Lewica puka do domu

Nowa polska lewica chce pokazać, że spór o politykę rodzinną nie musi się toczyć wyłącznie między liberałami a konserwatystami. Czy to się może udać?

03.02.2020

Czyta się kilka minut

Włodzimierz Czarzasty w drodze do Sejmu, Warszawa, 7 listopada 2019 r. / TOMASZ PACZOS / FOTONOVA
Włodzimierz Czarzasty w drodze do Sejmu, Warszawa, 7 listopada 2019 r. / TOMASZ PACZOS / FOTONOVA

Z punktu widzenia sejmowej arytmetyki zaskoczenia być nie mogło. PiS-owska większość najpierw (w ramach kurtuazji wobec opozycji) zgodziła się powołać Magdalenę Biejat z Lewicy na przewodniczącą sejmowej komisji polityki społecznej i rodziny. Szybko jednak publiczne wypowiedzi posłanki zostały uznane za prowokacyjne – w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” mówiła np. o konieczności liberalizacji ustawy aborcyjnej albo o tym, że PiS nie prowadzi systemowej polityki socjalnej, tylko „doraźne rozdawnictwo”. Kilka tygodni później Biejat nie była już szefową komisji.

Zanim jednak doszło do jej odwołania, odbyła się jedna z ciekawszych debat w tej kadencji parlamentu. Okazało się, że swoją koncepcję rodziny mają nie tylko konserwatyści i liberałowie, lecz również lewica. A przynajmniej bardzo by chciała mieć.

Skandynawia celem

To, że spór o rodzinę nie rozgrywa się we współczesnym świecie wyłącznie pomiędzy liberałami i konserwatystami, dobrze pokazał już w 1990 r. socjolog Gøsta Esping-Andersen. W pracy „Trzy światy kapitalistycznego państwa dobrobytu” Duńczyk naszkicował trzy modele. Pierwszy z nich jest liberalny. Rodzina nazywana tutaj bywa zazwyczaj „gospodarstwem domowym” i jest jakby rodzajem autonomicznej samosterownej jednostki pływającej po wodach wolnego rynku. Czasem są to wody łatwe do żeglowania (czas dobrej koniunktury), innym znów razem wzburzone sztormem (recesja). Takie życie – powiadają liberałowie. I generalnie są przekonani, że to od gospodarstwa zależy, czy zbuduje sobie na czas złej pogody niezatapialny okręt. W efekcie transfery społeczne i pomoc państwa (co do zasady) nie są tu mile widziane, bo przecież zniechęcają ludzi do brania spraw w swoje ręce.

Ale Esping-Andersen wyróżnia też tzw. konserwatywny model państwa dobrobytu. Korzenie tej filozofii tkwią w krajach, które (Francja, Niemcy, Austria) tradycyjnie stawiały na dobrze zorganizowany aparat państwowy. Państwo nie zostawiało raczej rodzin-łódeczek sam na sam ze wzburzonym morzem. W zamian jednak konserwowano tradycyjny podział ról na statkach: z mężczyzną na kapitańskim mostku i kobietą odpowiedzialną za to, co się dzieje w kambuzie. Zwykło się też uważać, że siłą modelu konserwatywnego jest mocna pozycja religii w społeczeństwie – choć Esping-Andersen pokazuje, że w wielu miejscach model męskiej dominacji przetrwał nawet pomimo postępów sekularyzacji.

Pomysł na państwo dobrobytu realizowany przez PiS od 2015 r. w Polsce znajduje się najbliżej tego modelu. Ale jest jeszcze trzeci wzorzec, Esping-Andersen nazywa go „socjaldemokratycznym” albo „skandynawskim”. Wbrew temu, co mówi prawica, nie jest to wizja liberalna. Tutaj oczekiwania wobec państwa są jeszcze bardziej rozbudowane niż w modelu konserwatywnym. Władza nie tylko może, ale wręcz musi troszczyć się o rodzinne stateczki obywateli. Lista zadań jest długa: rząd powinien inwestować w rodziny, pilnować, by między nimi nie było nadmiernych nierówności, stworzyć system szalup ratunkowych na wypadek sztormu. A nawet (wersja aktywnej keynesowskiej polityki gospodarczej) próbować wygładzać fale cyklów koniunkturalnych oceanu gospodarki.

Tylko jak tam dojść?

Trzeba oczywiście pamiętać, że wszystkie trzy filozofie nie leżą grzecznie na półce sklepowej w oczekiwaniu, że sięgnie po nie ten czy ów polityk. W praktyce zachodzi pomiędzy nimi ciągła hybrydyzacja: np. Niemcy za kanclerza Adenauera realizowały model konserwatywny, w latach 70. zrobiły szereg kroków w kierunku typu skandynawskiego, by w czasach kanclerza Schrödera zakochać się w pomysłach liberalnych.

Na dodatek wszystkie trzy filozofie państwa dobrobytu (a więc i modele rodziny) są ze sobą w stanie agresywnej konkurencji. Konserwatyści (czasem do spółki z socjaldemokratami) dowodzą, że model liberalny prostą drogą prowadzi do jałowego indywidualizmu, który wchodzi w miejsce zniszczonej wspólnoty.

O trwałym sojuszu konserwatystów i lewicy nie ma jednak mowy, bo obie filozofie znajdują się w trwałym sporze. Konserwatyści uważają, że rodzina jest jednak nadrzędna wobec państwa i powinna cieszyć się szeroką autonomią. Socjaldemokraci dopatrują się w tej autonomii zagrożenia ukrywania różnego typu przemocy. Np. dominacji mężczyzn nad kobietami albo tyranii wobec dzieci. Liberałowie w zależności od kontekstu i momentu dziejowego stają albo po stronie jednych (opór wobec państwa), albo drugich (niechęć wobec tradycji).

Słuchając wypowiedzi polityków i polityczek nowej polskiej lewicy (w tym również Biejat) nie ma wątpliwości, że model skandynawski jest ich azymutem. Ale wyznaczyć sobie kierunek to jedno. Łatwo wpisać do programu zapowiedź wsparcia dla rodzin (w planie na wybory 2019 były: bezpłatny żłobek dla każdego dziecka, pełnopłatny i obowiązkowy urlop dla obojga rodziców w wymiarze 12 tygodni oraz zapowiedź ostrego ścigania niepłacących alimentów). Ale dojść tam w praktyce bieżącej polityki to już zupełnie inna sprawa. Tym bardziej że lewica ma w dzisiejszych realiach polskiej polityki fundamentalny problem. Musi zmierzyć się z rozpowszechnionym przeświadczeniem, że rodzina po prostu nie leży w jej kręgu zainteresowań. Albo że jest wręcz rodzinie wroga.

Lewica większości czy mniejszości?

Obawy o kompetencje lewicy do wypowiadania się na temat rodziny da się podzielić na łatwe i trudne do obalenia. Zacznijmy od łatwych. Lewica nie musi się np. wypierać całego dziedzictwa polityki rodzinnej płynącego z klasycznego marksizmu. Bo owszem, Marks i Engels krytykowali rodzinę – ale wcale nie jako ideę. Pisali raczej o konkrecie, który widzieli na własne oczy. O rodzinie, w której relacja małżeńska była rodzajem transakcji rynkowej. Czasem polegającej na niechęci do rozdrobnienia kapitału albo ziemi. Czasem zaś będącej zimną transakcją: ciało (zazwyczaj młodej kobiety) w zamian za opiekę (zazwyczaj starszego mężczyzny).

Dziś trudno w to uwierzyć, ale hasło „wolnej miłości” nie jest wymysłem hedonistycznego ruchu hipisowskiego lat 60., lecz właśnie postulatem brodatego myśliciela z Trewiru. W tym ujęciu miłość miała być wolna nie w sensie pochwały rozwiązłości, co raczej prawa do wolnego wyboru partnera czy sposobu kochania.

To było wyzwanie łatwe. Dużo trudniej robi się jednak, gdy lewica staje wobec zasadniczego pytania: „jaka ma być rodzina, której chcemy?”. Nie jest to spór nowy. W pierwszej połowie XX w., gdy lewica była ruchem masowym i walczyła o pełną polityczną stawkę, jej koncepcja rodziny też była większościowa. Dziś powiedzielibyśmy: tradycyjna.

Gdy w latach 1918-34 austriacka socjaldemokracja realizowała projekt „czerwonego Wiednia” (inwestycje w mieszkalnictwo komunalne), to przy przyznawaniu mieszkań posługiwała się kryteriami, które dziś przez większość lewicy zostałyby pewnie uznane za „konserwatywne”. Pierwszeństwo miały bowiem rodziny z dziećmi. Bezdzietni single byli w zasadzie wykluczeni. Byłoby przesadą powiedzieć, że inność niemieszcząca się we wzorcu heteronormatywnym (np. homoseksualizm) była zwalczana (choć i takie przypadki się zdarzały). Chodzi raczej o to, że nie była ona traktowana poważnie jako ważny i duży temat polityczny. Czy była to forma dyskryminacji? Ówcześni politycy postępowi wzruszyliby pewnie tylko ramionami i przystąpili do spraw ich zdaniem dużo pilniejszych. Większości ich następców taka odpowiedź nie przeszłaby już dziś przez gardło.

Presję na rozchybotanie tradycyjnej koncepcji rodziny rozpoczęły na lewicy kobiety. Ich walka trwała długo. – Dopiero w latach 70. XX wieku pojawiły się pierwsze analizy nieodpłatnej, domowej pracy kobiet, z których wynika, że przypisana kobietom „bezczynność” jest fantazmatycznym wytworem wynikającym z nieuznawania wykonywanych przez kobiety czynności za pracę – uważa filozofka Ewa Majewska, autorka książki „Feminizm jako filozofia społeczna. Szkice z teorii rodziny”. W ślad za kobietami poszły inne grupy (w tym mniejszości seksualne).

Cel zmieniał się dynamicznie. Z początku była nim głównie ochrona przed prześladowaniami i jawną dyskryminacją. W kolejnych dekadach (lata 80. i 90.) pojawiło się hasło równouprawnienia. Czyli w jakimś sensie odebrania rodzinom tradycyjnym dotychczasowych przywilejów. Zasady przydziału mieszkań w czerwonym Wiedniu byłyby dla nowej lewicy nie do zaakceptowania.

W potrzasku

W ten sposób lewica doszła do punktu zwrotnego. – Gdy szła w kierunku silniejszego dowartościowania nietradycyjnych modeli rodziny, to owszem: zyskiwała poklask swoich intelektualnych elit. Ale jednocześnie coraz bardziej oddalała się od modelu rodziny praktykowanego przez większość jej potencjalnych wyborców – twierdzi znawca historii lewicy Rafał Chwedoruk. Od pewnego momentu próby korekty tego kursu i dopieszczenia modelu tradycyjnego były często uznawane za przejaw homofobii czy skrętu na prawo. W potrzasku tym zachodnia lewica znajduje się do dziś.

A w Polsce? – Polska lewica po roku 1989 nie zbudowała swojej koncepcji rodziny. A już na pewno nie takiej, jaką miała lewica przed II wojną światową, gdy istniał mikrokosmos organizacji dbających o dobrostan rodziny na różnych polach: od doradztwa dotyczącego planowania rodziny, przez darmową opiekę i edukację dzieci, po organizację spędzania wolnego czasu w ramach robotniczych klubów sportowych i wspieranie ludowej turystyki – uważa Michał Syska, szef lewicowego Ośrodka Myśli Społecznej im. Ferdynanda Lassalle’a.

W Polsce czasów transformacji lewica spod znaku SLD próbowała się raczej upodobnić do zachodnich socjaldemokracji. Właśnie w ten sposób do Polski przeszczepiono model lewicy skupionej na dowartościowaniu nienormatywnych wizji rodziny. To ułatwiło PiS-owi zajęcie miejsca lewicy jako partii socjalno-ludowej.

Dopiero ostatnio na lewicy zaczyna dojrzewać myśl o odzyskaniu terenu. Na razie odbywa się to głównie na poziomie prostych gestów. Posłanka Daria Gosek-Popiołek z Krakowa pojawiła się w Sejmie z niedawno urodzonym dzieckiem (łączenie ambicji politycznych i macierzyństwa akcentowała już w kampanii). Z kolei jednym z deklarowanych powodów, dla których Adrian Zandberg nie startował w wyborach prezydenckich, było właśnie to, że zbyt mocno ceni sobie życie rodzinne. Te gesty nie wszystkich muszą przekonywać. Widać jednak, że nowa lewica chce powiedzieć „nie spadliśmy z Księżyca! Mamy takie problemy jak wy, wyborcy”.

Ale w partiach tworzących Lewicę wciąż brak pomysłu, jak uwiarygodnić się w oczach tych wyborców, którzy mają wątpliwości wobec „poszerzenia definicji rodziny o postawy nieheteronormatywne”. Przed wyborami wydawało się, że ramy dla takiego podejścia mogłyby wyjść od socjologa (a dziś posła Lewicy) Macieja Gduli, któremu z badania na temat słynnego „Miastka” wyszło, że polska klasa ludowa pod niektórymi względami (stosunek do rozwodów, posłuszeństwo wobec Kościoła) wcale nie jest tak konserwatywna, jak się ją opisuje w mediach. Jak na razie to odkrycie w żaden sposób nie przełożyło się jednak na strategię, która mogłaby doprowadzić do spotkania z pewną częścią zmieniającego się obyczajowo elektoratu w pół drogi.

Trzy miesiące po wyborach Lewica wciąż przypomina proroka próbującego nawrócić na swoją wiarę grzeszne miasto. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2020