Lichwiarz i łagodna

Nicolas Sarkozy rządzi i uprawia politykę międzynarodową za pomocą słownej prowokacji. Coraz częściej jednak rzuca słowa na wiatr.

16.07.2008

Czyta się kilka minut

Polityk nie musi się podobać. Oczywiście miłemu i gładkiemu w obyciu funkcjonować łatwiej, ale rządzić może również, wzbudzając negatywne emocje - przekonał się o tym m.in. Jarosław Kaczyński. Przykład byłego polskiego premiera pokazuje jednak, że choć rządzić tak rzeczywiście można, to trudniej wygrywać wybory.

Ale Nicolas Sarkozy ma do kolejnych wyborów prawie cztery lata. Może więc pofolgować swej potrzebie mówienia mocnych słów, trochę zamieszać i obserwować, co z tego wyniknie. Lista wrogów, których napytał sobie niestosownymi, lecz w gruncie rzeczy dobrze dobranymi sformułowaniami, ciągle się wydłuża. Niedawno trafił na nią również polski prezydent, za zamiar wycofania się z ratyfikacji traktatu lizbońskiego.

Drażnić Francuza

Przenoszenie sposobu rządzenia przez prowokację słowną na teren międzynarodowy to nowość. Do tej pory Sarkozy stosował ją w polityce wewnętrznej. Znienawidziły go związki zawodowe, gdy oświadczył, że strajki we Francji uległy zmianie - odbywają się, ale nikt nie zdaje sobie z tego sprawy. Na tutejszych związkowców, którzy nie potrafią działać inaczej niż wymuszając ustępstwa strajkami, podziałało to jak płachta na byka.

W podobny sposób Sarkozy zraził do siebie dowódców armii. Po strzelaninie, w wyniku której rannych zostało kilku widzów pokazu akcji komandosów w Carcassonne (ktoś zamienił ślepe naboje na ostre), oświadczył, że powodem był bałagan panujący w całym wojsku. Oczywiście generalicja nie może mu wybaczyć tego uogólnienia.

Kilka miesięcy temu, przed kamerami telewizji prezydent wdał się w potyczkę słowną ze strajkującym rybakiem. Ostatnio narobił sobie wrogów wśród pracowników telewizji publicznej, nazywając ją "sektą". Wśród europejskich przywódców postępują tak tylko on i Berlusconi.

Znamienne, że Francuzi znali Sarkozy’ego od tej strony od dawna. Jako minister spraw wewnętrznych zasłynął "bon motem" o wymiataniu chuliganów z blokowisk kärcherem, czyli hydrauliczną pompą używaną do czyszczenia ulic. Zarzuty związane z "brakiem szacunku dla człowieka" odpierał potrzebą zademonstrowania siły (choć była to tylko siła werbalna) w świecie, gdzie ma się do czynienia z przemocą.

Jednak kiedy nadeszła kampania wyborcza, Sarkozy zmienił się nie do poznania. W trakcie telewizyjnej debaty z Ségol?ne Royal, kontrkandydatką do fotela prezydenckiego, siedział jak mysz pod miotłą. Ta niespodziewana przemiana pomogła mu uzyskać sympatię niezdecydowanych: wielu Francuzów uznało, że skoro może jednak nad sobą zapanować, to nadaje się na prezydenta. Teraz okazuje się, że owszem może, ale nie musi.

Nie drażnić Chińczyka

Rzucanie gromkich słów często okazuje się rzucaniem ich na wiatr. Tak było z zapowiedzią bojkotu otwarcia igrzysk olimpijskich w Pekinie po krwawym stłumieniu przez Chińczyków marcowych zamieszek w Tybecie. Sarkozy oświadczył, że nie pojedzie na olimpiadę, jeśli chińskie władze nie podejmą rozmów z Dalajlamą. Chińczycy wprawdzie rozmowy podjęli, ale, co przyznają chyba wszyscy obserwatorzy, mają one charakter pozorowany - dialog prowadzimy, więc nikt nie ma prawa zarzucić nam złej woli, a że skutków nie ma, to już inna sprawa.

W trakcie ubiegłotygodniowego spotkania z chińskim prezydentem Hu Jintao w Japonii, podczas szczytu G8, Sarkozy oświadczył, że do Pekinu pojedzie. Oficjalnie właśnie dzięki temu, że rozmowy z Dalajlamą trwają, i w celu reprezentowania Unii Europejskiej. Hu Jintao skwitował to stwierdzeniem, iż decyzja Sarkozy’ego była "prawidłowa", a równocześnie zagroził wstrzymaniem kontraktów, jeśli prezydent Francji spotka się z Dalajlamą podczas jego sierpniowej wizyty w Europie. Sarkozy odparował, że Chińczycy nie będą mu wyznaczać terminów spotkań.

Ta wymiana zdań nie zmienia jednak faktu, że prezydent Francji ukorzył się przed ekonomiczną potęgą Chin. Decyzja o wyjeździe do Pekinu, za którą Sarkozy odebrał cięgi od Daniela Cohn-Bendita na forum Parlamentu Europejskiego, podyktowana jest obawami, że Pekin zerwie kontrakty na zakup francuskich pociągów TGV i samolotów Airbus. Tradycyjne francuskie przywiązanie do praw człowieka ustąpiło przed zwykłymi celami merkantylnymi. Paryż ma dostatecznie dużo problemów ekonomicznych, by fundować sobie dodatkowe poprzez drażnienie chińskiego molocha.

Bratanie się z Muammarem Kadafim, z milionowymi kontraktami w tle, i zaproszenie prezydenta Syrii Baszira Al-Assada na defiladę z okazji francuskiego święta narodowego 14 lipca ma wpisać się w politykę obłaskawiania i wciągania dyktatorów w orbitę "cywilizacji" europejskiej. Wątpliwe, by działania te przełożyły się na poprawę stanu praw człowieka w krajach rządzonych twardą ręką.

Nie pokazywać imigrantów

Odejście od wzniosłych haseł wolności, równości i braterstwa pobrzmiewa też w decyzji drastycznego ograniczenia nielegalnej imigracji. To jeden z głównych celów działania Sarkozy’ego w trakcie francuskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Cel oczywiście niebłahy, ale łączący się z dość brutalnym odsyłaniem nielegalnych imigrantów do krajów ich pochodzenia. Działania te Sarkozy zapowiadał już w trakcie kampanii wyborczej, m.in. by pozyskać wyborców Frontu Narodowego, co się notabene powiodło. Trudno więc się było spodziewać, że jako prezydent będzie dla nielegalnych imigrantów pobłażliwy.

Konikiem francuskiego prezydenta jest imigracja zorganizowana. Chodzi o sterowanie przepływem pożądanej siły roboczej, głównie zaś o zablokowanie napływu niechcianych profesji i powiększania armii bezrobotnych i bezdomnych. Problem w tym, że nie wiadomo, jak taką imigrację zorganizować przestrzegając w pełni praw człowieka.

Przed kilkoma dniami komisja parlamentarna kierowana przez gaullistę Pierre’a Mazeauda (gromadząca nie tylko parlamentarzystów i polityków, lecz również demografów, socjologów i ekonomistów) wyraziła się negatywnie na temat stosowania limitów imigracji z różnych regionów i krajów świata. Konstytucyjność tych limitów została zakwestionowana, stosowanie ich w stosunku do azylantów określono jako absurdalne.

Sarkozy się jednak nie poddaje. Myśli zapewne, że zarówno Chińczyków, jak komisję Mazeauda da się zagadać. Jego wierny przyjaciel, minister spraw wewnętrznych Brice Hortefeux, chce zastąpić w proponowanej ustawie słowo "limit" słowem "kontyngent" i uważa, że sprawa będzie załatwiona. Ta wiara, że słowa mogą przemienić się w czyny, jest zdumiewająca. Ostatnio Sarkozy oświadczył, że jeszcze w lipcu uda się do Irlandii i znajdzie sposób na wytłumaczenie Irlandczykom, że traktat lizboński powinni ratyfikować. Oczywiście też przy pomocy słów.

Pokazywać żonę

Poza niewyparzonym językiem dysponuje Sarkozy jednak i tajną bronią. Prezydencka małżonka, była modelka, która śpiewa i gra na gitarze, wydała właśnie nową płytę ze swymi piosenkami. Zaproszona przy tej okazji na rozmowę do dziennika telewizyjnego pierwszego programu francuskiej TV, z wdziękiem przekonywała, że stara się swego małżonka wyciszyć i zapewnić mu kojącą atmosferę domową, "jak każda żona na świecie".

Kontrast pomiędzy słownymi prowokacjami prezydenta i łagodnością Carli Bruni ma zapewne uspokajająco wpłynąć na Francuzów. Czy ta taktyka wyda owoce?

Nawet jeśli nie miałaby poskutkować, to przecież nie może zaszkodzić. Wywiad z żoną prezydenta zakończyła informacja, że dochód ze sprzedaży jej płyty zostanie przekazany Fundacji Francji. Dobroczynność zawsze była w gestii pierwszych dam. Jak widać, w tej dziedzinie zmian nie przewidziano.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2008