Losy wykluczonych

Te dwa zbiory opowiadań są w wielkiej mierze obciążone przez biografie autorów. Oboje wyczuleni są na problem inności, wyobcowania ze społeczeństwa, życia na marginesie.

26.01.2006

Czyta się kilka minut

Autoportret Erwina Schenkelbacha /
Autoportret Erwina Schenkelbacha /

Fenomen polskich książek pisanych w Izraelu trwa nadal i przynosi - o dziwo - rezultaty coraz ciekawsze. Ostatnio wyszły u nas dwa zbiory opowiadań, na które warto zwrócić uwagę.

Autobiografia i wizja

Zacznijmy, prawem starszeństwa, od Erwina Schenkelbacha i jego niedużej, złożonej z zaledwie trzech tekstów książki "Pierwsza noc u Szatana". Jej autor jest człowiekiem nietuzinkowym: wybitny fotografik z Jerozolimy, którego album znakomitych zdjęć ukazał się równolegle, stał się od wielu już lat postacią obecną w krakowskim życiu kulturalnym, często tu bowiem bywa i wystawia swoje prace. Schenkelbach pochodzi jednak nie stąd, a z Drohobycza i jest synem równie znanego przed wojną fotografika drohobyckiego Bertolda Schenkelbacha, przyjaciela Schulza, autora m.in. jego świetnego zdjęcia na schodkach domu, i właściciela atelier, z którego pisarz brał zaczernione klisze do swych grafik z "Księgi bałwochwalczej". Ma to istotny związek z książką, o której tu piszę.

Erwin Schenkelbach napisał książkę, w której pierwsze opowiadanie jest bardzo dziwną, fantasmagoryczną wizją zagłady Żydów w rodzinnym mieście; drugie - opisem podróży do Warszawy i błąkania się po mieście żydowskiego chłopca, który uniknął cudem śmierci i który przechodzi przez różne ręce - ludzi, którzy go obrabowują albo na odwrót - ratują; trzecia w końcu opowieść to historia powrotu po kilkudziesięciu latach do miasta dzieciństwa człowieka dojrzałego, próbującego odnaleźć klimat i krajobrazy swych wczesnych lat.

Wszystkie opowiadania mają charakter autobiograficzny, nie są jednak faktograficzne sensu stricto, autor bowiem, powracając do lat wojny, powraca zarazem do czasów dzieciństwa, kiedy świat ogląda się inaczej. Stąd dość niezwykła poetyka tej książki, która rzeczywiście ma w sobie coś z wizji sennej, a jej język, szczególnie w pierwszym opowiadaniu, jest pod wpływem prozy Schulzowskiej, pełnej metafor, symbolicznych obrazów, a jednocześnie zawieszonej - jako się rzekło - między autobiografią a fikcją literacką.

Dziwne jest zwłaszcza pierwsze opowiadanie, bo sprawia wrażenie, jakby elementów poetyki Schulzowskiej użyto do opisu czegoś, co znalazło się już poza horyzontem jej świadomości, czyli zagłady żydowskiego świata. Jest to zadanie dość karkołomne i przez swój patos - na granicy artystycznego smaku. Ale historię dziecinnej fascynacji bohatera dziewczynką z sąsiedztwa i śmierci ukochanej opowiada tam mały chłopiec, dlatego patetyczną wizję kontrapunktują właściwe dla jego wieku fascynacje - prozą przygodową Karola Maya, którego książkę chłopiec znajduje na rumowisku rzeczy wygarniętych ze splądrowanego domu. Jest to jakiś odpowiednik opowieści o Biance z "Wiosny", która jest i realna, i mityczna zarazem, a w narracji o niej spotykają się i przeplatają różnej wagi literackie wzorce.

Wraz z upływem lat coraz to nowe roczniki opisują doświadczenie holokaustu, przyszedł więc dziś w literaturze czas na świadectwa wojenne pochodzące od ówczesnych dzieci. Taki był świetny "Koń Pana Boga" Wilhelma Dichtera - taka jest również książka Schenkelbacha. Największe bodaj wrażenie robi w niej najdłuższe, środkowe opowiadanie: historia małego żydowskiego chłopca, który w ucieczce przed Zagładą wyprawiony zostaje w podróż do Warszawy. Jego dorosły opiekun okrada go w drodze i opuszcza, chłopiec dociera więc do stolicy sam jak palec, a jedyną szansą na otrzymanie pomocy jest dlań karteczka z numerem telefonu.

Opis miasta dokonywany z punktu widzenia zagubionego dziecka, a potem - gdy już umieszczono go w domu nowego opiekuna - opis wieczornej eskapady do sklepiku po wódkę dla gospodarza i spotkanie dwóch pracujących w getcie żydowskich karawaniarzy to najbardziej niezwykłe świadectwa wojenne, jakie od wielu lat czytałem. Przypominają migawkowe, oświetlone słabym blaskiem flesza obrazy, wokół których jest mrok. Fotograficzne oko autora wychwytuje najdrobniejsze szczegóły wyglądu miejsc i ludzi, wszystko maluje się z ostrą wyrazistością rzeczy widzianych po raz pierwszy w życiu. Obcość i grozę, a przy tym banalność okupacyjnego świata opisać można najlepiej, patrząc oczyma narażonego wciąż na śmierć żydowskiego dziecka. Chłopiec niczego bowiem nie próbuje oceniać i przyrównywać do wcześniejszych doświadczeń; po prostu widzi, sprowadzając na jedną płaszczyznę zwyczajność i koszmar.

Czy przez tę barierę lat, traumatycznych przeżyć, splątanych powojennych losów można jeszcze dotrzeć na powrót do świata dzieciństwa? W ostatnim opowiadaniu autor, odwiedzający po raz pierwszy Drohobycz po wojnie, w roku 1992, daje nam pewną nadzieję: jego miasto rodzinne najpierw zamyka się przed nim, odpycha wątpliwą urodą nowych budowli, aż wreszcie przychodzi moment uchwycenia nitki, która bohatera na nowo wprowadzi w labirynty utraconej rzeczywistości. Melancholijna to pociecha, ale w końcu cóż w losie polskich Żydów brzmi optymistycznie?

Losy paradoksalne

Daleka od optymizmu, choć do książki Schenkelbacha zupełnie niepodobna, jest proza Violi Wein. Autorka dobrze przyjętego w Polsce zbioru nowel "Mezalians", który wyszedł w roku 1996, napisała kolejnych siedem opowiadań, i nadała im wspólny hebrajski tytuł "Rachmunes" (litość). "Ta proza jest... bezlitosna" - powiada w króciutkim tekście na okładce Antoni Libera i pewnie ma rację, jeśli wziąć pod uwagę drastyczność opowiadanych przez autorkę historii i sam tok opowieści, w którym nie ma miejsca na werbalnie wyrażaną empatię wobec opisywanych postaci i ich losów. Ale czasami litość jest obecna w samym akcie opowieści o kimś, kogo konwencjonalne fabuły literackie omijają, bo jakby nie było w nich dla niego miejsca.

Zanim powiem coś o książce, muszę pochwalić niezwykle sugestywną okładkę Jacka Staszewskiego: widnieje na niej wyszczerbiona kamienna misa, do której sypie się wąskim strumieniem żółtawy pył (piasek? mąka kukurydziana?). Narzuca się ten obraz jako alegoria płynącego czasu, ale - jak ktoś powiedział celnie - tej klepsydry nie można odwrócić, i takie właśnie nieodwracalne ludzkie historie opowiada Viola Wein w swoim zbiorze.

To są historie o Żydach z Polski i Żydach z Izraela, a też o Arabach. Historie o losach strzaskanych i losach paradoksalnych, można by rzec - o życiu. Ale życie bohaterów Violi Wein nie układa się w sensowną fabułę o literackich korzeniach, nie ma porządnie ustawionej puenty przynoszącej choćby pozór rozwiązania. Można się w nie wpatrywać, nie dostrzegając jakiejkolwiek konsekwencji poza tą, że rodzimy się, cierpimy, a potem rodzą się nasze dzieci, aby cierpieć podobnie ("Córka Jefty").

Są tu historie o ludziach egotycznych i samolubnych, jak Ojciec z tytułowego "Rachmunes" - i o takich, którzy - jak Margalit z "Ammophila arenaria" - całe swoje życie oddali pamięci o zmarłych. Ale jeśli syn Margalit w bezsensowny, okrutny sposób zginął z rąk palestyńskich terrorystów, to znów losy młodziutkiego Palestyńczyka Fathi z "Ofiary" ułożą się w taki wzór, który chłopca poprowadzi prostą drogą do oddziału wojowników-samobójców.

A historia izraelskiego geja-transwestyty z "Sanitariusza"? Nie ma w niej także żadnego "sensu", jeśli patrzeć na nią z punktu widzenia na zmianę: ortodoksyjnie religijnej i żołnierskiej wizji nowego żydowskiego społeczeństwa. Tytułowy "sanitariusz" i jego koledzy nigdzie nie pasują, tak samo jak nie może liczyć na społeczną akceptację ich (spełnione na koniec) pragnienie posiadania dziecka. Pozostaje im rola kabaretowych clownów - streszczona następnie w zabawce-metaforze z zakończenia opowieści. Podobnie całkiem już wyzute z ocalającego sensu zdaje się zakończone samobójstwem życie Yossiego, któremu dziwna choroba skóry wyjadła pół twarzy ("Bez twarzy").

Izrael w opowieściach Violi Wein jest miejscem ekstremalnych doświadczeń życiowych. Nie tylko z powodu wojny żydowsko-palestyńskiej. Izrael jest państwem, w którym znalazło życiowe zwieńczenie wiele najróżniejszych, nieporównywalnych wzajem ludzkich losów. Każdy z bohaterów ma w tej książce swoje pięć minut na wypowiedzenie osobistej prawdy, ale te prawdy są jakoś tam nieporównywalne i nieuzgadnialne, nie ma dla nich jednego wzoru; można je tylko wypowiedzieć, przedstawić innym w oczekiwaniu na zrozumienie bądź wybaczenie. Próżno jednak liczyć na to, że się one - te prawdy - ułożą w ocalający sensowność bytu mityczny wzór - chyba że za ten wzór uznamy najbardziej w Biblii urągającą zdrowemu rozsądkowi i poczuciu sprawiedliwości historię Hioba.

Kiedyś pisał tak o Izraelu Marek Hłasko - z mieszaniną cynizmu i moralnej zgrozy, widząc w tej krainie ściek, do którego spływają ze świata społeczne wyrzutki: nędzarze i cierpiący na równi z pozbawionymi skrupułów oszustami i niebieskimi ptakami, a w tle jest biblijny Pan Bóg i jego (łamane wciąż) przykazania. Ale Hłasko próbował za wszelką cenę spuentować swoje opowieści, nadać im sens przez opowiedzenie ich na kształt zwieńczonych morałem przypowieści lub choćby porządnie zamkniętych fabuł popularnego kina. O zwieńczenie swych historii (literacką) puentą walczyli zresztą sami bohaterowie. Viola Wein robi inaczej, nie dając bohaterom odkupienia i nie uwalniając ich z pomocą łatwych chwytów z poczucia absurdu.

Bardzo to dobra proza, zdumiewająco świetna również w sferze języka. Autorka opuściła wszak Polskę z rodzicami jako młoda dziewczyna, wraz z falą wygnańców pomarcowych, tymczasem nie czuje się ani chwili, aby posługiwała się językiem w jakikolwiek sposób upośledzonym przez oddalenie. Jej ojczyzna-polszczyzna jest żywa, barwna, idiomatyczna, a bogactwo słownika może budzić zazdrość wielu krajowych adeptów literatury.

***

Viola Wein zdążyła w Polsce rozpocząć studia w Akademii Muzycznej, była świetnie zapowiadającą się pianistką; Erwin Schenkelbach z kolei pracował po wojnie w warszawskiej telewizji. Oboje mają więc za sobą młodość spędzoną w Warszawie, oboje też musieli nauczyć się żyć w odległym, niepodobnym do Polski kraju i wypracować w sobie nowe, odmienne poczucie przynależności i tożsamości. Ich proza wolna jest mimo tych przejść od antypolskich resentymentów, choć mieliby do nich prawo.

W opowieściach z tomu "Rachmunes" daje się nawet zauważyć ton pewnego zniecierpliwienia wobec zbyt jednoznacznych interpretacji exodusu Żydów z Polski po marcu 1968. Autorka - córka prominentnego działacza partyjno-państwowego - doskonale zdaje sobie sprawę z dwuznaczności położenia tych spośród Żydów, którzy po wojnie zajmowali wysokie stanowiska w komunistycznych władzach. Także więc i w tym książka jest w jakimś sensie "bezlitosna", bo wolna od subiektywnej, narodowej perspektywy, otwarta - jak poprzednio książki Dichtera - na kłopotliwe pytania, które zresztą córka ojcu w pierwszej, tytułowej opowieści bezkompromisowo zadaje.

Obydwa zbiory opowiadań są w wielkiej mierze obciążone przez biografie autorów: Schenkelbach opowiada swoje przygody z dzieciństwa i potem z wieku dojrzałego, Viola Wein też mieści w swojej książce szereg przeżyć własnych lub historii, które wydarzyły się w jej otoczeniu. Oboje wyczuleni są szczególnie na problem inności, wyobcowania ze społeczeństwa, życia na marginesie. Szczególnie u Violi Wein znajdziemy cały katalog różnorodnych wyobcowań i wykluczeń ze zbiorowości. Wyobcowywać mogą naród, kultura, religia, wyroki losu, wybryki płci, kalectwo. Są to książki, w których najważniejsze pytania autor zadaje samemu sobie: to pytania o tożsamość i sens życia, na które właśnie sobie trzeba odpowiadać z najwyższą powagą, któż bowiem, jak nie autor, rozezna się tu od razu w wybiegach i złej wierze. Także od czytelnika oczekują one maksymalnej powagi - i uwagi.

  • Erwin Schenkelbach, "Pierwsza noc u Szatana", Kraków 2005, Wydawnictwo Austeria;
  • Viola Wein, "Rachmunes", Warszawa 2005, Wydawnictwo Sic!

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (5/2006)