Lipowa 4

W dawnej "Emalii" powstało muzeum opowiadające o Krakowie w latach 1939-45.

31.08.2010

Czyta się kilka minut

Kiedy w latach 90. na ekranach kin całego świata pojawił się obraz Stevena Spielberga "Lista Schindlera", Kraków stał się miejscem pielgrzymek dla tych, którzy na własne oczy chcieli zobaczyć miejsca związane z niemieckim przedsiębiorcą, który uratował z Zagłady ponad tysiąc Żydów. Film sprawił, że przedwojenna spółka "Rekord", założona przez trzech żydowskich przedsiębiorców (Gutmana, Kohna i Glajtmana), którą Oskar Schindler zamienił w 1940 r. w Deutsche Emailwarenfabrik, stała się obiektem kultu. Tysiące turystów stawały przed historyczną bramą fabryki, przewodnicy dogadywali się ze strażnikami pilnującymi wejścia do mieszczących się tu od 1948 r. Zakładów Wytwórczych Podzespołów Telekomunikacyjnych "Telpod" tak, by można było wejść do środka i zobaczyć znane z filmu schody i pomieszczenie, które w "Liście" posłużyło za jego gabinet.

Muzeum, ale jakie?

W tej sytuacji przemysłowy budynek przy ul. Lipowej 4 musiał zmienić funkcję. W 2005 r. stał się własnością miasta. I wtedy rozgorzała dyskusja, co też winno się w nim znaleźć. Wszyscy zgadzali się, że najlepszą funkcją jest muzeum. Pytanie: jakie? Jedni twierdzili, że jego bohaterem powinien pozostawać Oskar Schindler i żydowscy pracownicy "Emalii". Oponenci obawiali się, że w ten sposób historia Zagłady krakowskich Żydów zostanie uproszczona, sprowadzona do narracji rodem z Hollywood. A historia odległego o kilkaset metrów getta nie miała happy end’u... Inni optowali za stworzeniem tu muzeum wszystkich krakowskich Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. Ale czy to nie byłoby zafałszowaniem historii? Oprócz tych, którzy ratowali, byli przecież denuncjatorzy i obojętni. Zresztą, Sprawiedliwi upamiętniani są w Yad Vashem.

Wygrała trzecia opcja: od kilkunastu tygodni w budynku administracyjnym fabryki, który stanowi dziś część Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, zwiedzać można wystawę poświęconą Krakowowi w latach 1939-1945. Jednym z jej wątków jest oczywiście historia Oskara Schindlera - wpisana jednak w skomplikowaną, okupacyjną codzienność miasta, które stało się oficjalną stolicą Generalnego Gubernatorstwa. Miasta, do którego zjechało tylu urzędników i przedsiębiorców z III Rzeszy, że co piąty jego mieszkaniec był w czasie wojny Niemcem. A które mimo to pozostawało drugim po Warszawie centrum konspiracji.

Największym atutem ekspozycji nowego oddziału MHK, dynamicznej i wielowątkowej, jest całkowity brak patosu. Historia nie została tu postawiona na postumencie, ale... wyprowadzona na ulice okupowanego miasta, na których każdego dnia mijali się Polacy, Niemcy, Ukraińcy (ci ostatni wierząc, że dzięki nazistowskiej pomocy stworzą zręby niepodległego państwa) - wreszcie Żydzi, coraz mocniej oddzielani od pozostałych. Zwiedzającemu wydaje się, że wędruje po mieście, co jakiś czas zaglądając do jakiegoś wnętrza...

Niemal wszędzie towarzyszą mu dobiegające z głośników rozmowy (o przebiegu nieudanego zamachu na generała SS Wilhelma Koppego dowiadujemy się np., podsłuchując klientów zakładu fryzjerskiego), komunikaty, odgłosy strzałów. Najważniejsze są jednak opowieści świadków. Część z nich poznajemy, oglądając film o fabryce przy Lipowej 4, o której opowiadają jej żydowscy i polscy pracownicy. Postać Oskara Schindlera przypomniana zostaje po raz wtóry w jego gabinecie, w którym zachowała się oryginalna mapa z niemieckimi napisami (Spielberg umieścił biuro w innym miejscu).

Wszystko zaczyna się jednak u fotografa - jeszcze przed wojną. Oto portrety mieszkańców przedwojennego Krakowa, chrześcijan i Żydów. Pamiątki ze Zjazdu Legionistów, który odbył się na Błoniach 6 sierpnia 1939 r., dowodzą wiary w przyszłość niepodległej Rzeczypospolitej, której nie osłabiły nawet fotografie dokumentujące Anschluss Austrii, oglądane dziś w autentycznym fotoplastikonie (funkcjonował jeszcze na początku lat 70.). Ilu spośród tych, którzy widzieli te zdjęcia w 1938 r., dostrzegało realne niebezpieczeństwo?

Swastyka nad Wawelem

Poczekalnia dworcowa przypomina o atmosferze ostatniego dnia pokoju: tutaj 31 sierpnia 1939 r. rodziny wracające z wakacji zderzały się ze zmobilizowanymi żołnierzami, wyjeżdżającymi do jednostek.

Wędrując po salach muzeum, wejdziemy na dworzec raz jeszcze - wtedy będzie się jednak nazywał Haupt­bahnhof Krakau i będzie stanowił ważny punkt strategiczny między III Rzeszą a Wschodem. Stanie się także miejscem wywózek i ucieczek. Na razie jednak z poczekalni przechodzimy do stalowo-betonowego tunelu, prowadzącego do modelu spalonej tankietki, niewielkiego bezwieżowego czołgu wyposażonego w karabin maszynowy, który był na wyposażeniu Armii "Kraków". To symbol klęski wrześniowej.

Jej konsekwencje zauważamy, wychodząc na plac, przez który przejeżdża tramwaj z informacją, że zakazano nim jeździć Żydom. Przestrzeń miasta zostaje zagarnięta przez okupanta: Rynek staje się Adolf Hitler-Platz, burzy się polskie pomniki, powstają niemieckie sklepy, wszędzie widać nazistowskie flagi... Hans Frank rezyduje już na Wawelu, gdzie jako szef Generalnego Gubernatorstwa przyjmuje np. konsula Japonii. Stara się dowieść, że Kraków to prastare niemieckie miasto, czemu służyć ma np. wystawa poświęcona Witowi Stwoszowi - "niemieckiemu pionierowi na Wschodzie" (paradoksalnie, Ołtarz Mariacki jest już w Niemczech). Snuje plany, w których pod Wawelem mieszkać będą wyłącznie Niemcy (Polaków zamierza przenieść na drugi brzeg Wisły, Żydzi mają zniknąć w ogóle). Przygotowuje projekty rozwoju i przebudowy miasta.

Krakowianie nie mają w tym czasie żadnych złudzeń. Jest już po tzw. Sonderaktion Krakau. Jednym z najważniejszych elementów ekspozycji jest pomieszczenie symbolizujące salę nr 56 Collegium Novum UJ. Słuchamy mowy, którą oficer SS Bruno Müller wygłosił do profesorów 6 listopada 1939 r., a także relacji o ich aresztowaniu i pobycie w Sachsenhausen. Na ścianach fotografie, a wśród nich dwa portrety prof. Tadeusza Lehra-Spławińskiego: w todze rektorskiej - i po powrocie z obozu. Wśród afiszy zawiadamiających o wyrokach śmierci, fotografii dokumentujących egzekucje, przechodzimy w kierunku cel przypominających o więzieniach przy ul. Montelupich i Pomorskiej.

Autorzy scenariusza starają się jednak podkreślić, że mimo terroru mieszkańcy Krakowa próbowali żyć normalnie. Podkreślają zaradność i solidarność, znaczenie akcji dobroczynnych prowadzonych przez Radę Główną Opiekuńczą, zasługi kard. Adama Stefana Sapiehy. Jednocześnie krakowskie mieszkanie może się okazać lokalem konspiracyjnym. Wchodzimy do takiego domu: między zwykłymi przedmiotami ukryta jest broń, ulotki.

Świat za murem

Zwiedzając "Emalię", wejdziemy do jeszcze jednego, zupełnie innego domu. Znajduje się on za murem przypominającym macewy. Kiedy przechodzimy wzdłuż tej ściany, mamy wrażenie, że jesteśmy w pułapce. Za szklaną szybą widać mieszkanie w getcie, ludzi stłamszonych biedą, ciasnotą, stałym zagrożeniem. Na murze czytamy listy z "dzielnicy zamkniętej": wśród nich także głosy tych, którzy zdumieni są obojętnością, aktami agresji i poniżenia ze strony polskich sąsiadów.

Za chwilę jesteśmy już po drugiej stronie muru - wśród tych, którzy ukrywają się na aryjskich papierach. Tylko na chwilę - zaraz wrócimy, by usłyszeć relacje o likwidacji getta. Dalej droga prowadzi do obozu w Płaszowie, gdzie trafiali Żydzi, którzy przetrwali likwidację. Część pracowała w kamieniołomie. Dlatego centralnym elementem aranżacji jest tutaj wagonik, z którego wysypały się wapienne grudki. Wydaje się, że jesteśmy na wielkim cmentarzu...

Wystawa ma dwa finały. Pierwszym jest wielki portret Józefa Stalina. Podobne, ustawiane przez żołnierzy Armii Czerwonej, zastąpiły podobizny Hitlera i plakaty propagandowe, którymi po klęsce stalingradzkiej Niemcy bezskutecznie starali się przekonać Polaków, by zwrócili się przeciwko bolszewikom. Portret Stalina sugeruje dwuznaczność słowa "wyzwolenie". Ale właściwe podsumowanie ekspozycji to służąca refleksji Sala Wyborów. Można w niej przeczytać o różnych postawach etycznych krakowian w czasie wojny: o bohaterach, ludziach przyzwoitych, ale także o szmalcownikach i konfidentach. Dzisiejsza "Emalia" każe sobie postawić pytanie: jak ja bym się wtedy zachował/a?

***

Turyści przesuwają się przez kolejne sale. Wielu powraca (spotkałam Holendrów, którzy przyszli po raz trzeci). Dowodzi to międzynarodowego sukcesu nowego muzeum. Ale stawia też kolejne zadania. Czy wystarczą opisy w języku polskim i angielskim? Jak powiązać nową placówkę z innymi krakowskimi miejscami pamięci, z oddziałami muzealnymi w dawnym areszcie gestapo przy ul. Pomorskiej i w Aptece pod Orłem na Placu Bohaterów Getta? Jak kształtować współpracę z Muzeum Sztuki Współczesnej, które powstaje tuż obok, w halach pofabrycznych? Niezależnie od tego, jak Muzeum Historyczne w Krakowie odpowie na te pytania, już teraz należą mu się gratulacje.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2010