Kumulacja

Gorączka Superenalotto skończyła się wcześniej niż włoskie upały. Nie ma jednak obawy - wróci przed zimą. Przed końcem roku kumulacja znowu zbliży się do stu milionów i zacznie się nowe szaleństwo.

01.09.2009

Czyta się kilka minut

W piątek 21 sierpnia do kolektury w barze "Biffi" w miejscowości Bagnone w prowincji Massa Carrara (a więc w stronach, gdzie mieszka Igor Mitoraj) wszedł ktoś kupując gotowy kupon z wypełnionymi czterema zakładami, zapłacił dwa euro i wyszedł. Była godzina 18.19. Dwadzieścia sześć godzin później całe Włochy - na żywo, w głównym wydaniu dziennika telewizyjnego - dowiedziały się, że jeden z tych zakładów zawierał wylosowane liczby: 10, 11, 27, 45, 79 i 88. Po 203 dniach i 87 ciągnieniach padła więc mityczna "szóstka", za którą należało się tego dnia nie 146 milionów 900 tysięcy, jak wcześniej zapowiadano, ale o 900 tysięcy więcej.

Mimo iż Bagnone liczy zaledwie 1945 mieszkańców, poszukiwania multimilionera szybko spełzły na niczym. Media nie spuszczają natomiast z oka samego kuponu, który zgodnie z regulaminem gry został przekazany do dyrekcji organizatora Superenalotto, firmy Sisal w Mediolanie, po czym został zdeponowany w banku. Jedna z organizacji konsumenckich uderzyła na alarm, że kupon, który pozostanie w sejfie do 17 października, wcale nie jest tam bezpieczny. Może jednak nic się nie stanie i po 61 dniach od ciągnienia tajemniczy zwycięzca wejdzie w posiadanie swojej wygranej oraz około 250 tysięcy euro, jakie należeć mu się będą z tytułu odsetek: wygrana w Superenalotto jako jedyna chyba na świecie wolna jest od podatku, a czas oczekiwania na nią umila jej właścicielowi świadomość, że zostanie mu on sowicie wynagrodzony (i w tym momencie mogliby umilknąć wszyscy życzliwi, którzy nie szczędzą zwycięzcy rad, jak najlepiej zainwestować powinien swoją fortunę: wystarczy, że zostawi pieniądze w banku).

***

Tyle fakty dotyczące losów superkumulacji, której historia rozpoczęła się 31 stycznia tego roku, gdy po raz ostatni padła "szóstka" w Superenalotto. Do wygrania było wówczas "tylko" 39,7 mln euro i poszła ona szybko w niepamięć. Pamiętano natomiast o poprzednim rekordzie, jakim była wygrana w wysokości ponad stu milionów w październiku ubiegłego roku. Już wtedy pojawiły się głosy, że należałoby zastanowić się nad wyznaczeniem pułapu dla głównej wygranej. Najczęściej wymieniane powody to kryzys gospodarczy, który zmusił wszystkich do zaciśnięcia pasa, więc pewne sumy (tu obok superkumulacji na cenzurowanym znalazły się ceny za transfery znanych piłkarzy) są "niemoralne", oraz rzekome przypadki osób, które miały się wręcz zadłużyć, aby móc zawrzeć jak największą liczbę zakładów, zwiększając w ten sposób swoje szanse na wygraną (prawdopodobieństwo wygranej wynosi jeden do 622 milionów).

Postulaty te i obiekcje wysuwały zarówno organizacje konsumentów, jak i przedstawiciele Kościoła. Tylko konsumenci jednak przystąpili do działania, składając w Naczelnym Sądzie Administracyjnym wniosek o ustalenie górnej granicy wygranej w Superenalotto. Sąd miał się wypowiedzieć w tej sprawie 25 sierpnia, kiedy w zasadzie było już po wszystkim: właściciela znalazło blisko 148 milionów euro, a następna wygrana wynosiła zaledwie 38 milionów. Wiadomość, że NSA powróci do tego tematu dopiero za cztery miesiące, umocniła przekonanie części opinii publicznej, że państwo nie jest neutralnym obserwatorem gorączki gry, jaka ogarnia Włochów, gdy kumulacja zaczyna być wyjątkowo atrakcyjna.

Takie głosy słyszałem 18 sierpnia w kolejce do kolektury, w której stali wszyscy: kobiety ciężarne, starsze małżeństwa, młode pary z maleńkimi dziećmi w wózkach, studenci, robotnicy, imigranci, osoby dbające o wygląd zewnętrzny i takie, które nie są nim zainteresowane. Wiele z nich, trzymając w ręku świeżo wypełniony kupon, złorzeczyło bliżej nieokreślonej władzy (poza tymi, którzy nie mieli wątpliwości, że wszystkiemu winien jest jak zwykle Silvio Berlusconi), że znalazła sposób, aby wyciągnąć od ludzi pieniądze. W momencie odejścia od kasy porzuciliśmy jednak te myśli i tradycyjnie zacisnęliśmy kciuki. Każdy za siebie.

***

Kiedy Włosi czekali na "szóstkę", jedynym zwycięzcą był skarb państwa. Obliczono, że w sierpniu każdego dnia na zakłady Superenalotto wydawano 25 milionów euro. Od początku roku do 22 sierpnia wydano 2 mld 212 mln euro. Zgodnie z regulaminem 49,5 proc. tej sumy zainkasowało państwo, 38 proc. zasiliło pulę nagród (kumulacja), a 4 proc. zarobił wspomniany Sisal, organizator Superenalotto (który mógł dzięki temu w ostatnich miesiącach, mimo kryzysu, przyjąć do pracy 90 osób). Dodatkowo skarb państwa zarobił w ubiegłym roku 18 milionów euro, których roztargnieni gracze nie odebrali w porę (zgłaszać się należy po wygraną przed upływem 120 dni od losowania). Nieprawdą jest więc, że wszyscy Włosi chcieliby być milionerami. Dlaczego więc grają? Dyrekcja Sisalu twierdzi, że wbrew obiegowej opinii liczba graczy nie rośnie, lecz spada: w roku 2000 było ich 19 milionów, w roku ubiegłym już tylko 15 milionów. Po drugie, nikt się chyba z tego powodu nie rujnuje, skoro statystyczny gracz wydaje za każdym razem zaledwie 2,5 euro (losowania są we wtorki, czwartki i soboty).

Zasypywani w tych dniach pytaniami socjologowie i psychologowie zapewniają, że gorączka Superenalotto jest z pozoru tylko groźną chorobą. Według Giuseppe Romy, dyrektora Fundacji CENSIS, "gra jest komponentą osobistej rozrywki, a nie niebezpieczną drogą na skróty, by się wyzwolić z ubóstwa". Psycholog Paolo Legrenzi nie godzi się na porównanie szaleństwa gry liczbowej z hazardem. Zachowanie osób grających w Superenalotto w niczym nie przypomina "patologicznego zachowania hazardzistów, którzy roztrwaniają swój majątek w kasynie". Kolejki, jakie w tych dniach ustawiały się przed kolekturami, należały jego zdaniem do "społecznego, ludowego wymiaru życia", a Superenalotto "pozostaje grą społeczną do chwili, gdy się wygra". Tak zwani eksperci tym różnią się od zwykłych ludzi, że jawnie współczują zwycięzcy.

***

O modlitwę w jego intencji prosił mieszkańców Bagnone wikary tamtejszej parafii, ksiądz Marco Giuntini. Zaapelował także do zwycięzcy, by nie zapominał o koniecznym remoncie dachu parafialnego kościoła. Niektórym nasunęło to podejrzenia, że szczęśliwym posiadaczem kuponu zdeponowanego w mediolańskim banku jest inny duchowny, ksiądz Claudio Hitaj. 37-letni dziś jezuita pochodzi z Albanii, przybył do Włoch w 1991 r. na pontonie. Od jakiegoś czasu odprawiał Msze w okolicy Massa Carrara, w tym także w Bagnone. Po pamiętnym losowaniu Superenalotto ślad po nim zaginął. Gdyby rzeczywiście był nowym multimilionerem, film o jego życiu, który na pewno nakręciłaby zaraz jakaś telewizja, mógłby śmiało konkurować z "Don Matteo" czy jego polską podróbką.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2009