Kościół nie jest dla siebie

Ks. Grzegorz Ryś, historyk: Jeżeli wychodzę z Eucharystią na ulicę dlatego, że zależy mi na świecie i chcę dzielić się swoją wiarą, wówczas wykonuję misję, która należy do istoty chrześcijaństwa. Rozmawiał Artur Sporniak

09.06.2009

Czyta się kilka minut

Boże Ciało - dekoracje /fot. KNA-Bild /
Boże Ciało - dekoracje /fot. KNA-Bild /

Artur Sporniak: W jednym ze swoich tekstów poświęconych eucharystii prof. Anna Wierzbicka cytuje australijskiego psychiatrę, który w katolickiej wierze w rzeczywistą obecność Ciała i Krwi Chrystusa pod postaciami chleba i wina dostrzega symptomy choroby psychicznej. Wskazywać ma na to stan osoby przeświadczonej, że "je ciało kogoś, kogo matka była dziewicą, a ojciec stwórcą świata". To jakby współczesna wersja biblijnej reakcji: "Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?". Jak sobie z tą "trudną mową" radzić?

Ks. Grzegorz Ryś: Zarzut, że chrześcijanie są "kanibalami", pojawił się już w II wieku. Jak widać, wciąż świat niewiele rozumie z wiary chrześcijańskiej, która - faktycznie - nie jest łatwa. Chrześcijanie od początku wierzyli w realną obecność. Poważniejsze spory teologiczne - jak tę obecność rozumieć: symbolicznie czy dosłownie? - zaczęły się dopiero pod koniec pierwszego tysiąclecia. Takie spory mają to do siebie, że prowadzą do precyzacji doktryny. W historii dogmatu jest to charakterystyczne, że dookreśla się konkretną prawdę wtedy, kiedy jest taka potrzeba. Dopóki takich dookreśleń nie ma, oznacza to, że wiara jest powszechna i nie ma jakichś zasadniczych problemów z jej rozumieniem. Dookreślenie dogmatu eucharystycznego mówiącego o "przeistoczeniu" jest dosyć późne - dokonało się dopiero na Soborze Laterańskim IV w 1215 roku za czasów Innocentego III.

W kontekście święta Bożego Ciała ciekawe jest natomiast, że pod koniec pierwszego tysiąclecia nastąpiło znamienne przesunięcie akcentów w mówieniu o "Ciele Chrystusa". Określenie to bowiem odnoszono nie do jednej, lecz do dwóch rzeczywistości: do Eucharystii i do Kościoła. Uderzające jest, że w pierwszym tysiącleciu "prawdziwym" (rzeczywistym) Ciałem Chrystusa nazywano Kościół; natomiast Eucharystię opisywano jako "mistyczne" Ciało Chrystusa, podkreślając tajemniczość Jego obecności w chlebie i winie. Wobec sporów na temat natury tej obecności w Eucharystii zostało to odwrócone : Kościół zaczęto określać jako mistyczne ciało Chrystusa, w Eucharystii podkreślano realność obecności.

Miało to wpływ na pobożność eucharystyczną, zwłaszcza na częstotliwość przyjmowania Komunii. Zasadą była Komunia trzy razy w roku liturgicznym w najważniejsze święta: w Boże Narodzenie, na Wielkanoc i Zesłanie Ducha Świętego. Nawet najbardziej pobożni, jak np. królowa Jadwiga, nie przystępowali częściej. Co jest o tyle ciekawe, że w najbliższym otoczeniu Jadwigi znaleźli się duchowni z kręgu czeskiego, którzy w XIV wieku podkreślali potrzebę częstej Komunii.

Czy ta pobożna rezerwa wynikała z czci wobec realnej obecności Boga w Eucharystii?

Tak. Ten szacunek różnie się wyrażał, ale przeważało poczucie niegodności. Już w VIII wieku odnaleźć można sformułowanie Komunii świętej "przez pośrednika". Tym pośrednikiem był przyjmujący Komunię kapłan; dla wiernego momentem Komunii stawał się znak pokoju. Im dalej w czasie, idea zastąpienia spożywania Eucharystii przez oglądanie była silniejsza. Stąd się wzięło podniesienie podczas Mszy św. W polskich synodach średniowiecznych pojawia się także postulat, aby podczas podniesienia dzwonić w kościołach. Chodziło o to, by przechodzący obok ludzie mogli wejść do kościoła i zobaczyć ciało Pana. Oczywiście nigdy nie zanikł nurt propagujący częstą, wręcz codzienną Komunię świętą, rozumianą jako pokarm i lekarstwo dla duszy. Takiego lekarstwa wszyscy wciąż potrzebujemy. Niemniej, przeważało podejście nacechowane bojaźnią.

To powodowało, że Eucharystię traktowano w podobny sposób jak relikwie. Relikwie są materialnym śladem po świętym; Eucharystię traktowano analogicznie. Takie podejście wyjaśnia też rolę, jaką dla ówczesnych ludzi odgrywały cuda eucharystyczne: krwawiące lub zamieniające się w ludzkie ciało hostie, wino zamieniające się w krew. Cuda te mnożą się począwszy od XIII wieku. Wręcz pojawił się nowy temat pastoralny: jak ma zachowywać się kapłan, któremu podczas Eucharystii wydarzy się tego rodzaju cud? W podręcznikach pastoralnych z tej epoki poświęcano takiej możliwości sporo miejsca... Oczywiście, "cud" eucharystyczny wydarza się podczas każdej Mszy, tyle że jest dostępny jedynie dla naszej wiary, a nie dla zmysłów.

I co miał robić kapłan?

Powtórzyć konsekrację.

Dlaczego?

Ponieważ hostie "cudowne" nie mogły być spożyte. Tutaj dostrzec można owo nadrzędne myślenie, że Eucharystia jest po to, aby była spożyta. Zatem, im bardziej Eucharystia była tylko oglądana i adorowana, tym bardziej nabywała charakteru relikwijnego. Relikwię się adoruje, ogląda, całuje, wystawia. Podobnie zaczęto postępować z konsekrowanymi hostiami. Monstrancja pochodzi właśnie od relikwiarza. Bywało, że relikwie wyjmowano, a wkładano do relikwiarza hostię. W średniowieczu, zwłaszcza wczesnym, funkcjonował także zwyczaj, że gdy brakowało relikwii, aby móc konsekrować kościół, w ołtarzu umieszczano trzy hostie. Eucharystia traktowana była zatem jak relikwia par excellence po Męczenniku, którym jest ukrzyżowany Chrystus.

Z badań historyków i antropologów wiemy, że prosty lud traktował Eucharystię często jako amulet i środek magiczny: zabierana podczas podróży czy przechowywana w różnych świeckich miejscach hostia zapewniała ochronę, dobrobyt, zdrowie i płodność. Bywała nawet używana w czarach miłosnych i wróżbiarstwie.

Podróżowanie wraz z hostią czy przechowywanie jej wywodziło się ze starożytnej praktyki. Pierwotnie Kościół sprawował Eucharystię wyłącznie w niedzielę. Komunię świętą zabierano do domu i przyjmowano przez cały tydzień. Zanoszono ją także chorym czy więźniom. Na tej zasadzie brano ją także ze sobą w podróż. Grzegorz Wielki pisze na przykład, że chrześcijanin podczas sztormu na morzu powinien przyjąć Komunię jako wiatyk, zatem wskazane jest, by konsekrowane hostie miał ze sobą.

Natomiast magiczne podejście do Eucharystii brało się z przemieszania kultur. Kiedy Europa przestała być Europą wysoce wykształconych i żyjących kulturą hellenistyczną Rzymian, a stała się Europą barbarzyńców i Słowian, to proces chrystianizacji kontynentu musiał być dokonany na nowo. Ludy barbarzyńskie traktowały sacrum w magiczny sposób. Proces chrystianizacji trwał przez całe wieki. Inkulturacja zawsze ma też taką konsekwencję, że przez jakiś czas można mówić nawet o pewnej "dwuwierze". Stąd magiczne podejście do nowego sacrum: człowiek średniowieczny nie zdążył jeszcze zmienić myślenia, zmieniono mu jedynie rekwizyty. Ofiarą magicznego podejścia padała nie tylko Eucharystia, ale także np. oleje święte. Z ewangelizacją zawsze jest tak, że albo wiara przez długi czas narażona jest na pewien rodzaj synkretyzmu aż do momentu oczyszczenia, albo funkcjonuje w danej kulturze jako element całkowicie obcy.

Pamiętajmy też o tym, co tak naprawdę miało wpływ na religijność prostego człowieka w średniowieczu, który przychodził na sumę do swojego kościoła parafialnego: to, co zobaczył na ścianach, co zaśpiewał we własnym języku (liturgię odprawiano po łacinie) i co usłyszał od proboszcza, a więc najprostsze formuły katechetyczne. Zakres przekazywanej doktryny był stosunkowo skromny.

Czy temu zawdzięcza swoje powstanie i popularność święto Bożego Ciała?

To święto zrodziło się z mistycznego doświadczenia prostej kobiety, która pracowała w szpitalu dla trędowatych w Li?ge. Bł. Julianna z Cornillon miała wizję o treści głęboko biblijnej - ukazał jej się księżyc jako obraz Kościoła, świecący światłem odbitym od słońca, symbolizującego Chrystusa. Na księżycu była skaza czy plama, która wskazywała - jak to zinterpretowano - na brak w Kościele uroczystości wprost odniesionej do Eucharystii. Ciekawe jest to, że niemal w tym samym czasie (początek XIII w.) Eucharystię odkrywały również elity kościelne. Np. paryska szkoła teologiczna podkreślała w swej koncepcji pastoralnej trzy zasadnicze motywy: kaznodziejstwo, spowiednictwo i właśnie kult eucharystyczny. Z tej szkoły wyszedł m.in. papież Innocenty III, który nakazał zreorganizować duszpasterstwo w całym Kościele według tych trzech filarów. Trwałym śladem tego w Polsce było pierwsze wieczne światło przed Najświętszym Sakramentem, ufundowane w katedrze wawelskiej przez Wincentego Kadłubka po powrocie z Soboru Laterańskiego IV. Kadłubek przeznaczył na ten cel dochód z dwóch wsi.

Bliskość dat - objawienia Julianny w 1208 r. i dogmat eucharystyczny w 1215 r. - wskazuje na interesującą zbieżność tego, co w Kościele nazywa się charyzmatem i urzędem. To zwykle dzieje się niezależnie od siebie i dopiero z perspektywy czasu widać ową harmonię. W XX wieku Kiko Argüello czy Chiara Lubich rozpoczęli dzieła, których idee potem Kościół wydobył na Soborze Watykańskim II. Wygląda to tak, jakby obie strony - charyzmatyczna i hierarchiczna - po pewnym czasie rozpoznawały się w sobie.

Kult i cuda eucharystyczne, takie jak w Bolsenie czy Orvieto, działały na wyobraźnię i przyniosły także dramatyczne skutki: pierwsze masowe pogromy Żydów oskarżanych o profanowanie hostii: na przełomie XIII i XIV w. we Frankonii i Bawarii, niespełna 40 lat po ustanowieniu w 1264 r. uroczystości Bożego Ciała. Kojarzone są z nazwiskiem rzeźnika Rindfleischa, który podżegał do mordów - świadectwa mówią nawet o 20 tysiącach ofiar.

Oskarżenie Żydów o profanowanie hostii było rzeczywiście częste. Jako motyw pojawia się jednak najpierw w egzemplach do kazań. Rozmaici kaznodzieje, chcąc podkreślić realność obecności Chrystusa w Eucharystii, używali jako "dowodu" opowiadań, których bohaterami niejednokrotnie byli Żydzi. Mieli oni wykradać hostię po to, aby ponowić na niej mękę chrystusową. Puenta takiego egzemplum z reguły była taka, że ów religijny wróg przekonywał się o prawdziwości wiary chrześcijańskiej, gdyż hostia np. zaczynała krwawić. Owe egzempla mogły jednak prowadzić do dramatycznych antysemickich wystąpień - dochodziło do oskarżeń o profanację i pogromów - jak choćby głośnego dramatu kilkudziesięciu Żydów wrocławskich, spalonych na mocy wyroku trybunału, któremu przewodniczył Jan Kapistran.

Wróćmy jednak jeszcze do samej idei podkreślenia realnej obecności Chrystusa w Eucharystii. Musimy zdawać sobie sprawę, że w XII i XIII w. Kościół stanął na poważnym zakręcie. To był czas odrodzonego manicheizmu, dla którego świętość miała wyłącznie charakter duchowy, z wykluczeniem jakiegokolwiek związku z tym, co materialne. Powstawały liczne sekty jak katarzy, waldensi, arnoldyści, petrobruzjanie i inne, które odrzucały Kościół (także sakramenty!) w imię radykalnie pojętego ubóstwa. Tymczasem, chociaż ideał ubóstwa jest dla Kościoła niezwykle ważny, to skrajnie dualistyczne odrzucenie tego, co materialne, godzi we wszystkie najważniejsze chrześcijańskie dogmaty: od stworzenia, przez wcielenie i odkupienie, do prawdy o Kościele i sakramentach. To był moment niezwykle trudny. Przypomnijmy opowiadania o śnie Innocentego III, w którym walącą się bazylikę na Lateranie podtrzymuje św. Franciszek (w innej wersji: św. Dominik). Na tym tle bardziej zrozumiała staje się reakcja podkreślająca rangę sakramentów w wierze i pobożności Kościoła.

Zmiana postrzegania Eucharystii z mistycznego na realistyczne wykształciła nowy sposób przeżywania religijności. Skoro obecność Chrystusa w Eucharystii jest rzeczywista i trwała, centralnym miejscem w kościele stało się tabernakulum zamiast ołtarza. Msza jakby straciła na znaczeniu. Wiara stawała się bardziej indywidualna niż wspólnotowa...

I tak, i nie. W liturgii w różnym czasie wydobywane są różne akcenty. Człowiek średniowieczny inaczej niż my rozumiał np. funkcję tabernakulum. Przechowywane w nim komunikanty przeznaczone były przede wszystkim dla chorych. Dlatego nie było kilku puszek z setkami komunikantów, jak dzisiaj, lecz kilkanaście hostii, które systematycznie należało wymieniać. Komunię przyjmowało - jak mówiliśmy - niewiele osób (czasami w niektórych tradycjach liturgicznych, np. galijskiej, rozdawano ją już po błogosławieństwie). Wzrastała rola adoracji - monstrancja staje się jakby przedłużeniem rąk kapłana podczas podniesienia. Przepisy kościelne muszą coraz częściej nakłaniać do przystępowania do Komunii. Zatem problemem nie było lekceważenie Eucharystii, tylko rezygnacja z tego, co ludziom wydawało się aż tak święte, że niedostępne.

Po wprowadzeniu święta Bożego Ciała szybko pojawiają się procesje i inscenizacje eucharystyczne. Jaką pełniły rolę?

Inscenizacje przede wszystkim zaspokajały potrzebę elementarnej katechezy w zrozumiałym dla prostych ludzi języku. Średniowiecze w ogóle charakteryzuje się bogactwem misteryjnych przedstawień, związanych nie tylko z Eucharystią, ale także z innymi tajemnicami wiary, np. Bożym Narodzeniem czy Wielkanocą. Liturgia była łacińska. Jak można było przybliżać ludziom tajemnicę kluczowego dla wiary wydarzenia, jaką jest np. Wielkanoc? Wprowadzano podczas liturgii trzy niewiasty wędrujące do Grobu Pańskiego, które rozmawiały ze sobą tekstami ewangelicznymi, oczywiście w języku ludowym. Na tej samej zasadzie pojawiły się przedstawienia Corpus Christi.

Jaki sens mają współczesne procesje do czterech ołtarzy?

Procesja Bożego Ciała jest wezwaniem do przeżycia obecności Chrystusa w obu wspomnianych wyżej wymiarach: eucharystycznym i wspólnotowym. Z jednej strony Eucharystia wynoszona jest na ulice, z drugiej - to my wychodzimy na te ulice właśnie jako Ciało Chrystusa, czyli Kościół. Te dwa porządki są ze sobą ściśle powiązane. Św. Augustyn pisał, że kiedy jem zwykły chleb, przemieniam go w siebie, kiedy natomiast spożywam Chleb eucharystyczny, to on przemienia mnie w siebie. Gdy razem spożywamy Ciało Chrystusa, jakim jest Eucharystia, sami przemieniamy się w Ciało Chrystusowe, czyli Kościół.

Zatem jest to manifestacja obecności Kościoła w świecie?

Kościół nie jest dla siebie, lecz dla świata. Wychodzimy do świata, aby zaświadczyć o swojej wierze. Dzielimy się swoją wiarą - czyli tym, co mamy najcenniejsze. Jako Kościół jesteśmy posłani do świata. Świadectwo, które dajemy, ma ogromne znaczenie także dla nas samych, dla osobistej wiary każdego z nas, gdyż - jak mówił Jan Paweł II - wiara się degeneruje, jeśli nie jest przekazywana. Procesja nie jest natomiast manifestacją własnej siły ani - tym bardziej - protestem wobec "świata" (w pesymistycznym Janowym rozumieniu). Nie idę na procesję, by demonstrować przeciw tym, którzy "niczego nie rozumieją" i w rynku obsiadają ogródki, a o nas myślą w kategoriach kolorowego folkloru. Idę, by zaświadczyć, że Bóg się wcielił i że to wcielenie trwa nadal, i że stanowi zaproszenie dla wszystkich.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kardynał, arcybiskup metropolita łódzki, wcześniej biskup pomocniczy krakowski, autor rubryki „Okruchy Słowa”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Doktor habilitowany nauk humanistycznych, specjalizuje się w historii Kościoła. W latach 2007-11… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2009