygnął, Janukowycz mógł w Brukseli i w USA mówić, co mówił. To z kolei wywołało wyjście Naszej Ukrainy z koalicji (pozostali w rządzie ministrowie mianowani przez prezydenta), a to z kolei - walkę

prezydenta z premierem. Dekrety pierwszego nie były kontrasygnowane przez drugiego. Prezydencki minister spraw zagranicznych, euroentuzjasta Borys Tarasiuk, został odwołany przez parlament. Prezydent upiera się przy nim, więc gdy w grudniu ubiegłego roku Tarasiuk próbował wejść na posiedzenia rządu, dwukrotnie drogę zagrodzili mu deputowani Partii Regionów. Doszło do przepychanek.

W trzeci rok prezydentury Juszczenko wchodzi zamknięty w swojej siedzibie przy ulicy Bankowej. Jest w opozycji do rządu, a i relacje z parlamentem ma kiepskie. Jego poparcie topnieje: człowiekiem roku 2006 r. na Ukrainie według sondaży został Janukowycz.

Prezydent zapewne żywi przekonanie - tak wynika z niektórych wypowiedzi - że polityczna reforma, przekazująca wiosną 2006 r. część pełnomocnictw prezydenta w ręce premiera, była błędem i że to ona nie pozwoliła mu spełnić obietnic z Majdanu. Teraz Juszczenko próbuje nadrobić czas. Otacza się ludźmi niekoniecznie kojarzonymi z Naszą Ukrainą, za to wpływowymi, bardziej pragmatycznymi i mniej kłótliwymi. Być może na rękę jest mu pogłębiający się kryzys, który w końcu postawi pytanie o przywrócenie w kraju rządów prezydenckich.

Tylko czy Juszczenko byłby zdolny je wziąć? I czy miałby wtedy jeszcze czego szukać na havlowskim Hradeczku?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2007