Koszmary naszych czasów

06.01.2002

Czyta się kilka minut

Nie żyjemy już w świecie powolnych, długich i spokojnych procesów. Jest to świat szybkich przemian, pełen nerwowości, hałasu, napięć i konfliktów. Żyjemy w świecie gwałtownej urbanizacji, industrializacji, skażonego środowiska naturalnego. Zmniejsza się coraz bardziej psychiczna odporność człowieka. Zanika w ludziach zdolność wyczuwania żywego rytmu przyrody. Otacza nas coraz bardziej świat sztucznych wytworów ludzkiej pomysłowości. Z trudem rozumiemy sens symboli. Rytm życia ulega przyspieszeniu, zmienia się typ mentalności. Komputery zastępują tradycyjne środki zapisu i porozumiewania się ludzi. Jesteśmy świadkami wielkich dziejowych przemian, które kształtują nowy typ człowieka. Technika wypiera przyrodę, często jest wręcz ubóstwiana. Liczy się nade wszystko skuteczność, sukces, sprawdzalność, zysk. Wartościowanie według tych kryteriów przenika również w sferę kultury. Kto zdolny jest jeszcze pytać o metafizyczną prawdę i ostateczny sens istnienia?

Współczesna cywilizacja techniczna sprzyja powstawaniu typu „człowieka jednowymiarowego”. Traci on wskutek tego swoje zakorzenienie w świecie transcendentnym. Zostaje odcięty od samych źródeł życia duchowego. Zdolny jest co najwyżej tworzyć jego namiastki. Człowiek taki podobny jest do chorego drzewa, którego nie uleczy się samym przycinaniem gałęzi. Drzewo to trzeba dzisiaj ochraniać, leczyć i troszczyć się o jakość gleby, na której zostało zasadzone. Drzewa usychają i umierają, jeśli są pozbawione wody i słońca. Obumiera duchowo również człowiek, dotknięty chorobą wewnętrznej dezintegracji. Jak zatem odnaleźć na nowo głębszy nurt życia? Jak obudzić na nowo zdolność zdumienia i podziwu w obliczu daru istnienia?

OSTATECZNA KATASTROFA
Wystarczy zadumać się nad tym, co piszą o naszej współczesności filozofowie i socjologowie. Ton niektórych rozważań jest wręcz katastroficzny. Za główną chorobę nowoczesności uznano nie bez powodu przerost mobilności, „kinetyczną utopię”, swoistą ontologię „bytowania-ku-ruchowi” - jak twierdzi niemiecki filozof P. Sloterdijk - ideologię postępu pojętego jako „ruch dla ruchu”, jako nieustanne potęgowanie zdolności przekraczania dotychczasowych osiągnięć i możliwości. Taka jest formuła wszystkich procesów modernizujących życie. Syndrom przyspieszenia stał się wręcz zjawiskiem chorobliwym. Mobilność domaga się coraz bardziej przyspieszonego tempa życia, ruchu, eskalacji sukcesu w rozwoju umiejętności technicznych i dominacji nad przyrodą. Rezultatem jest wzrastający cynizm w obliczu kryzysu ekologicznego, zdolności do zabijania i destrukcji. Zjawisku temu towarzyszy nieuchronnie zmęczenie życiem, rozczarowanie postępem, zwątpienie, przeczucie zbliżającej się katastrofy. To, co miało być błogosławieństwem, okazuje się pod innym względem przekleństwem.

Starożytni Rzymianie pozostawili po sobie mądrą maksymę życiową: festina lente, śpiesz się powoli! Wiele zjawisk we współczesnej kulturze Zachodu świadczy o tym, że zatraca się w ludziach zdolność zwalniania i cierpliwość. Wszystko, co wymaga wysiłku i czekania, traci swą wartość. Po co obierać pomarańcze, skoro można mieć od razu wyciśnięty z nich sok? Wszędzie zaczyna dominować tendencja do szybkiego zaspokojenia głodu i pragnienia (,fast food”). Nawet mrożoną herbatę można przyrządzić błyskawicznie wkładając saszetkę wprost do kubka z zimną wodą. Błyskawiczna kawa, błyskawiczna zupa - efekt na poczekaniu dla ludzi pośpiechu. A śpieszymy się coraz bardziej. Takie pojęcia jak „na długą metę”, czy „na długi okres czasu” tracą swój dawny sens jako niewiarygodne i sprzeczne z codziennym doświadczeniem. Cywilizacja konsumpcyjno-rynkowa na pierwszy plan wynosi mobilność i natychmiastowość użytku. Nie interesuje jej pytanie o transcendencję, sens życia i nieuchronność śmierci. Ludzie wielu kultur zadawali sobie w przeszłości tego rodzaju pytania metafizyczne. Dziś tracą one na znaczeniu. Jesteśmy świadkami niespotykanego dotąd przewrotu kulturowego.

Jaki będzie rezultat tej ewolucji? Jak ludzie poradzą sobie z nią w przyszłości? Myślącego człowieka niepokoi to, że wychowankowie społeczeństwa konsumpcyjnego nie potrafią żyć bez szukania wciąż nowych przyjemności i podniet do natychmiastowego doświadczenia. Tak bronią się przed nudą, straszliwym upiorem nowego czasu. Chcą zadomowić się w tymczasowości, chwilowości doznań i ulotności przemijania. Tzw. wieczność i wartości trwałe nie znajdują w nich rezonansu. Jeżeli „nieśmiertelność”, pisał niedawno temu socjolog Zygmunt Bauman, musi to być, jak wszystkie inne towary, „nieśmiertelność w jej nowym wcieleniu, do natychmiastowego użytku, do spożycia na miejscu: ma się nadawać do przeżywania tu i teraz, w tej chwili”. Nie ma sensu troszczyć się o wartości kiedyś uważane za niezbywalne, trwałe i wieczne. Istnieją tylko próbki „nieśmiertelności” w postaci doraźnych przeżyć, wcześniej doświadczanych lub nowych przyjemności. I tak życie staje się pasmem ulotnych wydarzeń na samej jego powierzchni. Nie jest to już wędrówka do określonego celu. O duchowości, nieśmiertelności i wieczności w dawnym rozumieniu nawet mówić nie wypada. Uczymy się tłumić samą myśl o przyszłym życiu i głębszym nurcie istnienia. Czynimy to z coraz większą pomysłowością. Czy nie jest to powód do niepokoju?

Już w 1979 r. Emil Cioran sformułował swoje pesymistyczne credo w następujących słowach: „Wierzę w końcową katastrofę (catastrophe finale) (...). Nie wiem, w jakiej dokona się ona postaci, ale jestem absolutnie pewny, iż jest nieunikniona. Wszelka przepowiednia jest ryzykowna i śmieszna, ale wyczuwa się (on sent) bardzo dobrze, iż jest to zły zwrot i że to nie może się dobrze skończyć”. Ten sam myślicielskłonny był dopatrywać się w takim biegu spraw ziemskich działania złych mocy diabelskich.

W tej sytuacji rozlega się apel o nową relację do tego, co jest przeciwieństwem ruchu i mobilności. Jest to wołanie o zmianę kursu, o uspokojenie, zwolnienie tempa, samoograniczenie, rozwagę i namysł. Przerost mobilności i aktywności prowadzi do tego, że stopniowo wymykają się one spod kontroli człowieka. Można by porównać obecny stan rzeczy do ruchomych schodów lub do przenośnika taśmowego w procesie produkcji seryjnej, które ciągną ludzkość w kierunku tego, czego rezultatów nie da się przewidzieć ani im zapobiec. Tego rodzaju pęd w nieznane grozi wręcz katastrofą. Trzeba w porę zejść z ruchomej taśmy. W swojej krytyce obecnej sytuacji Sloterdijk mówi nie bez ironii o potrzebie „eurotaoizmu”, o poszukiwaniu lekarstwa na drodze (tao - droga), sprzymierzenia się z duchowością Dalekiego Wschodu, aby w ten sposób odnaleźć antidotum na chorobę aktywności i mobilności. Antidotum tym może być nowy sposób przeżywania czasu, nacechowany spokojem, samokontrolą i umiejętnością wejścia w siebie. Dodajmy, że tradycja wschodniego chrześcijaństwa mogłaby również być w tym względzie dużą pomocą w poszukiwaniu dróg wyjścia z impasu.

KONIEC ZIEMSKIEJ HISTORII
Chrześcijanin ma wystarczające powody do tego, aby w obliczu zachodzących przemian zachować postawę spokoju, ufności i nadziei. Wiara mówi mu o tym, iż ostateczne słowo nie należy do człowieka, lecz do Boga. Zapewnia go o przyszłych „nowych niebiosach i nowej ziemi” (Ap 21, 1). Rzecz jasna. iż pod wpływem sekularyzacji słabnie w ludziach biblijna wiara w orędzie o końcu ziemskiej historii i ostatecznej przemianie świata. Posłuch zdobywa świecka wiara w niekończący się bieg dziejów i nieograniczoną otwartość czasu, który wypełnia coraz większa aktywność i mobilność ludzi. Trzeba dokonać wyboru pomiędzy wiarą w finał doczesnej historii i w całkowitą odnowę świata, a przekonaniem o jego istnieniu bez końca.

Wiele zależy od tego, jak chrześcijanin pojmuje ów finał historii: czy jako wydarzenie napawające strachem z powodu sądu i pośmiertnych sankcji, czy też bardziej w duchu eschatologii nadziei na powszechne pojednanie wszystkich stworzeń z Bogiem. W tym drugim przypadku finał dziejów doczesnych nie musi być przerażającą wizją rozdartego raz na zawsze stworzenia. Wręcz przeciwnie, soteriologiczny uniwersalizm niesie otuchę i pokrzepienie, nastraja do ufności i pokoju ducha.

Przesłanie Biblii głosi wiarę w koniec czasu tego świata. Jest to pozytywne orędzie o odnowieniu i ostatecznej nowości, a nie tylko negatywna zapowiedź katastrofy, której dają wyraz świadectwa współczesnych myślicieli. Finał, o którym mówi Biblia (językiem mogącym budzić przerażenie), jest początkiem nowej rzeczywistości, niedostępnej naszemu doświadczeniu w życiu doczesnym. Pomiędzy tą rzeczywistością a stanem obecnym istnieje jednak jakaś trudna do określenia ciągłość. Nie znamy sposobu, w jaki dokona się ów finał dziejów.

Z drugiej strony, trzeba zdawać sobie sprawę z tyranii i grozy nie kończącego się czasu. Kto odrzuca wiarę w Królestwo i panowanie Boga, musi przyjąć i głosić nieubłagane panowanie czasu, na swój sposób wiecznego i nie przemijającego. Myśl ta również budzi lęk w obliczu czasu bez końca, bez określonego celu, czasu zamykającego się w samym sobie, donikąd nie prowadzącego. Można wówczas

dojść do uzasadnionego przekonania, iż lepiej przyjąć finał historii wraz z jego przejmującą, niepojętą i nieprzeczuwalną nowością niż bezkresny koszmar panowania czasu, wraz z obecnością cierpienia, nieszczęścia, chorób i śmierci. Nawet wzniosła lub wręcz utopijna wizja świata żyjącego w pokoju i sprawiedliwości nie jest w stanie zmienić tego faktu ani mu zapobiec.

ŚWIAT BEZ TRWOGI
Żadna filozofia nie zdołała uporać się z problemem czasu i śmierci. Tęsknota za światem bez trwogi wciąż pozostaje tylko tęsknotą, towarzysząca ludzkości od wieków. Obietnice religii wydają się bezskuteczne, gdyż nie sposób ich bezpośrednio zweryfikować. W obietnice trzeba uwierzyć. Nadzieja nie daje widzenia rzeczywistości, której się oczekuje. Pomaga tylko zaakceptować własną skończoność i nieubłagany upływ czasu ludzkiego życia. Przekonuje, że świat doczesny, dostępny naszemu doświadczeniu, to nie jedyna forma istnienia. Jest w tym niewątpliwie pocieszenie, tyle tylko, że dostępne ludziom głęboko wierzącym. Dla zsekularyzowanej mentalności ogółu nie jest to odpowiedź zadowalająca i łatwa do przyjęcia. Świadczy o tym kultura intelektualna współczesnego świata. Zatraciła się w niej nadzieja, że zmierzamy do jakiegoś celu, że wszystko, co przeżywamy, może mieć jakiś nadrzędny i ponadczasowy sens.

Słabnie dziś wiara w istnienie ostatecznego sensu dziejów. Ludzie tracą nadzieję, że istnieje jakiś port docelowy, do którego wszystko zmierza. Tu tkwi również główne źródło lęku przed czasem, przemijaniem i śmiercią. Niezrozumiała historia i niewyobrażalna przyszłość niosą ze sobą coraz więcej niepokoju. Nie jest to już tylko lęk przed śmiercią, ale również przed życiem, lęk w obliczu odchodzącego świata, znanego nam do tej pory. Nie sposób dopatrywać się w tym fakcie jedynie przejawu schyłkowej świadomości naszej cywilizacji i kultury, określanego mianem „endyzmu”.

Ponownie stajemy w obliczu konieczności dokonania podstawowego wyboru między finałem historii w sensie biblijnym, a nieprzewidywalnym koszmarem panowania czasu. Każdy dokonuje wyboru we własnym imieniu, a w ten sposób współkształtuje przyszłość. Najprawdopodobniej zawsze tak było, tylko tempo przemian było inne, mniej bolesne i mniej dostrzegalne. Dzisiaj odczuwamy coraz wyraźniej, że za naszego życia umiera wokół nas postać znanego nam świata, do którego przywykliśmy. Tempo przemian nie jest łatwe do zaakceptowania przez wszystkich. Rytm czasu to również rytm naszego własnego istnienia. Kształt przyszłości zależy od ludzkich wyborów i decyzji.

Możliwe są - o czym wiedziano od dawna - dwa główne sposoby przezwyciężenia lęku przed przyszłością i śmiercią. Jednym z nich jest szukanie zapomnienia w sferze rozrywki, przyjemności, zabawy i wszelkich namiastek poczucia spełnienia. Tym tłumaczyć można dzisiaj wzrost postawy konsumpcyjnej, erotyzmu i narkomanii. Im bardziej intensywna przyjemność, tym łatwiej zapomnieć o niepewnościach, ograniczeniach i lękach własnego życia. Dla innych jedynie właściwą drogą wyjścia z sytuacji jest ucieczka w świat religii lub pseudoreligijności. Tam, gdzie maleje wpływ tradycyjnych Kościołów, rozwijają się inne ruchy religijne i sekty. W krajach islamskich nasila się fundamentalizm, gdzie indziej integryzm i rygoryzm moralny.

W świecie chrześcijańskim również utrzymują się pewne wyobrażenia i przekonania, które zostały zaszczepione w ciągu wieków duszpasterstwa strachu. Chodzi przede wszystkim o strach przed piekłem i potępieniem, wynikający - jak głoszono - z małej liczby wybranych. Tendencje rygorystyczne chętnie karmią się mentalnością sekciarską, dającą upust nienawiści do „złych”, agresywności i wrogości wobec tych, którzy prowadzą beztroskie życie doczesne. Kto chce narzucić ludziom surowe wymogi moralne, chętnie odwoływał się będzie do sankcji piekła. Kryje się za tym często swoista metoda odreagowywania własnego kompleksu i własnej frustracji, co rodzi w końcu chęć unicestwienia wszystkich złych w wiecznym piekle. Już sam fakt, że ktoś ośmiela się być szczęśliwym na tym świecie, zasługuje, w świetle takiej mentalności, na potępienie. Mentalność ta nie zna współczucia, które uważa za przejaw dziecinnej czułostkowości. Logika i sprawiedliwość biorą wówczas górę nad miłością i miłosierdziem. W tej perspektywie przezwyciężenie lęku przed śmiercią i przyszłością wydaje się zgoła niemożliwe.

LĘKI „MAŁEGO CZASU” I WARTOŚĆ NADZIEI
Dotyczy to zarówno „wielkiego czasu” przemijających pokoleń ludzkich, jak i „małego czasu” życia konkretnego człowieka. Umiejętność pokonywania lęku w obliczu przemijania czasu i postaci naszego świata nie jest rzeczą łatwą. Trzeba się jej uczyć. Potrzebna jest do tego żywa świadomość tego, że wszystko, co tworzymy w czasie, nosi nieusuwalne znamię kruchości. Wystarczy zamyślić się choćby nad historią filozofii i teologii, aby zdać sobie sprawę z tego, jak kruche i słabe są kategorie, pojęcia i modele ludzkiego myślenia. Co jakiś czas przekonujemy się, iż akceptowane dotąd paradygmaty tracą swoją wartość, aktualność i siłę przekonywania. W świecie szybkich przemian dochodzi ponadto do głosu coraz większa różnorodność, pluralizm sposobów myślenia i stylów życia. Każdy musi podejmować ryzyko wyboru na własną odpowiedzialność.

Wzrastające zróżnicowanie pociąga za sobą konieczność wzajemnej tolerancji i akceptacji. Wielość i różnorodność łatwo podważają poczucie jedności, powszechności i wzajemnej odpowiedzialności. Całe grupy społeczne mogą okazać się niezdolne do zaakceptowania tempa przemian i wzrastającego zróżnicowania. Skłonne będą wycofywać się na margines życia społeczności. Dla coraz nowych grup świat obecny może okazać się miejscem nie do zniesienia. Oznacza to swoisty exodus, rodzaj „ucieczki na pustynię”, a w konsekwencji izolację i samowykluczenie. Ucieczka ta już dzisiaj przybiera dla niektórych grup tragiczną postać rezygnacji z życia. Świadczą o tym mnożące się przypadki zbiorowego samobójstwa. Tak było w przypadku członków kultu Koresha w Waco w Teksasie (1994) oraz członków sekty „Brama Niebios” (,,Heaven 's Gate”) - Wyższe Źródło (,,Higher Source”). Pod koniec marca 1997 r. 21 kobiet i 18 mężczyzn należących do tego ostatniego ugrupowania popełniło zbiorowe samobójstwo w San Diego. Ziemską fazę swego istnienia uważali za skończoną, a samobójstwo uznali za szczęśliwe wydarzenie, dzięki któremu mogli się przenieść do nowego wymiaru istnienia, wolnego od marności i skażenia.

Jest to drastyczny i skrajny przykład wzrostu pseudoreligijności i odmowy akceptacji świata. Ludzie ci zostali wciągnięci w sieć presji grupowej, która nie pozwala myśleć i działać samodzielnie. Zabity został instynkt samozachowawczy. Przyczyniło się do tego uzależnienie od wyidealizowanego przywódcy, wywierającego na resztę członków pewien rodzaj przemocy psychicznej. Jeśli nawet ktoś odważyłby się wątpić w sens zaplanowanej śmierci, nie byłby w stanie przyznać się do tego, pod groźbą utraty zaufania przywódcy, jego gniewu, a w konsekwencji także czekającej kary w życiu przyszłym. Zresztą ludzie, którzy zerwali wszelkie więzi z otaczającą rzeczywistością, nie mieliby już do kogo wracać. Samobójstwo miało być jedynie logicznym potwierdzeniem wyznawanej ideologii o przeniesieniu się do lepszego świata Niełatwo wówczas przekreślić całe lata życia spędzonego razem z innymi członkami grupy. Ostateczna decyzja miała być jedynie wyzwoleniem.

Chrześcijanin wierzy, iż nie wszystko kończy się śmiercią i „powrotem do przyrody”. Wiara pozwala mu spodziewać się, iż koniec ziemskiego czasu jest zarazem początkiem czegoś nowego, nie dającego się określić. Rzecz jasna, iż ta nadzieja nie daje się łatwo usprawiedliwić, nawet przed samym sobą. Musi pozostać nadzieją. Łatwiej opowiedzieć się za nią temu, kto przemyślał wszystkie konsekwencje nihilizmu i negacji nadziei. Trzeba zresztą stale mieć na uwadze różnicę między nadzieją wertykalną i eschatologiczną a nadzieją horyzontalną i doczesną. Z drugiej strony, istnieje pewna współmierność pomiędzy historią świata i historią zbawienia, jak uczył Karl Rahner. Bóg działa przez ludzi, a więc w sposób historyczny, za pośrednictwem wydarzeń i decyzji ludzkiej wolności. Dzięki wolności może dokonywać się coś nowego.

Mało prawdopodobną rzeczą wydaje się to, aby ludzkość zdecydowała się na odwrócenie biegu historii i zrezygnowała z postępu naukowo-technicznego, niosącego wraz z sobą coraz to nowe zagrożenia. Można nie podzielać katastrofizmu Ciorana, przebijającego z przytoczonych wyżej słów. Tym niemniej nikt nie jest w stanie zapewnić, że zdążamy do świetlanej i pomyślnej przyszłości świata. Trzeba liczyć się z tym, że katastroficzny koniec naszego czasu i naszej historii może być dziełem samej ludzkości, a zarazem apokaliptycznym finałem dziejów naszej planety.

Apele o przeciwstawienie się bezmyślnej ideologii postępu, o ograniczenie i uspokojenie rytmu życia wydają się coraz bardziej aktualne. Potrzebna jest jakaś nowa forma globalnej duchowości, która służyłaby skuteczniej instynktowi samozachowawczemu i pogłębiała poczucie odpowiedzialności za losy świata. Największym wrogiem takiej duchowości jest hałaśliwa bezmyślność, niezdolność do uciszenia i percepcji głębszego nurtu istnienia. To wskutek takich postaw dokonuje się w dużej mierze proces de-chrystianizacji i metafizycznej erozji świata z poczucia sensu.

CYWILIZACJE ROZWOJU I CYWILIZACJE PRZETRWANIA
Zadziwiający postęp fascynował ludzi jeszcze w latach sześćdziesiątych XX wieku. Zakładano, że dokonywać się będzie nieprzerwany rozwój świata. Jednak ostatnia dekada minionego stulecia przyniosła wyraźne wygaszenie optymizmu. Jego miejsce zajęło poczucie zagubienia i lęku przed nieznaną przyszłością. Zmienił się sposób widzenia świata przez wielu myślących ludzi. Okazało się, że wszystko, co złe, nie może bynajmniej uchodzić za anachroniczne. Choroby, głód, wyzysk, nędza i społeczne nierówności nie stały się pozostałościami minionych czasów. Lata 70. były świadkiem kryzysu ekonomicznego, klęsk suszy, głodu i wojny. Upadły plany industrializacji krajów zacofanych. W historii nie wszystko dobrze się kończy. Aby odzyskać nadzieję, wciąż tworzymy nowe utopie. Wierzymy, że lepszy świat jest możliwy. Nadzieja jest ludziom potrzebna. Nie można bez niej żyć. Trzeba stale szukać jaśniejszych stron życia. Nadziei odbierać ludziom nie wolno. Są lata, kiedy dostrzegamy wyraźniej zagrożenia, kiedy indziej zaś znowu wraca nadzieja. Czy jest to jedynie nieracjonalne krążenie między lękiem a euforią?

Podejmujemy różne próby zrozumienia świata, usiłujemy nie ulegać zbiorowym emocjom. Nie sposób jednak zrozumieć wszystkiego i zapobiec pewnym procesom. Dlatego widząc całą niedolę świata, miliony ludzi umierających z głodu, żyjących w skrajnej nędzy - tym bardziej odczuwamy naszą bezsilność i bezradność wobec ludzkiego cierpienia. To jest właśnie największa próba dla nadziei. Jak się z tym wszystkim pogodzić? Szukanie przyczyn jest potrzebne, ale i ono nie jest w stanie zmienić stanu faktycznego. Dlatego chwytamy się coraz to nowej nadziei, która pokazuje drogę i przywraca poczucie optymizmu. Nadzieja jest konieczna dla życia. Optymizm wymaga wyobraźni i mobilizujących utopii. Tworzymy utopie, aby odzyskać nadzieję. Gdy jedna upada, chwytamy się następnej. Widocznie tak jest, że bez nadziei i utopii trudno byłoby ludziom przetrwać. Czy można żyć bez wizji lepszego świata? Czy można żyć bez nadziei, że taki świat jest możliwy?

Na progu trzeciego tysiąclecia znajdujemy się na różnych etapach dziejów. Jedne cywilizacje są cywilizacjami rozwoju, inne natomiast cywilizacjami przetrwania. Zbiorowa energia jednych skierowana jest na postęp i rozwój, innych zaś na trwanie. Jest to zastanawiające prawo dziejów ludzkich. Znane nam z historii cywilizacje przeżywały okresy niezwykłego rozkwitu, potem zaś wchodziły w epokę przetrwania. Jakby wyczerpywała się ich siła żywotna, a dominujący paradygmat wymagał korekty i nowych pomysłów. Jedna cywilizacja może zniszczyć drugą. Przykłady znane są w historii. Wystarczy wspomnieć o Ameryce Środkowej i Południowej. Jeżeli któraś cywilizacja przetrwała i oparła się zniszczeniu, może znowu obudzić się do nowego życia i rozwoju. Historycy chętnie odwołują się do przypadku cywilizacji japońskiej czy chińskiej. Zastanawiają te złożone procesy historyczne, na które świadome oddziaływania mają wpływ wielce ograniczony.

Cywilizacja zachodnia znajduje się obecnie w stadium niezwykle przyspieszonego rozwoju. Inne kraje powoli i z trudem usiłują wyjść z cywilizacyjnego kręgu przetrwania ku cywilizacji rozwoju. Dotyczy to chyba m.in. Rosji, wraz z jej cywilizacją prawosławną. W ostatnim stuleciu, wskutek panowaniu reżimu komunistycznego, pozostała ona w tyle za osiągnięciami Zachodu. Jeszcze inne kraje znajdują się nadal tylko w fazie cywilizacji przetrwania.

Taki obraz świata rysuje się dzisiaj przed naszymi oczyma. Zróżnicowanie cywilizacyjne jest nadal bardzo duże. Można się jedynie zastanawiać nad tym, co powoduje tego rodzaju różnice. Pewne wartości i więzi społeczne sprzyjają rozwojowi, a inne umożliwiają jedynie samo przetrwanie. Potrzebna jest kreatywność, inwencja, zdolność do współpracy, wola przystosowania się do wymogów współczesności i wolność działania. Nie można żyć tylko z dnia na dzień, oglądać się na innych, polegać na ich pomysłach. Ważna jest także umiejętność rozładowywania konfliktów. Wtedy można współtworzyć cywilizację rozwoju. W przeciwnym razie będzie to tylko trwała stagnacja bez oznak rozwoju ku lepszemu. Nie można, rzecz jasna, mówić o jakimś determinizmie historycznym. Cywilizacyjne bariery istnieją, ale trzeba im przeciwdziałać. W drugiej połowie XX wieku jedne kraje dokonały ogromnego skoku w modernizacji życia i postępie technicznym, inne natomiast pozostały w sytuacji zapóźnienia. Kto chce mówić o przyszłości świata, musi liczyć się z tym faktem historycznym. W świecie nierówności narasta poczucie frustracji i buntu przeciwko całej cywilizacji zachodniej. Kończy się pewna epoka dziejów. Narasta zjawisko terroryzmu, który stanowić będzie jedno z największych wyzwań dla cywilizacji rozwoju.

Diagnoza ta nie jest czymś bez znaczenia dla rozważań nad przyszłością wiary i duchowości chrześcijańskiej. Dotykamy w ten sposób problemu ludzkiej biedy. Społeczeństwa bogate muszą zdawać sobie sprawę z tego, iż dystans dzielący je od obszarów nędzy i zapóźnienia zagraża ich własnej przyszłości. Ludzie biedni także mają swoją kulturę. Jeżeli należą do innej cywilizacji i innej religii, bronią tych wartości, którymi żyją. Często sami nie chcą, aby zmieniać ich tryb życia. Taka jest ich tożsamość. Trudno jest pomagać, kiedy myślą oni innymi pojęciami i inaczej wyobrażają sobie sens życia. Znawcy zagadnienia twierdzą, że dopiero w latach 90. zrozumiano, że bieda i nędza mogą mieć swoje źródła również w samej mentalności ludzi biednych i zacofanych. Można skutki biedy łagodzić, ale nie sposób jej przezwyciężyć bez zmiany cywilizacji, która ją zrodziła. Trudność leży w tym, że nie potrafimy takiej zmiany dokonywać. Pojawia się pytanie, czy wolno nam zmieniać styl życia i obyczaje ludzi innych cywilizacji, czy mamy prawo narzucać im proces modernizacji, nowy rytm życia i nową skalę wartości. Czy nie powinni oni iść własną drogą, choćby miało to pociągnąć za sobą długi okres stagnacji? Z drugiej strony trzeba uświadomić sobie fakt, że niepodobna żyć w izolacji na tej samej planecie.

Rosnące dysproporcje cywilizacyjne zagrażają wszystkim. Obszary nędzy rodzą niebezpieczeństwo powiększania się przepaści między światem bogatych i biednych. Narasta nie tylko frustracja, ale również agresja wśród ludzi biednych. Kto powstrzyma ich ucieczkę z biednego Południa na bogatą Północ? Konflikty mogą łatwo przenosić się z Afryki i Azji do miast Europy czy Ameryki Północnej. Nie ma innej drogi jak zmniejszać różnice w sposobie i jakości życia, aby w ten sposób zapobiec konfliktom kulturowym, wędrówce ludów i fali przestępczości. Nie można pozostać obojętnym wobec tych spraw. Wiadomo na przykład, że ponad miliard ludzi żyje w rejonach, gdzie brakuje wody pitnej. Trzeba pomóc im budować studnie, zakładać filtry, zadbać o drogi, a nade wszystko umożliwić wykształcenie. Czyniąc to służymy własnemu bezpieczeństwu. Cierpienie innych może łatwo stać się również naszym udziałem. Należy pomagać cywilizacjom przetrwania, aby z własnej woli i z przekonania wchodziły stopniowo na drogę rozwoju. Nie wolno niszczyć żadnej cywilizacji i stworzonych przez nią wartości. Jedyna droga to wprowadzać je w nową epokę cywilizacyjnego postępu.

Ostatnia dekada XX wieku przyniosła i pogłębiła tę nową świadomość. Nie wyrosła ona z naiwnego przekonania, że można łatwo zmienić obecną sytuację, lecz z przeświadczenia, że innej drogi nie ma. Również na Zachodzie dokonują się przemiany. Uczymy się nowych postaw i zachowań. Przykładem mogą być wysiłki wielu ludzi, aby ocalić środowisko naturalne człowieka. Nie wolno go beztrosko niszczyć, gdyż zagraża to przetrwaniu ludzkości. Ekologia może już wykazać się niekwestionowanymi osiągnięciami. Początkowe opory i niedowierzania ustąpiły. W dążenia ekologiczne włączyły się wielkie religie, w tym również Kościoły chrześcijańskie, zwłaszcza zaś Ekumeniczna Rada Kościołów (program Justice, Peace and Integrity of Creation, JPIC) i inne organizacje ekumeniczne. Kiedy rodzi się i żyje w ludziach nowa świadomość, zmienia się powoli również typ zachowań. Można mieć nadzieję, że wiek XXI przyniesie pewne możliwości i rozwiązania, których na razie jeszcze nie dostrzegamy. Najprawdopodobniej nie uda się zlikwidować całkowicie obszarów ludzkiej biedy. Świadectwo Ewangelii nie jest krótkowzroczne: „zawsze ubogich macie u siebie, lecz Mnie nie zawsze macie” (Mt 26,11). Należy jednak mieć nadzieję, że da się przynajmniej ograniczyć biedę solidarnym wysiłkiem ludzi dobrej woli, tak jak zdołano ograniczyć niszczenie środowiska.

Nie ma rozwiązań definitywnych, dokonanych raz na zawsze. Trzeba liczyć się z konkretną sytuacją, czasem i miejscem. Kiedy pewne rozwiązania okażą się niewystarczające, można zawsze szukać lepszych. Nie są to jedynie marzenia, lecz realne możliwości. Nadzieja na lepsze jutro świata ma swoje podstawy. Bez nadziei i optymizmu popadlibyśmy w nieproduktywny zgoła katastrofizm. Dramaty i konflikty świata wołają o solidarność i globalną etykę wszystkich ludzi, wyznających różne religie, mających własne tradycje i systemy wartości. Świat stał się dzisiaj wielkim systemem naczyń połączonych. Nie bez powodu mówi się o „globalnej wiosce”. Potrzebna jest także globalna solidarność i globalna etyka. Dzięki nim można nadal mieć nadzieję i z ufnością patrzeć w przyszłość ludzkości, Kościoła i wiary.

Autor jest teologiem. Pracuje na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Drukowany tekst jest fragmentem książki: „O chrześcijaństwo paschalne”, która niebawem ukaże się w wydawnictwie Znak.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 1/2002