Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na przełomie lat 70. i 80. pracowałem w zakładzie produkcji specjalnej (dzisiaj zbrojeniowej). Po wprowadzeniu stanu wojennego wezwano mnie za pośrednictwem działu kadr na "rozmowę ostrzegawczą" do siedziby SB w moim mieście. Tam oficer "opiekujący się" naszym zakładem kazał mi napisać coś na temat zbiórki pieniędzy na rodzinę internowanego, o której wszyscy wiedzieli, ponieważ przeprowadzano ją jawnie. Uczestniczyli w niej też tajni współpracownicy, a być może etatowi pracownicy SB, którzy z nami pracowali, a których roli (tzw. gumowych uszu) można było się domyślać. Esbek żądał zaprzestania wszelkiej działalności związkowej, strasząc dalszymi internowaniami. Podkreślił też, że rodzinami już internowanych zajmie się państwo, więc żadne zbiórki nie są potrzebne. Na koniec dostałem do podpisu karteczkę o treści podobnej do tej, jaką zacytował pan Witkowski. Pismo potraktowałem jako rytuał zakończenia przesłuchania, zaś owo "zobowiązanie" jako coś w rodzaju: "zadzwoń po straż pożarną, gdy zauważysz pożar" lub "powiadom milicję w przypadku zauważenia przestępstwa".
W 1983 r. chciałem popłynąć na rejs morski na przełomie czerwca i lipca. Już w marcu złożyłem podanie o klauzulę, czyli pozwolenie na opuszczanie wód terytorialnych Polski (była to specjalna pieczątka w książeczce żeglarskiej). Jakiś czas później wezwano mnie do dyrektora. Czekał tam na mnie pan, który okazał się nowym opiekunem naszego zakładu z ramienia SB. Zaproponował mi "niezobowiązujące rozmowy" co jakiś czas na temat sytuacji w zakładzie (podkreślił nawet, że "nic na piśmie"), w zamian za co miałem otrzymać klauzulę. Odmówiłem. Książeczkę żeglarską dostałem dopiero we wrześniu z pozwoleniem na pływanie od końca lipca.
Jak z tego można wnioskować, zacytowane przez pana Witkowskiego "zobowiązanie" było podobnie traktowane przez SB jak przeze mnie, skoro osobno proponowano mi współpracę.
BOGUSŁAW GRUSZCZYŃSKI
Księdza Malińskiego nie znam osobiście, ale półki w moim domu pełne są jego książek. To jemu zawdzięczam zainteresowanie się publikacjami Jana Pawła II; stał się dla mnie autorytetem moralnym i duchowym przewodnikiem. Nie potraktowałam zarzutów o jego współpracę z SB jako pewnik i nie zamierzam dołączyć do grona osób pragnących publicznie
ks. Malińskiego zlinczować. Czuję się jednak trochę tak, jakby coś straciło sens. Wbrew temu, co twierdzą niektórzy hierarchowie kościelni, sprawa podejrzeń o współpracę jest bolesna nie tylko dla księży, ale też dla wiernych. To nie jest indywidualny problem ks. X, bo, jak to się dzieje w przypadku
ks. Malińskiego, który zajmuje tak poczesne miejsce w przestrzeni publicznej i w życiu wielu ludzi, problem ten jest także np. moim problemem. Dlatego ważne jest dla mnie poznanie prawdy, nieważne jakiej. Nie ma dla mnie znaczenia, czy ks. Maliński był TW, czy nie, ale, przez szacunek dla prawdy, chcę wiedzieć, jak było. By doszło do wyznania grzechów, żalu za nie, zadośćuczynienia i przebaczenia. By zarówno osoby oczerniane, jak te niegdyś pokrzywdzone, usłyszały "przepraszam".
Wokół lustracji dzieje się coś strasznego, może jednak jest to jakaś łaska z góry, że zaczyna się kształtować "przestrzeń do przyznania się", która być może nigdy by się nie wytworzyła, gdyby to zależało tylko od inicjatywy poddanych lękowi księży. Jan Paweł II w książce "Pamięć i tożsamość", opisując czasy II wojny światowej, zauważał, że dobro i zło zawsze występują obok siebie.
I czasem zło jest potrzebne, by ukazać dobro. Jeżeli odważymy się zmierzyć z problemem lustracji w Kościele, zobaczymy przede wszystkim piękną postawę znacznej części duchowieństwa polskiego, dzięki któremu możemy teraz żyć w wolnym kraju. Staram się trwać w modlitwie za ks. Malińskiego i wszystkich borykających się z tym problemem. Wierzę też, że Kościół polski jest mocny i przetrwa tę próbę.
JOANNA KASPRZYK
Złamane, zgwałcone serca, spodlone godności i sponiewierane charaktery wymagają miłości, dobroci, serca, wsparcia i opieki.
W czym będziemy lepsi od tych, co inwigilowali, zmuszali do samokrytyki, nie umieli przebaczać, nie byli miłosierni, wzbudzali strach? Jakąż nagrodę otrzymamy, jeśli doprowadzimy do załamania, tragedii, przedwczesnej śmierci? W czym będzie nasza radość? Czy nasz ból z krzywd nie będzie powiększony o ból rozliczanych naszych braci? Czyż nie winniśmy uleczyć się z hipokryzji i obłudy? Czy dumni będziemy, gdy dołożymy tym, którym dołożyli urzędnicy tajnej policji politycznej? A może ważniejsze od jakichkolwiek rozliczeń jest "i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy"?
MIECZYSŁAW GÓRA