Legenda o Egonie Bondym i Vladimi'rku

27.04.2003

Czyta się kilka minut

Nabrzeżem pędzi tramwaj, a Bondy mówi tak: - Doktorze, niech pan wytęży wzrok, to tam wygląda jakby nabrzeżem pędził tramwaj.

Przechodziliśmy potem pod kwitnącymi akacjami i nagle Egon Bondy wbił mi paznokcie w rękę i mówi: - No nie, to dopiero numer! To tutaj wygląda jakbyśmy przechodzili pod kwitnącymi akacjami.

Potem szliśmy obok ogrodu, jednonogi klęczał tam na ławeczce i piłką obcinał gałąź, pusta nogawka trzęsła się a kule leżały obok.

Egon Bondy zamiótł mi wąsiskami po uchu i wyszeptał w zachwycie: - To tutaj wygląda, jakby jednonogi klęczał na ławeczce i piłką obcinał gałąź, jakby się trzęsła pusta nogawka i jakby kule leżały obok.

Potem przeszliśmy z Kampy na Malą Stranę, na ryneczek, gdzie Vladimirek przed poodpryskiwanym murem postawił rozkładaną drabinę, na tę drabinę dał deskę, do tej deski przymocował arkusz i na ten papier przerysowywał pęknięcia w murze, kreśląc portret Egona Bondego. Potem przyszedł Bouse, postawił drabinkę za Vladimirkiem i rysował, jak Vladimirek rysuje zgodnie z pęknięciami portret Egona Bondego. Potem przyszedł Docekal, postawił drabinkę za Bousem i rysował Bousego, jak rysuje Vladimirka, który zgodnie z pęknięciami w murze rysuje portret Egona Bondego.

Egon Bondy, kiedy przechodziliśmy obok tej zespolonej grupy plastycznej, udawał, że prowadzi na nieistniejącej smyczy totalny realizm.

- Co tu malujecie? - zapytał Bondy.

Docekal powiedział, że maluje Bousego, jak ten maluje Vladimirka, który według popękanego muru rysuje portret Bondego. Kiedy Bondy zapytał Bousego, Bouse powiedział, że rysuje Vladimirka, który rysuje portret Bondego. Vladimirek wszak oznajmił, że maluje eksplozywną plamę.

Egon Bondy podszedł do Docekala, dał mu w gębę i oznajmił: - Tym samym posyłam Bondemu policzek.

Docekal posłał policzek Bousemu, Bouse dał w gębę Vladimirkowi a Vladimirek dotknął trzema palcami pęknięcia w murze i zaśmiał się okropnie: - Chachachachacha!

Zanim Bondy doszedł do domu, napuchła mu twarz. Patrzył w lustro, trzema palcami naciskał opuchnięty policzek i mówił: - Wygląda to jakbym dostał w gębę.

Tego wieczoru spotkał się Bondy z Vladimirkiem w gospodzie „Pod Dwiema Babuniami”. Vladimirek wykrzykiwał w zachwycie: - Chcę stworzyć z plam i poodpryskiwanych praskich murów galerię obrazów!
- Ajajajajaj! - śmiał się Egon Bondy, mieszając ze śmiechem słowa niemieckie.

Kiedy wyszli, Vladimirek zatrzymał się pod murem Klementinum i krzyknął w ciemność: - Spójrz! I zatrzymał się osłupiały przed plamą. - Egonku, to wygląda jakby ktoś tutaj stał, ta klatka piersiowa, spójrz Bondiczku, to pęknięcie, wygląda jak natchniona twarz.

Vladimirek zachwycał się eksplozjonalistycznie, dla zaakcentowania wyciągnął ołówek stolarski, obrysowywał kontury zgodnie z kształtem na murze i dalej się zachwycał: - Spójrz, Bondiczku, ta ręka jakby ściskała papierosa, a to pęknięcie tutaj wygląda jak dym.

Tu jednak cała ta plama się poruszyła, silna ręka z muru dała Vladimirkowi tak realistycznie w gębę, że Vladimirek upadł, pod murem Klementinum stał bowiem pomocnik piekarski, który czekał na dziewczynę, która nie nadchodziła.

Vladimirek szukał na czworakach okularów i bełkotał: - Ależ ze mnie głupiec.

- Ajajajajaj! - krzyczał w uniesieniu Egon Bondy. - Niech żyje totalny realizm!

A potem weszli do „Malvaza”, jak to mieli w zwyczaju.

Kiedyśmy u „Rycerza Malvaza” wystarczająco popili, poszliśmy do nas, na Libeń, Na Groblę Wieczności. Kiedy zbliżała się godzina zamykania lokali, Bondy z Vladimirkiem wzięli konewki i dzbany, żeby jeszcze na koniec przywlec popowickiego piwa.

Kiedy wracali z pełnymi naczyniami i jeszcze jedną konewką, którą pożyczył im uprzejmie pan Vanista, kiedy zatrzymali się przed domem, z którego przed chwilą wyszli, Vladimirek rzekł po diabelsku: - Ta plama wygląda jak drzwi.

Egon Bondy śmiał się: - Skądże, my, totalni realiści, nie damy się nabić w butelkę, tędy!

I szybko wszedł w drzwi, które okazały się być plamą.

Vladimirek wył: - Chachachachachacha! Wiedziałem! Niech żyje eksplozjonalizm!

Egon Bondy wyżymał sobie z odzieży rozlane piwo, przy wodociągu obmywał rozbity nos i mamrotał, mieszając w to słowa niemieckie: - Ależ ze mnie głupiec.

A potem wybiegł nieprzytomny ze złości na zewnątrz, żeby skopać tę fałszywą plamę. I ja, i Vladimirek wybiegliśmy także, przypuszczając, że Egon Bondy idzie wymiotować, jak to miewa w zwyczaju. Jednakże zdziwiliśmy się, gdy Bondy zaczął kopać w ścianę.

Jakież było nasze zaskoczenie, kiedy w białej koszuli wybiegła pani dozorczyni i zaczęła krzyczeć: - No i czego, chłopy, kopiecie mi w drzwi? Cała kamienica przez was nie śpi.

Przełożył Jakub Pacześniak

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2003

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (17/2003)