Kupujmy za granicą

Małgorzata Cieloch, z Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów: Zaletą gospodarki wolnorynkowej jest to, że ceny reguluje prawo popytu i podaży, a nie jakikolwiek urząd. Rozmawiał Michał Kuźmiński

08.07.2008

Czyta się kilka minut

Dzięki wzrostowi wartości złotówki w stosunku do dolara Polak za granicą płaci mniej. Szkoda, że nie w Polsce /fot. Grażyna Makara /
Dzięki wzrostowi wartości złotówki w stosunku do dolara Polak za granicą płaci mniej. Szkoda, że nie w Polsce /fot. Grażyna Makara /

Michał Kuźmiński: Gwałtownie spadły kursy dolara i euro, tymczasem ceny towarów importowanych - nie. Czy UOKiK przygląda się rynkowi pod tym kątem?

Małgorzata Cieloch: UOKiK nie jest urzędem do spraw cen i tu akurat nic nie może zrobić. Na wolnym rynku cenę kształtuje gra podaży i popytu. Prawo przewiduje interwencję państwa w ściśle określonych przypadkach - gdy nieuczciwa cena jest skutkiem nadużycia pozycji rynkowej przez przedsiębiorcę lub wynikiem niedozwolonego porozumienia - zmowy kilku przedsiębiorców.

Wyjątkowo przyglądaliśmy się cenom raz, gdy w porozumieniu z Narodowym Bankiem Polskim w momencie wejścia Polski do UE uruchomiliśmy infolinię monitorującą - tylko sondażowo - wzrosty cen w Polsce. Wyniki mówiące o różnicach w poszczególnych regionach kraju nie mogły mieć skutku prawnego - w Polsce obowiązuje wolny rynek. Oczywiście, są wyjątki "urzędowego" sterowania wysokością cen, np. w przypadku listy leków refundowanych. Istnieje również system zatwierdzania taryf na energię czy gaz - ale proszę zwrócić uwagę, że wszystkie te przypadki wyłączone są spod działań Urzędu i zajmują się tym poszczególne ministerstwa lub regulatorzy. I dobrze, bo Urząd zapewne walczyłby o cenę najdogodniejszą dla konsumenta, czyli najniższą, a trzeba uwzględnić również koszty i potrzeby przedsiębiorców.

UOKiK nie może się też zająć wzrostem cen ze względu na przelicznik walutowy w sytuacji, gdy nie chodzi o któryś z powyższych przypadków. Dobrym przykładem jest rynek turystyczny. Otrzymujemy skargi konsumentów, którzy wykupili wycieczkę, a następnie zmienił się kurs walut i dziś ta sama oferta jest znacznie tańsza. Niestety to element ryzyka, które podejmuje konsument. Ochroną może być ubezpieczenie na wypadek ryzyka związanego ze zmiennym kursem walut - wykorzystywane z powodzeniem od lat np. przez eksporterów.

A w sytuacji, w której cena wycieczki - mimo spadku kursu walut - nie spada?

Powtarzam: zaletą gospodarki wolnorynkowej jest to, że ceny reguluje prawo popytu i podaży, a nie urząd. Można by się spodziewać, że np. sprzęt fotograficzny powinien być dziś tańszy niż jeszcze kilka miesięcy temu. Tyle że dopóki jest popyt na ten sprzęt za cenę oferowaną przez sprzedawcę, nie ma on powodu, by ją obniżać. Rynek sprzedawcy jest silniejszy od rynku nabywcy. Konsument, czyli ten, któremu najbardziej zależy na niskiej cenie, powinien przejrzeć dostępne na rynku oferty i porównać. Jeśli nie znajdzie dogodnej dla siebie ceny na unijnym rynku - wykorzystać różnice kursu walut i sprowadzić sobie sprzęt np. z USA. Jeśli konsumenci zaczną tak robić na większą skalę, sprzedawca oferujący nierealną cenę będzie ją musiał obniżyć.

Nasz Urząd kilka miesięcy temu informował, że ceny mieszkań są zawyżane przez deweloperów. Radziliśmy, by rozsądnie podejmować decyzję, nawet czekać, bo był to ewidentnie rynek dewelopera, a nie klienta. Dziś sytuacja się zmieniła - pojawiają się oferty deweloperów, którzy oferują przy zakupie mieszkania np. darmowy garaż bądź inne bonusy. Nie trzeba zapisywać się na "listy społeczne" oczekujących na przydział prawa do zakupu mieszkania - a takie sytuacje miały miejsce jeszcze kilka miesięcy temu. Inny przykład "szalejących cen" to rynek paliw. Do Urzędu stale napływają skargi od konsumentów na zbyt drogie paliwo. Takie informacje otrzymywaliśmy również, gdy Ministerstwo Finansów obniżyło akcyzę i teoretycznie ceny powinny spaść o 20-30 gr

za litr. Tymczasem tak się nie stało, a cała różnica, jak szacują analitycy branży paliwowej, trafiła do kieszeni dostawców. Widać, że aby spadła cena, musi zadziałać jeszcze kilka innych mechanizmów.

Sprzedawcy nie obniżą cen, gdy nie robią tego inni sprzedawcy tych samych dóbr. Czy nie można tu zapytać o porozumienie niektórych importerów? Byłoby to już pole do działań dla Urzędu.

O porozumieniu można mówić tylko w szczególnych przypadkach - np. siedmiu supermarketów budowlanych i jednego dostawcy farb i lakierów, którzy świadomie, we wzajemnym porozumieniu, ustalili między sobą cenę. Innym przypadkiem jest jednak zmowa, a innym - zjawisko w gospodarce. Żeby dziś mówić o zmowie, trzeba by mieć mocną hipotezę, że porozumieli się... wszyscy importerzy. Tymczasem zmowa ma najczęściej miejsce między kilkoma przedsiębiorcami, którzy chcą wyeliminować konkurencję. Wspomnianą branżę budowlaną Urząd bada od wielu lat.

Nie sposób więc mówić o zmowie w sytuacji, o której rozmawiamy. Istnieje rzadko przywoływana, ale wynikająca z doświadczenia i obserwacji opinia, że gdy na rynku jest dobrze, gdy jest popyt, przedsiębiorcom nie opłaca się zawieranie nielegalnych porozumień - jest to nieopłacalne, bo zbyt ryzykowne. Do zmowy dochodzi raczej w złej sytuacji rynku, gdy kilka działających na nim podmiotów wie, że nie uzyska w inny sposób pożądanej ceny za dane dobro.

Nie chodzi o faktyczną, formalną zmowę, lecz o zbiorowe myślenie sprzedawców, którzy tak samo kalkulują.

Któryś w pewnym momencie obniży cenę. Kilkanaście miesięcy temu mieliśmy szereg skarg z Rzeszowa. Mieszkańcy informowali, że zmówiło się kilkunastu sprzedawców paliw i że ceny benzyny są tam za wysokie. Urząd zbadał sprawę i okazało się, że w tej części Polski tankuje bardzo wielu wyjeżdżających z kraju - obawiając się tankowania za granicą, akurat tam kupują paliwo ostatni raz przed jej przekroczeniem. Skoro tak, sprzedawcy nie musieli podejmować szczególnych działań "przywiązujących" klientów, wiedząc, że nabywca i tak będzie. Bez porozumiewania się - a żeby mówić o zmowie, musi nastąpić faktyczne porozumienie podmiotów, choćby przez telefon - sprawdzali ceny u konkurentów i podnosili u siebie, nakręcając spiralę, na której cierpieli miejscowi. Przerwał to jeden z właścicieli stacji, który wpadł na genialny pomysł i obniżył ceny. W ten sposób zatrzymany został mechanizm naśladownictwa cenowego, tzw. zachowania paralelne. Efekt? Pozostali także musieli obniżyć.

Ale na razie nikt się do tego nie kwapi.

Bo konsumenci wciąż zgłaszają popyt. Polacy są dziś w stanie kupić wiele dóbr za nie zawsze zadowalające ceny, korzystając np. z niedawnego wzrostu płac.

Czy jednak Urząd nie czuje się w obowiązku podjąć podobne działania do tych w przypadku rynku mieszkaniowego? Informować, że ceny komputerów czy samochodów są zawyżone?

W granicach przysługujących kompetencji: tak - stale monitorujemy rynek. Prowadzimy szereg postępowań z różnych branż, gdzie "nieuczciwa cena" jest wynikiem praktyk ograniczających konkurencję.

W ramach urzędowej interwencji: nie - ponieważ zaraz pojawiłyby się zarzuty, że Urząd mający strzec gospodarki wolnorynkowej - miesza się do rynku cen. W przypadku rynku mieszkaniowego raczej edukowaliśmy - radząc, by dobrze sprawdzić dostępne oferty i przeanalizować warunki umowy - niż ostrzegaliśmy. Konsument musi w którymś momencie sam ocenić, co się mu opłaca, a co nie. I jeśli uzna, że na danym rynku nie znajduje odpowiedniej oferty - poszuka na innym, np. za granicą.

To możliwe w przypadku komputera czy samochodu, ale już nie w przypadku domu czy mieszkania - a z tymi wiążą się ceny materiałów budowlanych.

Znam ludzi, którzy podczas rosnących w Polsce cen materiałów budowlanych sprowadzali je z zagranicy. Np. składy budowlane pod presją konsumentów ściągały drewno ze Słowacji, gdzie było tańsze. Problem "nieuczciwych cen", o którym rozmawiamy, w dużym stopniu jest wynikiem niskiej świadomości mechanizmów rynkowych. Wielu konsumentów wciąż tęskni za odgórną regulacją cen. Niestety - albo "stety" - dziś jest inaczej. Ale nasz wolny rynek ma zaledwie kilkanaście lat. Uczymy się go wszyscy.

Tylko co z konsumentami, którzy nie są biegli w kupowaniu za granicą albo po prostu nie mają takich możliwości? Są pokrzywdzeni w swoim prawie do kupowania za godziwą cenę.

Sytuacja, w której nie stać nas na dobra, jakie chcielibyśmy mieć, bo nie umiemy odnaleźć się na innych rynkach, jest rzeczywiście problematyczna. Oczywiście, młode pokolenie radzi tu sobie lepiej niż starsze. Ale edukacja ekonomiczna to nie jest tylko zadanie dla UOKiK.

W Polsce nadal podstawowym kryterium przy zakupie jest cena - inaczej niż np. w Skandynawii, gdzie na pierwszym miejscu pojawia się jakość. Skoro najważniejsze dla nas jest, ile zapłacimy, to porównujmy oferty, szukajmy najwłaściwszej. Jeśli takiej nie ma - trzeba rozejrzeć się za innym rozwiązaniem. Jednym z nich może być przesunięcie decyzji o zakupie - często jest to decyzja korzystna finansowo.

Siła konsumentów to ich portfel i świadomość. UOKiK chroni, ale działa w granicach prawa, które zabrania mu zajmować się sterowaniem cenami.

MAŁGORZATA CIELOCH jest rzecznikiem prasowym UOKiK.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2008