Libańska rewolucja

Nie sądziliśmy, że w naszym podzielonym kraju wszystkie społeczności mają takie same problemy, i że wszyscy boimy się naszych liderów – mówi Wael, libański szyita. – Teraz nagle odkryliśmy, że wszyscy mamy dość.
z Bejrutu i Trypolisu

04.11.2019

Czyta się kilka minut

Demonstranci na placu Męczenników w Bejrucie, październik 2019 r. / AGNIESZKA PIKULICKA-WILCZEWSKA
Demonstranci na placu Męczenników w Bejrucie, październik 2019 r. / AGNIESZKA PIKULICKA-WILCZEWSKA

Śródmieście stolicy Libanu wypełniają w tych dniach tłumy. Opustoszałe dotąd place w centrum, które niewiele miały do zaoferowania mieszkańcom spoza elit finansowych, opanowali protestujący. Pojawiły się stoiska z tanią kawą, kukurydzą, popcornem i akcesoriami z libańską flagą. Plac Męczenników, rozciągający się przed meczetem Mohammad Al-Amin, pokrywają namioty i sceny – dochodzą z nich pełne goryczy przemówienia, przerywane muzyką.

W południowej części placu dominują pieśni patriotyczne. Libańczycy w różnym wieku, ludzie starsi, rodziny z dziećmi i młodzież, tańczą w rytm muzyki. Grupy nastolatków, wielu w maskach Anonymous – globalnej sieci internetowych aktywistów walczących przeciw ograniczaniu wolności obywatelskich i korupcji – tańczą dabke, tradycyjny arabski taniec. Wszędzie powiewają libańskie flagi.

Wieczorem północ placu zamienia się w wielki spontaniczny rave techno. Młodzi tańczą, bawią się, niektórzy piją alkohol. Potem, po nocnej imprezie, posprzątają wszystkie śmieci, bo to one stanowią jedną z największych zmór trawiących Liban od lat.

Za jakiś czas na placu pojawią się kontenery do segregacji śmieci, namioty z darmowym jedzeniem i polowa klinika z wolontariuszami (na co dzień pracującymi w stołecznych szpitalach). Medycy nie będą mieli jednak wiele do roboty. Atmosfera jest spokojna i przyjazna. Tylko co jakiś czas ktoś wrażliwy na obecność tłumów dostanie ataku paniki albo ktoś niefortunnie upadnie ze sceny.

Tymczasem Liban jest sparaliżowany.

Banki i szkoły są zamknięte. Protestujący blokują większość dróg w kraju. Wszędzie trwają dyskusje światopoglądowe i polityczne. Bo choć rewolucja trwa już kolejny dzień, mało kto potrafi odpowiedzieć na pytanie: co dalej? Jedno tylko jest pewne: nic już nie będzie takie samo. Po raz pierwszy Libańczycy stanęli ponad podziałami religijnymi i klasowymi, by domagać się swoich praw.

Tu nie chodzi o WhatsApp

Protesty w Bejrucie wybuchły w nocy 17 października, gdy grupa około setki aktywistów wyszła na ulice i rozpoczęła blokady najważniejszych dróg w mieście, w sprzeciwie wobec kolejnego planu oszczędnościowego rządu.

Chwilę wcześniej rząd Saada Haririego rozpoczął rozmowy nad podniesieniem podatku VAT, podatku od tytoniu i benzyny oraz wprowadzeniem podatku na internetowe połączenia głosowe przez WhatsApp i inne media społecznościowe. Choć decyzja zapaść miała dopiero 19 października, Libańczycy nie zamierzali czekać. Ulice w całym kraju zapełniały się protestującymi – i choć pomysł wprowadzenia podatku od internetowych połączeń głosowych szybko wycofano, protesty nie traciły na sile. Wedle szacunków, w niedzielę 20 października na ulicach było 1,3 mln ludzi, czyli jedna piąta populacji kraju.

Choć wydawało się, że Libańczycy przez lata przyzwyczaili się do kryzysu ekonomicznego, niskich zarobków i wysokiego bezrobocia – sięga 25 proc., a wśród osób poniżej 25. roku życia aż 37 proc. – to teraz arogancja władz i pogarszająca się sytuacja ekonomiczna wreszcie wyciągnęły tłumy na ulice.

Protesty poprzedził kryzys finansowy: w kraju zaczęło brakować dolarów, podczas gdy kurs libańskiego funta jest bezpośrednio związany z walutą USA. Stacje benzynowe w całym kraju ogłosiły strajk po tym, jak nie były w stanie zakupić surowca. Do tego 13 października w ponad stu miejscach w kraju wybuchły największe od dekady wyniszczające pożary lasów, których można było uniknąć, gdyby rząd podjął środki prewencyjne.

W połączeniu z ogromną korupcją, systemem politycznym bazującym na podziałach religijnych i politykami, którzy podsycają konflikty wewnętrzne dla osiągnięcia swoich celów – wszystko to przelało czarę goryczy.

Antykapitalizm bez ideologii

Dziś mało kto mówi już zresztą o zwykłych protestach. Rozpoczęła się rewolucja.

Ludzie domagają się ustąpienia rządu, zmiany systemu elektoralnego – tak aby kandydaci wybierani byli na podstawie poglądów i postulatów, a nie przynależności religijnej. Chcą wymiany całej klasy politycznej, która od końca wojny domowej w 1990 r. nieprzerwanie rządzi krajem. Co krok słychać postulaty dotyczące praw pracowników, polepszenia świadczeń socjalnych, dostępu do darmowej edukacji i służby zdrowia.

Choć poza kręgami bejruckiej lewicy i środowiskami anarchistycznymi mało kto nazywa tę rewolucję antykapitalistyczną, jej postulaty to wynik sprzeciwu wobec polityki zaciskania pasa, braku infrastruktury socjalnej i ubożenia społeczeństwa.

Protestujący blokują drogi i autostrady w całym kraju, by wywrzeć jak ­największą presję na rządzących. W wielu miejscach całe miasteczka stają na drogach międzymiastowych, a ludzie w różnym wieku i z różnych klas budują barykady. Tak radykalne metody oraz decentralizacja protestów, które szybko ogarnęły całe państwo, przywodzą na myśl niegdysiejszy ruch „Occupy” i taktyki anarchistyczne.

– Większość ludzi zwraca uwagę na problemy, bez uciekania się do ideologii. Mówi się jednak, że płacimy podatki i dlatego zasługujemy na darmową służbę zdrowia, na edukację, jest więc w tym element krytyki kapitalizmu – mówi mi Karim Chehayeb, libański dziennikarz i aktywista.

– Choć socjaliści oczywiście są widoczni w ruchu, to wszyscy zdali sobie sprawę, że mają siłę, gdy jednoczą się przeciw elicie, która kontroluje wszystko – tłumaczy Chehayeb. – Nastąpiła redefinicja relacji między jednostką a elitą polityczną, ludzie nie chcą czekać do następnych wyborów, chcą natychmiastowej rezygnacji rządu. Mówią: przestańcie opodatkowywać pracowników, opodatkujcie banki i tych najbogatszych, jeśli tak bardzo szukacie funduszy.

Jedność ponad podziałami

To właśnie jedność Libańczyków (albo, precyzyjniej, znacznej ich części) jest największą niespodzianką tej rewolucji.

Sektarianizm: takim pojęciem politolodzy nazwali libańską odmianę multikulturalizmu, w którym bardzo liczne tu grupy religijne i narodowe nie tylko przedkładały swój interes nad interes wspólnoty (państwa i społeczeństwa), ale utrwaliły takie podejście w specyficznym systemie politycznym. Rezerwuje on z góry odpowiednią proporcję miejsc w parlamencie dla przedstawicieli wszystkich religii i części mniejszości narodowych. W efekcie ludzie przyzwyczaili się głosować wedle takich sztywnych podziałów, nazwanych – od nazwy systemu – sektariańskimi.

Tymczasem dziś niemal wszystkie społeczności chcą pociągnąć swoich liderów do odpowiedzialności.

Taka sytuacja nie miała jeszcze miejsca w historii Libanu. Pamięć wojny domowej z lat 1975-90, podczas której przynależność religijna determinowała wszystko, na dobre wpisała się w życie Libańczyków. Wiele osób nadal żyje otoczonych jedynie przedstawicielami swojej grupy i traktuje liderów jako gwarantów ochrony praw swojej społeczności. Choć w przeszłości były podejmowane próby stworzenia demokratycznej opozycji złożonej z przedstawicieli różnych grup religijnych, ich sukcesy wyborcze okazały się mizerne.

Szczególnie społeczność szyicka – w dużej mierze reprezentowana przez Hezbollah, ruch polityczno-militarny wspierany przez Iran i zarazem jedyną organizację zbrojną, która nie została zdemilitaryzowana po wojnie domowej – pozostawała najbardziej oddana swoim liderom. Hezbollah przez lata wsławił się obroną terytorium Libanu przed agresją ze strony Izraela na południu kraju, a w ostatnich latach wspierał militarnie prezydenta Baszara al-Asada w wojnie w Syrii.

Protesty przeciw Hezbollahowi czy Amalowi (kolejnej szyickiej partii) do tej pory nie miały miejsca. Trwająca dziś rewolucja to pierwszy symptom niezadowolenia szyitów z polityki ich reprezentantów.

Szyici na placu

Przy miasteczku namiotowym na placu Męczenników impreza trwa w najlepsze.

Dźwięki techno, dochodzące z pobliskiej sceny, tłumią rozmowy. Część młodych tańczy w rytm muzyki, część debatuje, inni dzielą się arakiem, choć jego ilość w tłumie młodych wydaje się śladowa.

Mohammad Ali oraz Wael – obaj trzydziestolatkowie z południa kraju, pracujący w Bejrucie – leniwie przyglądają się zabawie. Tak jak wielu ich znajomych na placu, są szyitami, a ich rodziny tradycyjnie wspierały Hezbollah.

Dziś, jak twierdzą obaj, przynależność religijna nie ma znaczenia. Dla ludzi młodych i wykształconych, przywykłych do pracy poniżej kwalifikacji za kiepską wypłatę, którym udało się wyjść poza ciasne granice swych społeczności, teraz liczy się walka z całym systemem. Tutaj, dowodzą, nie ma miejsca na podziały religijne i klasowe. Choć protestujący nie stworzyli jeszcze zwartego politycznego frontu ani nie wybrali liderów, chęć zmiany, niekończące się debaty na temat możliwych rozwiązań oraz trwanie w rewolucji są tym, czego Liban potrzebuje dziś najbardziej.

– Od tego nie ma odwrotu. Jest takie powiedzenie, że przerwać rewolucję w połowie to jakby wykopać sobie grób. Tym razem się nie poddamy. Nasi rodzice nas zawiedli, teraz jest nasz czas. Mamy inną perspektywę i możemy wszystko zmienić – mówi Mohammad Ali.

– Większość ludzi z mojej społeczności jest przeciwko Hezbollahowi, ale boją się do tego przyznać. My się już nie boimy. Nie chcę żyć w kraju rządzonym przez religię. Religię powinno się zostawiać w domu. Można robić politykę bez niej – przekonuje.

Wtóruje mu Wael. Jest na protestach od początku, od tygodnia nie był w pracy. Jego pracodawca też przychodzi na plac, z całą rodziną i każdego dnia. Rewolucja jest teraz najważniejsza.

– Polityka kontroluje ludzi do tego stopnia, że często boją się wychodzić do innych dzielnic. Ale tu jesteśmy wszyscy, muzułmanie i niemuzułmanie piją, palą i bawią się razem. Politycy starają się wywołać konflikt religijny, ale my, wykształceni ludzie, czujemy się w obowiązku, by zmienić tę mentalność – mówi Wael.

– To, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dni, jest niesamowite – dodaje. – Ludzie nigdy nie sądzili, że wszystkie społeczności borykają się z tymi samymi problemami, że boimy się naszych własnych liderów. Wreszcie odkryliśmy, że my wszyscy mamy dość.

Hezbollah kontra reszta

Wael i Mohammad Ali zgodnie twierdzą, że najgłębsza rewolucja dzieje się jednak poza Bejrutem. Południe kraju i inne okolice – tradycyjnie kontrolowane przez Hezbollah oraz Amal – to miejsca, gdzie ma następować prawdziwe przetasowanie. Wael nazywa te miejsca „strefami strachu” – i chyba się nie myli.

Jednak choć zmiana nastrojów jest widoczna, a libańscy szyici w dużej mierze zaangażowali się w rewolucję, ciężko ocenić skalę sprzeciwu wobec Hezbollahu w jego tradycyjnych przyczółkach.

Zdobyć pozwolenie na fotografowanie i robienie wywiadów z mieszkańcami Dahieh – w większości szyickiej dzielnicy w południowym Bejrucie – graniczy z cudem i wymaga zgody władz Hezbollahu. W czasie rewolucji jest to jeszcze trudniejsze – mimo prób i kontaktów nie udaje mi się otrzymać takiej zgody.

Według tych, którzy zdołali dotrzeć do Dahieh w ostatnich dniach, nastroje są tam raczej kontrrewolucyjne. Tłumy młodych mężczyzn siedzą na ulicach przy motocyklach, opatrzonych żółto-zielonymi flagami Hezbollahu, w napiętym oczekiwaniu. W każdej chwili gotowi są ruszyć do centrum, by skonfrontować się z protestującymi.

Liderzy Hezbollahu szczególnie ostro odpowiedzieli na rewolucję. Oskarżają obce mocarstwa o wspieranie protestów – głównie Arabię Saudyjską, która tradycyjnie popiera lidera libańskich sunnitów, premiera Saada Haririego. W długo oczekiwanym telewizyjnym przemówieniu lider Hezbollahu Hassan Nasrallah ostrzegł, że protesty doprowadzą tylko do większego chaosu i próżni władzy, a przez to może nawet do wojny domowej.

Zresztą „żołnierze” Hezbollahu na motocyklach już dali o sobie znać. Grupki mężczyzn, w liczbie kilkudziesięciu, dwukrotnie atakowały protestujących w Bejrucie, ciskając kamieniami. We wtorek, 29 października, setki bojowników Hezbollahu i Amalu szturmem zajęło plac Męczenników, niszcząc miasteczko namiotowe oraz atakując demonstrantów. Po chwili wahania libańska armia, która przez większość czasu stała ramię w ramię z protestującymi, rozgoniła bojówki.

W ten sposób, trzynastego dnia protestów, plac Męczenników zaczął przypominać strefę wojenną.

Co dalej z Libanem

Premier Hariri już w pierwszych dniach protestów ogłosił chęć reform. Obiecał obniżenie o połowę pensji obecnego i byłych prezydentów, parlamentarzystów oraz innych oficjeli. Zobowiązał też banki, by dołożyły 3,3 mld dolarów do budżetu na rok 2020, żeby zmniejszyć deficyt. To były tylko niektóre z obietnic premiera. Okazały się jednak niewystarczające, by uciszyć demonstrantów.

Trzynastego dnia protestów, chwilę po zniszczeniu miasteczka namiotowego, Hariri złożył dymisję. Decyzja spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem tłumów. Ale postulatem protestujących pozostaje odejście całego rządu i rozpisanie nowych wyborów na nowych zasadach. Prezydent Michel Aoun poprosił, by Hariri pełnił nadal funkcję, aż do powołania nowego gabinetu.

W minioną środę, 30 października, armia zaczęła negocjować z protestującymi usunięcie blokad na drogach. Choć część barykad zniknęła, niektóre po pewnym czasie przywrócono. Rewolucja więc trwa, choć nikt nie wie, co będzie dalej. Niepewność i wzburzenie mieszają się z obawą, co może się wydarzyć, jeśli protesty będą się przedłużać. Wojna domowa na razie nie wydaje się prawdopodobna, ale nie można jej też wykluczyć.

Jak wielu rodaków, Karim Chehayeb zdaje sobie sprawę, że sprawy mogą się wymknąć spod kontroli: – Jest tyle niewiadomych, sytuacja jest bez precedensu. Ludzie się boją, ja również.

– W dłuższej perspektywie – dodaje aktywista – główne pytanie brzmi, czy powstanie próżnia władzy, a jeśli tak, to kto ją wypełni. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2019