Kronika wypadków miłosnych

Kiedy Antoni Libera naśladuje Becketta? A kiedy go zdradza?

24.03.2009

Czyta się kilka minut

Najnowsza opowieść Antoniego Libery jest utworem intrygującym. Choćby z tego powodu, iż z niecodziennym połączeniem form i konwencji mamy do czynienia. Najoględniej mówiąc, "Godot i jego cień" to opowieść autobiograficzno-filologiczna, skonstruowana na bazie zapisków dziennikowych i eseistycznych. O czym traktuje? Przedstawia dzieje pewnego zauroczenia - twórczością i osobą Samuela Becketta.

Dobra marka

Libera zredagował osobliwą kronikę wypadków miłosnych. Ale kiedy tego dokonał?

Czy na początku 1978 r. - jak podpowiada finał - czy też całkiem niedawno? Pytanie to jest o tyle istotne, o ile dwie różne myśli podsuwa: radosną i mniej radosną. W pierwszym przypadku mielibyśmy do czynienia z optymistyczną opowieścią zatrzymaną na progu dojrzałości (autobiograficzny opowiadacz ma wówczas 29 lat). Oto wrażliwy i inteligentny młodzieniec, niespokojny duch - w tej roli oczywiście Antoni Libera - szuka dla siebie miejsca w życiu, jakiejś pasji, której bez reszty się odda, jakiegoś wyzwania, które nada sens jego egzystencji. Szuka i znajduje: "Tak, to jest właśnie to, czym powinienem się zająć, co najwyraźniej mnie wzywa, myślę o dziele Becketta. To moje przeznaczenie". W tym ujęciu "Godot i jego cień" byłby nie tylko szczegółowym sprawozdaniem traktującym o narodzinach wytrawnego beckettologa, ale i niezwykle budującą opowieścią o... budowaniu (siebie, tożsamości, publicznego wizerunku). Takiego "stwarzania siebie" i ostatecznego efektu tego procesu należałoby pozazdrościć. Piękna historia z pięknym happy endem.

Ale i inne rozwiązanie wchodzi w grę. Za kilka tygodni Antoni Libera będzie świętował 60. urodziny. Gdyby się miało okazać, że najnowsza rzecz warszawskiego beckettologa została napisana na krótko przed publikacją, to chyba poważnie zmieniłby się sens tego wystąpienia. "Godot i jego cień" nie byłby już krzepiącą opowieścią o dobrej, strategicznej inwestycji życiowej, o akcie zawierzenia i oddania się Beckettowi, lecz próbą przekonania siebie i świata, że kilkadziesiąt lat temu nie doszło do pomyłki. 30 lat to cała epoka, w tym czasie zmieniło się niemal wszystko. To, co kiedyś było żywą fascynacją, niezwykłą przygodą intelektualno-duchową, dziś uchodziłoby bodaj za dziwactwo, a i z dziełem Becketta coś się po drodze stało. Dla młodziutkiego Libery twórczość Irlandczyka była bezcennym skarbem, dziś jest w pierwszej kolejności zabytkiem; do pism Becketta zaglądają ci, którzy chcą lub muszą zorientować się, jak wyglądała awangardowa sztuka w połowie ubiegłego wieku.

Osobiście żałuję, że opowieść urywa się w roku 1978, kiedy spełnia się marzenie młodego Libery (spotkał Becketta i porozmawiał z nim). Nieporównanie łatwiej było "żyć Beckettem" podówczas, w tamtych realiach społecznych i kulturowych, kiedy podziw dla sztuki wysokiej i kult genialnego artysty niejako motywował się sam, zwłaszcza w zapóźnionym cywilizacyjnie kraju nad Wisłą. O wiele ciekawsze byłoby sprawozdanie obejmujące kolejne dziesięciolecia. Naprawdę ciekawi mnie, jak w ostatnich latach radzi sobie - by tak rzec - autoryzowany przedstawiciel marki "Samuel Beckett" na Polskę, diler tej twórczości, który działa na trudnym rynku kulturowym, jakich praktyk retorycznych używa, by przekonać mieszczańską publiczność, co do której nie ma pewności, czy jeszcze istnieje, iż obcując ze sztuką Becketta, owa publiczność kontaktuje się z kulturą "w najlepszym wydaniu".

Muzyka, słowa, liczby

Kronika wypadków miłosnych sporządzona przez Liberę jest rozwijana dwutorowo. W pierwszym rzucie mamy serię następujących po sobie zdarzeń, w drugim rzucie - zestaw przemyśleń. Nie będę odsłaniał zawartości fabularnej "Godota i jego cienia", żeby nie psuć zabawy. Powiem tylko tyle, że opowieść Libery ma także charakter przygodowo-detektywistyczny. Świetnie zresztą jest to napisane, akcja jest żywa, trzyma w napięciu. Natomiast warstwie refleksyjnej należy poświęcić chwilę uwagi.

W wielu miejscach tej książki autor "Madame" odpowiada na pytanie: dlaczego Beckett? To odpowiedź niezwykle złożona i bardziej niż wyczerpująca. Powodów, dla których Libera uznaje dzieło Irlandczyka za bezpośrednio zaadresowane do niego, jest mnóstwo. Są to przesłanki estetyczne, ideowe, światopoglądowe, polityczne. Autor "Końcówki" leczy nawet kompleksy obywatela Polski Ludowej: "Bo jeśli Beckett wyraża stan ducha Zachodu, a ja nie mając o tym pojęcia, odnalazłem w nim jednak kogoś szczególnie bliskiego: głos mnie wyrażający, czy nie znaczy to więc, że mimo degradacji, do której doprowadził sowiecki totalitaryzm, moja tożsamość jest nadal tożsamością zachodnią?".

Ów katalog przesłanek zawiera jedną dość zaskakującą i zarazem rozczulającą myśl. Dzięki Beckettowi Libera przezwyciężył niespełnienie, po latach szamotaniny skomunikował się z dziecięcymi pragnieniami. Otóż na początku pierwszego rozdziału czytamy, iż ongiś Libera pragnął zostać muzykiem, fizykiem albo matematykiem. Nic z tego nie wyszło, "zostałem humanistą - badaczem literatury" - notuje Libera. Metody, za pomocą których warszawski beckettolog komentuje dzieła autora "Ostatniej taśmy", mają wiele wspólnego tak z wyczuleniem muzycznym, jak i fascynacją światem liczb i abstrakcyjnych wzorów. Dostajemy całościowy pokaz jednej z takich metod. Mam na myśli analizę i interpretację krótkiej prozy Becketta zatytułowanej "Bez". Libera objaśnia architekturę tego utworu, rozkoszuje się jego strukturami zupełnie tak, jakby przegryzał się przez wyrafinowaną partyturę lub rozwiązywał skomplikowane równanie matematyczne.

Ta ostatnia sprawa poniekąd wyjaśnia, dlaczego miłośnicy intymistyki ("Godot i jego cień" to przecież autobiografia!) mogą poczuć się zawiedzeni. Prawdziwe emocje, wyznania bardzo osobiste, mroczne zakamarki duszy, praktyki ekshibicjonistyczne - wszystko to absolutnie nie pasuje do Antoniego Libery. Natury niepodobna zmienić. Rzeczowość, racjonalność, powściągliwość i powaga - oto cechy, które najpełniej charakteryzują autobiograficzny podmiot. Prywatnego Libery, przynajmniej w potocznym rozumieniu prywatności, w tej opowieści nie ma. Ale może jest tu zarysowany jakiś nowy, intrygujący projekt intymności. W końcu twórczość i osoba Becketta - jeśli zaufać autobiograficznemu opowiadaczowi - wniknęła tak głęboko w życie Libery, do tego stopnia tym życiem zawładnęła, że niepodobna tych zjawisk rozpoznać jako doświadczeń nieosobistych. Jakkolwiek frywolnie to zabrzmi: Samuel Beckett stał się dla Antoniego Libery mężczyzną życia. Czy opowieść o tym, jak do tego doszło, nie jest z gruntu intymna? Jasne, że jest!

Mistrz i uczeń

Warto zapytać o zdradę, uznawszy uprzednio, że w każdej kronice wypadków miłosnych motyw wiarołomstwa musi wystąpić. Dostrzegam dwie sprawy. Po pierwsze, Libera nie naśladuje swojego mistrza wtedy, kiedy wygłasza tyrady antykomunistyczne, a tych w "Godocie i jego cieniu" nie brakuje. Beckett - o czym przypomina Libera - stał na stanowisku, że jego pisarstwo musi być apolityczne. Noblista bywał politycznie zaangażowany, ale jako obywatel, poza swoją pisarską rolą.

Po wtóre, "mistrz samotności i smutku" - o czym także przypomina Libera - był uosobieniem skromności, nie tylko nie pchał się na afisz, ale i, jak tylko mógł, zmykał z afisza. Megalomania to ostatnia cecha, którą można by mu przypisać. W tym zakresie warszawski beckettolog zdradza swojego idola najboleśniej. Po lekturze "Madame", a zwłaszcza późniejszego "Błogosławieństwa Becketta" żadną niespodzianką to być nie może. Czy to bohater powieściowy, z którym Libera podzielił się biografią, czy to postać nieliteracka (bohater "Błogosławieństwa...") - zawsze błyszczy erudycją, zdumiewa przenikliwością, bryluje w towarzystwie, jest prymusem i arogantem. Pod tym względem nic się nie zmieniło, bo zapewne nie mogło się zmienić.

Miłość do samego siebie, niebywałe samozadowolenie to także część niemodyfikowalnej natury Antoniego Libery.

ANTONI LIBERA, GODOT I JEGO CIEŃ, Wydawnictwo Znak, Kraków 2009

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2009