Kultura w domu zachodzącego słońca

Kiedy walczyłem, żeby mnie wypuszczono z izolacji w DPS-ie, to najbardziej chodziło mi o teatr. Grupa miała warsztaty, rozwijała się, tworzyła spektakl, kto inny miał moją rolę. A ja chciałem grać!

26.07.2021

Czyta się kilka minut

Paweł Ilecki. Kraków, 10 lipca 2019 r. / ANDRZEJ BANAŚ / POLSKA PRESS
Paweł Ilecki. Kraków, 10 lipca 2019 r. / ANDRZEJ BANAŚ / POLSKA PRESS

Nazywam się Paweł Ilecki. Napisałem na Facebooku, że nie rozumiem. Jako mieszkańcy Domu Pomocy Społecznej zostaliśmy zaszczepieni w grupie „0”. Byliśmy po obu dawkach, pracownicy też. Nawet poczekałem miesiąc, aż nabierzemy odporności. Nie mogłem się nadziwić, że wciąż nie możemy wychodzić. Odezwały się media. Kiedy w środę na pierwszej stronie „Gazety Wyborczej” ukazała się moja wypowiedź, to już w piątek było zebranie i pani dyrektor powiedziała, że otwierają. Wcześniej nawet rozważałem, czy nie dzwonić na policję, że ogranicza się moją wolność. Dopiero by była awantura. Ale miałem motywację. Chciałem grać, sprawdzić się, dowiedzieć, czy dobrze interpretuję kwestie, czy dobrze się ruszam. Tego mi brakowało najbardziej.

Teatr Bezdomnych

Dwadzieścia trzy lata byłem w kryzysie bezdomności – na ulicy i w schroniskach. Upadłem w roku 1996. W 2006 r. zrobiłem detoks, zacząłem terapię, warsztaty rozwoju osobistego, znalazłem pracę w ochronie. Brat mnie namówił, żebym kupił laptopa, zacząłem korzystać z internetu. Ukrywałem, że jestem bezdomny. Pisałem felietony literackie dla „Newsweeka”, bywałem gościem w Superstacji. Na Sympatii poznałem kobietę, zaiskrzyło, zamieszkałem u niej. Wydawało się, że będzie lepiej. Ale znów zaczęło się walić. Powtórka, ulica po raz kolejny.

Teraz wyszedłem już na pewno. Mam 645 złotych zasiłku (70 proc. mi zabierają), dodatek pielęgnacyjny, finansowo się nie martwię, bo mam małe potrzeby: internet, kawa i tytoń. W 2017 r. trafiłem do Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej, która była dla mnie domem wschodzącego słońca. Tam wszystko się zaczęło na nowo. Gdyby nie zachęty, które tam słyszałem, naciski wręcz, to pewnie bym tam tkwił, prowadził bibliotekę, doczekał miejsca w DPS-ie i siedział w nim do końca życia bez celu. Bo DPS to dom słońca zachodzącego – nastawiony na wegetację, bez aktywności, bez kroków do przodu, jakby już nie było dokąd iść. A przecież jest.


ZAPOMNIANA IZOLACJA

KRZYSZTOF STORY: Pomimo skutecznej akcji szczepień wiele DPS-ów nadal nie pozwala ani na wyjścia, ani na przyjmowanie odwiedzin przez mieszkańców. Czy dyrekcje niektórych placówek wykorzystały pandemię, by zaprowadzić u siebie quasi-więzienny reżim?


W Misji słyszałem: „Pan zobaczy, pan pojedzie, dostaliśmy zaproszenie, będzie nas pan reprezentował”. Pojechałem w jedno i drugie miejsce, poznałem ludzi, w tym profesora Ryszarda Szarfenberga, zacząłem działalność naukową, teraz piszę doktorat w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Warszawskiego. To moja alma mater – koleżanka z roku jest już tam profesorem emerytowanym, a profesor Wasilewski rozpoznał mnie po 40 latach! Udało mi się kilka razy spotkać z promotorką mojej pracy magisterskiej, profesor Zofią Sokolewicz. Nadrobiłem zaległości. Piszę o bezdomności – czy to wybór, czy konieczność. Chcę przeprowadzić 100 wywiadów, mam 13. Promotor mówi, że wystarczy 70, ale ja chcę 100. Tylko pandemia nie pozwala.

Potem przyjechała Ania Maria Szufa, która szukała chętnych do Teatru Bezdomnych. Myślałem, że nigdy nie zostanę aktorem. Ale poszedłem z ciekawości naukowej, panie socjalne mnie namówiły, że ładnie mówię, mogę zobaczyć, jak to wygląda. Ale Ania nie dała mi obserwować. Warsztaty, ruch sceniczny, emisja głosu, gra ciałem, improwizacja… Wciągnąłem się.

Spodobało mi się i życie akademickie, i teatr, bo obie te przestrzenie to ­never- -­ending story: człowiek nigdy nie dojdzie do perfekcji, ciągle się musi rozwijać.

Zaliczyłem dwa miesiące prób w Akademii Teatralnej, gdzie szykowaliśmy spektakl „Love Summit. Warsaw” w reżyserii Marii Malinowskiej. Tam dziewięć aktorek, absolwentek Akademii… Bałem się, że będą zadzierać nosa. Gdzie tam, przeciwnie! Cały czas mnie wspierały, pomagały, czułem ich opiekę. Pracowaliśmy po siedem godzin dziennie, z weekendami. Pamiętam, jak kiedyś podzieliłem się tym, że po tylu próbach wciąż czuję tremę. Kilka studentek, które nie grały w tym spektaklu, spojrzało na mnie dziwnie, jakby chciały zapytać: „Taki stary aktor i ciągle ma tremę?”. Żeby one wiedziały, że dopiero drugi rok grałem… Na początku spektaklu jest film, dopiero później wchodzimy na żywo. Sala była pełna, my w kostiumach, ale w trakcie filmu szybko pobiegliśmy do łazienki zapalić. Drzwi się otworzyły, wszedł Wojciech Malajkat. Stanął, popatrzył i powiedział: „Aktorzy. Macie szczęście, bo jakby to byli studenci...”.

Tak zostałem mianowany na aktora przez samego rektora.

Od dymu z komina

Potem tworzyliśmy następne teatry. Mąż Ani, Jerzyk, jest opowiadaczem, zaczęliśmy więc robić teatr opowieści. Wystąpiliśmy kilka razy, każdy ze swoją opowieścią. To zupełnie inny sposób grania. Potem zobaczyliśmy próbę teatru Ma(g)daleny, który w formie spektaklu pokazuje opresję wobec kobiet w przestrzeni publicznej. Martyna Markiewicz zgodziła się z nami popracować i stworzyć z nami Teatr Uciśnionych. Nasz spektakl pokazywał opresję wobec osób w kryzysie bezdomności: sceny wyrzucania z tramwaju, z galerii, nieudzielenia pomocy przez pogotowie… Na koniec: bardzo drastyczna scena pobicia, skopania i podpalenia osoby bezdomnej. Nie ma tekstu, tylko emocje, gesty, odgłosy. Zawsze jest cisza na sali, gdy do ludzi dociera, co zobaczyli, że to naprawdę się zdarza. Całość trwa piętnaście minut, ale potem gramy drugi raz – i wtedy osoby z publiczności mogą przerwać i wejść w rolę osób w pierwszej wersji obojętnych, by zmienić bieg wydarzeń. Jest w tym dużo improwizacji. Mam nadzieję, że po pandemii wrócimy też do tego spektaklu.

Bo ja się napalam na każdą środę, kiedy mamy warsztaty! Zawsze jest coś nowego, ja tym żyję. Teatr odkrył przede mną inne sfery rzeczywistości.

Dopiero pięć lat temu dowiedziałem się, że mam aspergera. To wiele wyjaśnia. Wiele razy robiłem ten błąd, że chciałem żyć tak jak wszyscy – dom, praca, rodzina, znajomi i koniec. I to nie wychodziło, zawsze się rozpadało. W końcu zacząłem inaczej, jak w tym wierszu Staffa: „Budowałem na piasku / I zwaliło się. / Budowałem na skale / I zwaliło się. / Teraz budując zacznę / Od dymu z komina”. Moim dymem z komina jest idea, by zmienić wizerunek osób w kryzysie bezdomności. Więc muszę sam działać, pokazywać, że taka osoba może pisać doktorat, prowadzić seminaria, wykłady, być pracownikiem naukowym, aktorem teatralnym, twórcą kultury. Niesamowicie się z tym czuję.

I nie tylko ja. Inne osoby z Teatru Bezdomnych – jest nas około dziesięciu – mówią to samo. Przy pierwszej premierze – „Zaczarowanym imbryku” – myślałem, że nie damy rady. Grupa zróżnicowana, sześć osób w kryzysie bezdomności, dwie mieszkające wciąż w przestrzeni publicznej… Jak to ma wyjść? Na próby generalne zaprosiliśmy znajomych, na sali było dwieście miejsc. Wiedzieliśmy, że trochę osób przyszło, ale ile? Na profesjonalnej scenie tego nie widać. Mieliśmy dusze na ramionach – tyle razy się posypaliśmy, to pewnie i teraz się nie uda. My, bezdomni, zagramy spektakl? Ale kurtyna ruszyła, zapaliły się światła i poszło. Niewiele pamiętam. Ale była pełna sala, owacja na stojąco, trzy razy bisowaliśmy piosenki. Wchodziliśmy na scenę jako osoby bezdomne, a schodziliśmy jako aktorzy.


KILKA SCEN Z REWOLUCJI

Wiele razy słyszałam: to nieetyczne, że wmawiasz osobom z zespołem Downa, że mogą być aktorami. A ja wiedziałam, że mogą – mówi Justyna Sobczyk, założycielka warszawskiego Teatru 21.


Oferta pomocowa dla osób w kryzysie bezdomności opiera się głównie na zasobach: ktoś był tokarzem, to próbuje się znaleźć mu pracę w zawodzie. Nie myśli się o tym, że to już raz nie wyszło, ktoś właśnie z tego życia wpadł w bezdomność. Czasem trzeba pracować na brakach – na tym, czego ludzie nie mają. To pozwala robić kultura. Zaangażowanie w nią daje cel, pomaga walczyć z uzależnieniem, bo się wie, że jak się zapije, to na próbę się nie dotrze. Pomaga nauczyć się spędzać wolny czas.

To nie musi być teatr. Może być ręko­dzieło, muzyka, zawody sportowe… Chodzi o podniesienie poczucia własnej wartości, odzyskanie godności. Wiele osób w kryzysie uważa, że się nie nadaje. A trzeba spróbować. Osoby, które zapierały się rękami i nogami przed udziałem w teatrze bezdomnych, świetnie sobie radzą. Zaczynają wierzyć w siebie. Później już wchodziliśmy jak przecinak w każdą inicjatywę, z poczuciem, że skoro raz się udało, to uda się znowu. Przez lata większość z nas była odrzucana, czuliśmy niechętny wzrok na ulicy, byliśmy wyrzucani z różnych miejsc. A teraz jesteśmy aktorami. Gramy w teatrze. Nie jesteśmy tacy najgorsi. Coś warto robić. Kolegę, który dorabia grając w przejściu podziemnym, przechodzień rozpoznał, mówiąc: „Widziałem pana w teatrze, pan jest aktorem”.

Pandemia wszystko to utrudniła. Nie przerwała całkiem prób, zespół mógł działać, przygotowywać kolejny spektakl. Ale mnie uwięziła.

Przez ogrodzenie

W czerwcu 2020 r. trafiłem do ­DPS-u i próby się dla mnie skończyły. Moim światem był tylko tapczan: na nim spałem, odpoczywałem, rozmawiałem, pisałem. Wcześniej się nawet zastanawiałem, czy nie biorę na siebie za dużo. Jestem rzecznikiem prasowym w Europejskiej Sieci Przeciwdziałania Ubóstwu, działam w ATD Czwarty Świat, prowadzę zajęcia, uczestniczę w konferencjach naukowych, piszę książkę, udzielam się w Żywej Bibliotece, brałem udział w projekcie Otwarta Kuchnia Miejska, gram w teatrze w kilku formach i zespołach… Ale gdy nie mogłem wychodzić, to wszystkiego zaczęło mi brakować.

Wyjścia tylko na dziedziniec. Posiłki przynoszono nam do pokoju. I tak dziewięć miesięcy. Wiedziałem, że reszta zespołu się rozwija, uczy nowych rzeczy. A ja nie.

Staraliśmy się hakować system. Prowadziliśmy nagrania przez internet, nagrywałem swoje kwestie na dyktafon, żeby zrobić spektakl jako słuchowisko. To pozwala jeszcze mocniej wejść w tekst, każde zdanie można powiedzieć na tyle sposobów… Próby trwały miesiąc. Nasz spektakl „Straż, straż!” według ­Terry’ego Pratchetta zrobiliśmy w wersji wideo. Też wziąłem w tym udział. Reżyser przyjechała z kamerą, dostałem zgodę, tylko jedna pani pilnowała, żebyśmy się nie zbliżali do siebie, bo byliśmy niezaszczepieni. Przebrałem się w kostium i grałem. Filmowany byłem między szczebelkami w bramie. Przechodnie się odwracali i pewnie się zastanawiali, co to za gość w hełmie, nagolennikach i zbroi wydziera się do kamery i wymachuje rękoma.

To było ogromne wyzwanie – zagrać bez kolegów, w innej przestrzeni, niemal monolog roli. Działaliśmy tak, jak się dało, żeby Teatr Bezdomnych przetrwał pandemię. Wciąż nie zagraliśmy „Straży...” dla całej widowni. Była tylko otwarta próba, po której nanieśliśmy poprawki. Czekamy na premierę. Pracowaliśmy nad tym prawie rok, nie chcemy tego zmarnować.

Powstał kolejny spektakl – cztery etiudy w różnych konwencjach. Nie mogłem w tym brać udziału, ale po wyjściu dostałem rolę konferansjera, jakoś poszło. Bo w marcu tego roku zacząłem wychodzić. Od razu zrobiłem trzy rzeczy: oddałem na uczelni książki, które przetrzymałem osiem miesięcy, poszedłem na spotkanie ruchu ATD Czwarty Świat i poszedłem robić teatr. Muszę tylko uprzedzać z dwudniowym wyprzedzeniem, gdzie idę. W środy to mam wręcz abonament na wyjścia na próby.

Będziemy też znów chodzić do teatru. Kiedyś interesowała mnie w nim fabuła. A teraz, gdy chodziliśmy całą grupą, to pół na pół – śledzę fabułę, ale też obserwuję, jak oni to grają, podpatruję warsztat.

Jakoś przetrwałem. Uznałem, że w izolacji nadrobię zaległości w lekturach i co się uda, to przeniosę do internetu. Ale to nie to samo. To inne zajęcia ze studentami. W DPS-ie zresztą nie bardzo rozumieli, co robię. Kiedyś w trakcie spotkania nagle ktoś przyszedł mi mierzyć temperaturę. Tu włączone wideo, siedzę w słuchawkach… Mówię: „Przepraszam, mam konferencję”. Pracownikom to nie przychodzi do głowy. Mają podejście, że tu tylko ludzie starsi, chorzy, nieaktywni.

Pasja tworzenia wygra

W wielu przypadkach to niestety prawda. Nawet w izolacji ciągle byłem zajęty. Przykro było patrzeć na mieszkańców, którzy nie mają takich odskoczni. Widziałem smutne, zawiedzione, zgorzkniałe twarze ludzi, którzy czekają na śmierć, bo już nie mogli nawet czekać na odwiedziny, które zostały zawieszone. Wielu z nich nie wiedziało, co się stało, dlaczego bliscy przestali przychodzić. I tak dzień po dniu: śniadanie, obiad, mierzenie temperatury, kolacja, kąpiel, golenie i telewizja.

Kultura? Przed pandemią było tego więcej: przychodziły zespoły, były slajdowiska. Potem mniej i tylko online. Ale były spotkania muzealne, prowadziła je online animatorka z Muzeum Narodowego, zajęcia z Instytutu Wzornictwa Przemysłowego. 40 lat temu byłem tam kustoszem, więc mieliśmy o czym pogadać.

Ale mało kto był tym zainteresowany – było nas parę osób. Książki też mało kto czyta, internetu nie używa niemal nikt. Zaproponowałem stworzenie teatru opowieści, nie było chętnych. Chciałem pokazać, jak to wygląda, wyjaśniałem, że nie chodzi o opowiadanie życiorysu, zachęcałem, by spróbować. Nie chwyciło. Może teraz będę mógł zaprosić ekipę na występ i sam wystąpię. Pokażę, że proszę, też mieszkam tutaj i występuję – to może coś ruszy.

To kluczowa różnica: popatrzeć na coś, a coś współtworzyć! Ale w tym domu zachodzącego słońca większość myśli, że nie ma nic do powiedzenia. To nieprawda. Tylko celu brakuje. Tak samo było w Teatrze Bezdomnych, ale udało się to zmienić. Liczę, że i tutaj się w końcu uda i to mimo tego, że większość mieszkańców jest schorowana. Zgodę na wychodzenie – niezależnie od pandemii – dostało tylko 12 osób na 80.

Próbuję, choć słyszę, że tu nie pasuję. Robię swoje. To jest dla mnie dobre, świetnie się z tym czuję, więc nie przejmuję się, gdy słyszę, że jestem zbyt aktywny. W DPS-ie boją się rozgłosu, najbardziej by chyba chcieli, aby wokół domu było po prostu cicho. Lecz ja robię to dla siebie. Kiedyś zagraliśmy dla trzech osób, ale i tak warto. Każde wystąpienie to okazja, by coś zmienić, poprawić, rozwinąć się. Moja opowieść, z którą występuję, też się zmieniła i zmienia. To jest ciągłe tworzenie. Żal mi, że tak wiele osób rezygnuje z czegoś, co daje satysfakcję i staje się celem życia.

Ciągle szukam odpowiedzi na pytanie, dlaczego to tak wygląda. Może i ja bym tak żył, gdyby nie ten kupiony laptop, gdybym nie poznał internetu, gdyby mnie w Misji nie wypychano do działania, gdybym nie trafił do Teatru? Ale dziś już nie umiem inaczej.

Pandemia z tą pasją życia i tworzenia nie wygra.©

Tekst zdobył drugą nagrodę w kategorii Reportaż w konkursie dziennikarskim „Kultura w pandemii – pandemia w kulturze”, zorganizowanym przez Stowarzyszenie Autorów ZAiKS, Towarzystwo Dziennikarskie i Fundację Collegium Civitas.

Autor jest redaktorem naczelnym Magazynu Kontakt (www.magazynkontakt.pl).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2021