Kot Eliota

Biskupi i księża utracili zdolność słuchania tego, co mają do powiedzenia świeccy. Przywrócenie tej zdolności jest warunkiem reform.

08.02.2021

Czyta się kilka minut

Grób Pański w krypcie kościoła Ojców Pijarów  z instalacją symbolizującą uchodźców  tonących w morzu. Kraków, 13 kwietnia 2017 r. / GRZEGORZ ŁYKO / ARTSERVICE / FORUM
Grób Pański w krypcie kościoła Ojców Pijarów z instalacją symbolizującą uchodźców tonących w morzu. Kraków, 13 kwietnia 2017 r. / GRZEGORZ ŁYKO / ARTSERVICE / FORUM

Kościół jest sakramentem zjednoczenia z Bogiem i jedności całego rodzaju ludzkiego. Jest też ludem pielgrzymującym jako wspólnota, a ze względu na swoją synodalność jest Kościołem słuchającym. Te trzy obrazy Kościoła przypomniał na otwarcie ostatniego konsystorza w zwyczajowym homagium skierowanym do papieża nowo mianowany kardynał Mario Grech, sekretarz generalny Synodu Biskupów.

Obrazy te, należące do teologicznego abecadła, wciąż są bardziej przedmiotem rozważań w salach wykładowych niż doświadczeniem codziennego życia. Można powiedzieć więcej: od kilku lat doświadczamy procesu odwrotnego – nasz rodzimy Kościół w Polsce stał się Kościołem dzielącym, odrzucającym i wewnętrznie podzielonym. Przybrał rozmiary hipopotama z poematu T.S. Eliota, symbolizującego laodycejską wspólnotę sytych i zadowolonych. Wreszcie, będąc słusznie Kościołem nauczającym, stał się niestety Kościołem głuchych.

Kościół dzielący i podzielony

W kręgach kościelnych powiada się, że w Polsce liberalnej udało się to, co nie udało się komunistom, a mianowicie podzielić wewnętrznie Kościół. Kiedyś był jasno określony przeciwnik i wszyscy wiedzieliśmy, jak postąpić – dzisiaj nie wiemy.

Nie jest to teza błyskotliwa, raczej manipulatorska. W ciągu ostatnich 30 lat Kościół instytucjonalny sam bardzo się przyczynił do inspirowania wewnętrznych podziałów. Przede wszystkim przestał uznawać za swoją pewną część inteligencji katolickiej, która zgodnie z nauką Soboru Watykańskiego II ośmielała się „stosownie do posiadanej wiedzy, kompetencji i autorytetu (…) ujawniać swoje zdanie w sprawach, które dotyczą Kościoła” (LG 37a). W wielu sporach natury aksjologicznej, społecznej, politycznej i bioetycznej świeccy należący do pokolenia JPII, wiążący całe swoje życie z Kościołem, zaczęli być odcinani od katolickiego mainstreamu, ponieważ ośmielali się zgłaszać swoje votum separatum.

Stało się to dlatego, że większość biskupów, księży, duchownych, zakonników, zakonnic i świeckich postanowiła związać swoje sympatie z prawą stroną sceny politycznej. W jednym z ważniejszych ostatnio tekstów redaktor naczelny „Więzi” Zbigniew Nosowski pisze wręcz o zaistnieniu konkubinatu kościelno-państwowego i pyta, czy biskupi pójdą tropem wyznaczonym przez Vaticanum II i ów konkubinat zerwą. Śmiem twierdzić, że zerwanie konkubinatu nie będzie łatwe, zważywszy, że awanse czynią jeszcze skrajniejsi kandydaci, jak Ordo Iuris, Młodzież Wszechpolska i ONR.

Nie chodzi mi o politykę, ale o to, że poza uwagą instytucjonalnego Kościoła postawiono rzeszę ludzi żadną miarą nie zasługujących na ignorowanie. Ich oczekiwania nigdy nie były wielkie poza tym, by w Kościele mieli swoją podmiotowość. Biskupi w większości związali swoje sympatie z tymi świeckimi, którzy przez różnorakie wpływy – medialne i polityczne – zdają się gwarantować obronę tego, co szumnie nazywa się „wartościami chrześcijańskimi” chronionymi ustawą. O tym jednak, że owe wartości zostały skodyfikowane przede wszystkim przez samego Jezusa w formie ośmiu błogosławieństw, skrzętnie się milczy, a upominających się o ten właśnie kodeks spotyka lekceważenie.

Efektem tego procesu jest podział Kościoła, czyli zatracenie sakramentalnej jedności. Widać to chociażby na przykładzie akcji „Stop Komunii Świętej na rękę”. Co z tego, że w czasie pandemii ­COVID-19 jakiś biskup wdraża w swojej diecezji normy higieniczne przy udzielaniu komunii, zalecając przyjmowanie jej na rękę, świadom że wirus przenosi się drogą kropelkową, skoro biskup innej diecezji ogłosi swoim autorytetem, że Chrystus ukryty w hostii nie zaraża, woda święcona zaś nie zatrzymuje w sobie bakterii, ponieważ jest poświęcona. Co z tego, że papież sankcjonuje istniejącą praktykę posług lektorek i nadzwyczajnych szafarek Eucharystii, poprzez sformalizowanie tych funkcji, skoro lwia część duchowieństwa w Polsce odczytuje to jako zamach na kapłańskie funkcje mężczyzn.

Tłusty kocur albo hipopotam

W 2018 r. zostałem oddelegowany do Rumunii na zebranie plenarne UCESM. Jest to organizacja skupiająca przedstawicieli narodowych konferencji wyższych przełożonych zakonów żeńskich i męskich, a tematem tego zjazdu był udział zakonów w pomocy imigrantom i uchodźcom na terenie Europy. Miałem radość przedstawienia imponujących statystyk zakonnych w Polsce, a jednocześnie smutek niemożności powiedzenia, co konkretnego zakony w Polsce robią na rzecz imigrantów i uchodźców. Moja prezentacja kilku dzieł polskich na rzecz uchodźców i migrantów spotkała się z przygnębiającym komentarzem: „tak wielu i tak niewiele”.

Oczywiście łatwo tę inercję wytłumaczyć skutecznym przeszkodzeniem ze strony władz państwowych, blokujących dawanie schronienia choćby dzieciom żyjącym w urągających człowieczeństwu warunkach na Lesbos czy Lampedusie. Jednak pracując od 17 lat w duszpasterstwie obcokrajowców w Warszawie, zbyt dobrze wiem, jak duchowieństwo polskie reagowało na kryzys migracyjny w Europie, odzwierciedlając izolacjonistyczne tezy aktualnej władzy. Owszem, wspiera się ambitne programy rządowe, sprowadzające się do hasła „pomagamy na miejscu”. Pomagamy tam, żeby nie przyszli tutaj, bo przecież nasz krajobraz ozdabiają kościelne wieże, a nie kopuły meczetów.

Niedawno pewien biskup podzielił się ze mną niepokojem co do słabości polskiego kleru i zapytał o przyczyny stanu rzeczy. Moim zdaniem problem tkwi w błędnej i płytkiej recepcji nauczania Jana Pawła II, a także w umniejszaniu znaczenia czy wręcz demonizowaniu pontyfikatu Franciszka. Nie mam żadnej wątpliwości co do wyjątkowej roli papieża Polaka w historii Polski i świata, jak i jego osobistej świętości. Nigdy nie przeszlibyśmy suchą nogą przez czerwone morze komunizmu, nigdy nie doszłoby do pokojowej transformacji ustrojowej i nigdy też nie bylibyśmy w Unii Europejskiej – gdyby nie on.

Niemniej uważam, że pontyfikat Jana Pawła II uśpił i rozleniwił nasze duchowieństwo, ukryliśmy się bowiem wszyscy za autorytetem papieża Polaka naiwnie wierząc, że on to przecież i my. Nieco buńczucznie też uznawano wieczną świeżość i ciągłą aktualność jego nauk.

Dzisiaj już wiemy, że samo powołanie się na autorytet wielkiego Polaka nie wystarczy. Wyrosło przecież nowe pokolenie, które nie rozumie papieskich katechez o wolności, miłości i odpowiedzialności, solidarności, jak i o tym, że każdy ma swoje Westerplatte. Co więcej, dzieci rodziców pokolenia JPII nie chcą uczestniczyć w tym duszpasterskim kombatanctwie, czemu dają wyraz poprzez gremialne wypisywanie się z lekcji religii czy akty apostazji.

W trakcie pontyfikatu Jana Pawła II i po nim wyrósł też niestety klerykalizm pojmowany jako swoista nietykalność ludzi w sutannach, co boleśnie obnażyły filmy braci Sekielskich. Trzeba chyba było tak potężnego wstrząsu, żebyśmy zrozumieli nie tyle wagę problemu pedofilii jako takiego, ile dostrzegli ogrom hipokryzji w Kościele. Oburzenie na ten dokument jest tylko jeszcze jednym znakiem tego, że gdy Kościół przestaje być głosem sumienia dla świata, to Pan Bóg zapewni sobie inny głos sumienia – głos dziennikarza.

W tym kontekście nieżyjący już o. Maciej Zięba mawiał, że Kościół w Polsce zapadł na syndrom tłustego kocura. ­Figurą świetnie pasującą do tego obrazu jest Gus – kot teatralny z poematu T.S. Eliota. Chwali się go za jego dokonania, a on snuje swoją melancholijną opowieść o cudownych czasach wiktoriańskich, gubiąc jednak wątek i tracąc kontakt z rzeczywistością. Ten sam autor w swoim innym poemacie pisał, że hipopotam i instytucjonalny Kościół są do siebie podobni z uwagi na ich wielkość, ociężałość i powolność. Bardziej jednak od chciwego i sytego Kościoła godny współczucia jest hipopotam.

Głuchy nauczyciel

Dwa lata temu pochłonęła mnie bez reszty książka benedyktynki s. Małgorzaty Borkowskiej „Oślica Balaama. Apel do duchownych panów”. Autorkę spotkało wiele pochwał, ale też spadły na nią gromy i kąśliwe uwagi. Do jednych i drugich s. Borkowska ma dystans, bo, jak powiada, to nie o nią chodzi, ale o zapisaną przez nią treść. I chociaż w książce przewijają się wątki dotyczące kulawego kaznodziejstwa, to podstawowym przesłaniem jest to, że kapłani powinni liczyć się z tym, że wśród słuchających są ludzie, którzy są lepiej teologicznie i filozoficznie wykształceni od nich. Powinni więc zacząć od słuchania Boga, czyli od modlitwy, ale też od wsłuchania się w ludzi, ich potrzeby i troski.


CZYTAJ TAKŻE

SYNOD, SZABLE I ARGUMENTY. EDYTORIAL KS. ADAMA BONIECKIEGO: Wierzę, że polski synod plenarny „Kościoła słuchającego” to dla nas szansa >>>


Na pierwszy rzut oka brzmi to ogólnikowo, ale spójrzmy na kilka kluczowych kwestii, na które Kościół w Polsce – i nie tylko – niestety pozostaje dzisiaj głuchy. Pierwszym niesłuchanym podmiotem są kobiety. Jest paradoksem, że kobiety, stanowiąc większość uczestniczących w życiu wspólnoty katolickiej, nie czują się partnerkami dialogu. Owszem kilka lub nawet kilkanaście kobiet wywalczyło sobie jakąś niszę w Kościele, ale to niestety ciągle jest nisza. Nawet na zjazdach teologów świetnie wykształcone teolożki zabierają, owszem, głos w debatach, wygłaszają referaty o niebo lepsze od niejednego duchownego teologa, ale i tak na końcu księża teologowie oczekują, że kobieta teolożka przyniesie kawę. Gdy papież Franciszek usankcjonował istniejącą w świecie praktykę mianowania lektorek i nadzwyczajnych szafarek Eucharystii, podnosząc ich funkcje do rangi posługi, czyli takiej samej, jaką otrzymują klerycy w seminariach, w naszym Kościele nastąpiła konsternacja i dyplomatyczne zapewnienie o zajęciu się tą kwestią w najlepszym możliwym czasie.

Brak duszpasterskiego nasłuchu widoczny jest w podejściu do małżeństw niesakramentalnych w Kościele. Wprawdzie w polskich diecezjach istnieją ośrodki duszpasterskie dla osób pozostających w związkach niesakramentalnych, ale w większości są one domeną zakonnych pasjonatów, podczas gdy relacje przeciętnego księdza z osobami rozwiedzionymi w najlepszym wypadku ograniczają się do okazania współczucia. Na ogół dominuje poczucie duszpasterskiej bezradności lub obojętności. Nauczanie papieża Franciszka z „Amoris laetitia” stało się przedmiotem zmasowanej krytyki specjalistów od potępiania bliźnich i śledczych skrupulatnie wynajdujących doktrynalne błędy, sama zaś adhortacja została odstawiona na półkę jako dokument niewygodny dla duszpasterzy. Dziwi to niezmiernie, ponieważ przypadki tzw. małżeńskich sytuacji nieregularnych dotykają również te rodziny, z których wywodzą się księża, biskupi, zakonnice czy zakonnicy.

Innym przykładem braku nasłuchu jest chociażby masowe w ostatnich tygodniach wypisywanie się młodzieży z katechezy szkolnej. Oczywiście najłatwiej jest obciążyć winą rodziców lub antyklerykalną nagonkę spod znaku błyskawicy. Problem w tym, że rodzice dzisiejszych nastolatków to absolwenci katechezy szkolnej i warto byłoby ich zapytać, czy z tej katechezy wynieśli wiarę w Pana Boga i Ewangelię. Warto też postawić sobie inne pytanie: czy każdy ksiądz musi być katechetą, skoro nie ma pedagogicznego talentu? Antyklerykalna nagonka nie jest przyczyną, ale skutkiem rozwarstwienia się społeczeństwa na skutek patriarchalnego zapatrzenia w tymczasowość.

Albo Synod, albo Irlandia

Wspomniany o. Maciej Zięba uważał, że Kościół w Polsce stoi przed alternatywą albo irlandyzacji, albo italianizacji, przy czym skłonny był postawić na ten drugi kierunek. Kościół jako dostojna matrona będzie ciągle miał jakieś miejsce i rolę do odegrania w społeczeństwie, ale nie będzie to miejsce ważne. Tymczasem stało się coś, czego nikt nie przewidział, a mianowicie pandemia COVID-19 przyniosła czas pustych kościołów – jak to określił w swojej nowej książce ks. Tomáš Halík. Oczywiście ta pustka została wymuszona, niemniej ten czas powinien zostać przez nas potraktowany jako okazja dana na przemyślenie naglących „wezwań papieża Franciszka do wewnętrznej reformy – nie tylko modernizacji struktur, ale też do radykalnego nawrócenia na Ewangelię”. Jeśli tego nie zrobimy, przestrzega Halík, nasze kościoły zostaną puste również po pandemii.

Od czego jednak zacząć na polskim poletku? Nadzieję dostrzegam w obrazie Kościoła słuchającego, przywołanym na ostatnim konsystorzu. Nie chodzi jednak o łaskawe zezwolenie pasterzy Kościoła, aby świeccy wypowiedzieli swoje opinie. Świeccy już się wypowiadają, jedni rozsądnie, drudzy gwałtownie. Jedni z perspektywy odpowiedzialności za słowo, drudzy z perspektywy przemocy. W grę wchodzi synod plenarny Kościoła w Polsce, gdzie pierwszym i podstawowym aktem byłby trudny akt wysłuchania wielu osób.

Trzeba zacząć od wysłuchania najpierw ofiar nadużyć seksualnych, aby zrozumieć, co znaczy cierpienie w tak intymnej sferze. Trzeba wysłuchać też kobiet, często ofiar przemocy domowej, oraz zakonnic pracujących czasem za jałmużnę na wielu parafiach. Powinna odbyć się sesja wysłuchania ludzi biednych i imigrantów, którym udało się wbrew wielu przeciwnościom losu znaleźć w Polsce schronienie. Wierzę, że trzeba wysłuchać i wsłuchać się w głos Żydów, aby zrozumieć, dlaczego kochają Polskę, mimo że tutaj doświadczyli wiele ciemności. Pomóc może wysłuchanie ludzi niewierzących, wykładowców uniwersyteckich, którzy wykładając filozofię czy etykę muszą niejednokrotnie wyjaśniać swoim katolickim studentom podstawy religii chrześcijańskiej, gdyż ci po 12 latach szkolnej katechezy nie znają podstawowych prawd wiary.

Takie wysłuchanie – a nawet bardziej: wsłuchanie się – może stworzyć szansę nauczenia się nowego języka umożliwiającego zrozumienie i porozumienie. Języka zupełnie innego od nowomowy, do jakiej znowu powracamy.

Potrzeba też w polskim Kościele, ale i w całym społeczeństwie, sensownego projektu leczenia ran wzajemnie sobie zadanych przez lata po śmierci Jana Pawła II. Nie uda się to jednak bez poważnego rachunku sumienia nie tylko biskupów, ale także prowincjałów, zakonników, zakonnic. Nie uda się to też bez zrozumienia pierwszego marzenia papieża Franciszka deklarującego w dniu swojego wyboru: „Pragnę Kościoła ubogiego dla ubogich”. Scenariusz irlandzki jest niestety bardzo możliwy i to wcale nie na zasadzie samospełniającego się proroctwa.

Moi koledzy księża, ale też świeccy komentatorzy życia kościelnego raczej sceptycznie oceniają postulat zwołania nowego ogólnopolskiego synodu. Tymczasem podczas spotkania 30 stycznia z katechetami i biskupami włoskiej organizacji katechetycznej Franciszek wezwał episkopat Włoch do odbycia właśnie ogólnonarodowego synodu. Podobnie przewodniczący episkopatu Malty abp Charles Scicluna zadeklarował konieczność powołania synodu odnowy w swoim kraju. A zatem, zanim zaczniemy nauczać – wysłuchajmy niesłuchanych. ©

Autor od 2012 r. jest prowincjałem augustianów w Polsce, doktorem teologii. W latach 2009-13 był chrześcijańskim współprzewodniczącym Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. Jest również konsultorem Rady KEP ds. Migracji. Od 2004 r. duszpasterz anglojęzycznych obcokrajowców w Warszawie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2021