Kościół narodu i Kościół społeczeństwa

To prawda: świeccy też są Kościołem. Problem w tym, że sami nie zawsze i nie do końca są o tym przekonani i to niekoniecznie dlatego, że ksiądz im na takie myślenie nie pozwala.

30.10.2006

Czyta się kilka minut

Tekst ("TP" nr 43/06) kreuje dość smutną wizję Polski parafialnej. To - jak pisze - świat bez świeckich. Przyczyny tego stanu leżą po obu stronach - czytamy w "Milczeniu owieczek". Księża (zwłaszcza starsi) patrzą na swoje kapłaństwo jak na urząd, od którego świeckim wara. Świeccy zaś są często leniwi i pozbawieni cywilnej odwagi. Pisząc o tej sprawie warto jednak pamiętać nie tylko o mentalności kościelnej, ale - przede wszystkim - polskiej.

Współodpowiedzialność do podziału

W mojej diecezji podjęto przed kilku laty ambitny program ustanowienia w każdej parafii rad ekonomicznych i duszpasterskich, do czego wezwał II Synod Plenarny. Wybory i powołanie rad poprzedzono dość długim przygotowaniem kapłanów i świeckich. Na konferencjach duszpasterskich odbyły się spotkania z księżmi z innych diecezji, gdzie rady pracują bardzo dobrze, zaproszono świeckich liderów, przypomniano - także na łamach diecezjalnego tygodnika - naukę Kościoła o roli i zadaniach świeckich. Kwestia rad stała się, lub przynajmniej miała się stać, podstawowym tematem kolędy. W kwestii formy wyłaniania ich członków pozostawiono dowolność: od wyborów powszechnych czy typowania przedstawicieli przez ruchy i stowarzyszenia, aż do konsultacji prowadzonych przez proboszcza, odpowiednio do warunków panujących w danej wspólnocie, jej struktury, liczebności, dotychczasowego zaangażowania.

Dzisiaj można powiedzieć, że rady w naszej diecezji działają w jednej trzeciej parafii, ten proces nie został jednak zakończony. Pozytywnie zmienia się nastawienie księży do samej kwestii powołania rad, powstają więc następne. Dobre doświadczenia jednych stają się zachętą dla drugich. Co roku mówi się o radach w programie duszpasterskim, troska o nie jest też przedmiotem wizytacji biskupiej i roboczych wizytacji wstępnych. Daleko nam do huraoptymizmu, ale trzeba przyznać, że drgnęło.

Z tym tylko zastrzeżeniem, że bardziej drgnęło po stronie księży niż świeckich. Okazało się bowiem, iż w niejednej parafii, mimo usilnych zachęt duszpasterzy i różnorakich prób, trudno było namówić świeckich do zaangażowania. Pomijam przypadki skrajne, gdy wierni, od lat znając proboszcza, byli przekonani o fasadowości tworzonej struktury. Otóż czasami nie udawało się także tam, gdzie kapłanów trudno podejrzewać o klerykalną wizję Kościoła. Trudno więc zgodzić się z tezą, że to wyłącznie księża nie chcą się dzielić władzą, a poprawniej - odpowiedzialnością za parafię. Czasami po prostu nie ma się z kim tą odpowiedzialnością podzielić. Pozostaje pytanie: skąd ten opór?

Syndrom poddaństwa

Nie tak dawno brałem udział w przedwyborczej dyskusji na temat społeczeństwa obywatelskiego i władzy. Punktem wyjścia było pytanie, czy Polacy chcą rządów silnej ręki. Nie chodziło jednak o skalę makro, o władzę państwową, ale o samorządy: miasta, powiaty, gminy. Dyskusję poprzedził felieton filmowy, w którym wypowiadali się mieszkańcy Zielonej Góry. Niemal wszyscy opowiedzieli się za rządami silnej ręki, a w jednej z wypowiedzi padły słowa o konieczności władzy jako dobrego gospodarza. Mieszkańcy - jak widać - nie domagali się większej współodpowiedzialności za rządy w mieście, ale chcieli być dobrze rządzeni. Okazało się, że najgorszym grzechem władzy jest niegospodarność, a nie absolutyzacja.

Na pytanie, skąd społeczne zapotrzebowanie na rządy silnej ręki, jeden z politologów biorących udział w dyskusji stwierdził, że da się to wytłumaczyć - być może między innymi - historycznym dziedzictwem. Mówi się, że społeczeństwu obywatelskiemu początek dało mieszczaństwo, które w Polsce nigdy nie wykształciło się tak jak w Europie Zachodniej czy Ameryce Północnej, nie stając się tym samym warstwą dominującą. Trzon przedwojennego społeczeństwa stanowiła u nas klasa chłopska, prawnie i ekonomicznie de facto poddana ziemiaństwu. Można więc mówić o swoistym syndromie poddaństwa, który tkwi w naszym społeczeństwie. Dzisiaj syndrom ten przejawia się w niewielkim zaangażowaniu w to, co nazywamy społeczeństwem obywatelskim, tzn. w wybory samorządowe, organizacje pozarządowe, inicjatywy obywatelskie. Dominuje postawa bierno--konsumpcyjna, dodatkowo wzmocniona przez system komunistyczny, czego najlepszym przykładem są małe społeczności wsi popegeerowskich.

Polska gminna i parafialna

Opisany mechanizm nałożył się w Polsce na przedsoborową wizję Kościoła opierającą się na silnym podziale na rządzących i rządzonych, mówiących i słuchających, duchownych i świeckich, pasterzy i (milczące) owce. W ten sposób dawna mentalność kościelna została wzmocniona i spetryfikowana. Sobór, który zarzucił ten ostry podział, mówiąc, iż cały Kościół jest mówiący i słuchający, chociaż oczywiście w różnym stopniu, pozwolił wkroczyć do Kościoła ideom społeczeństwa obywatelskiego, społeczeństwa upodmiotowionego. Na Zachodzie Europy czy w USA dokonało się to w sposób radykalny i natychmiastowy, próbowano dokonać demokratyzacji Kościoła, przenosząc do niego modele obce, wzięte ze świeckich społeczności, w skrajnych przypadkach działając wbrew jego naturze.

W Polsce soborowe przemiany otrzymały zupełnie inny kształt. Sytuacja społeczno-polityczna wymagała bardziej troski o obronę Kościoła niż o jego wewnętrzną reformę. Wiedział o tym Prymas Wyszyński, który świadomie odwołał się do silnie tkwiącego w polskiej mentalności paradygmatu narodowego, wskazując na komunizm jako zagrożenie dla bytu narodu i zawłaszczenie przez ideologię komunistyczną idei Polski. Takie było społeczne tło Wielkiej Nowenny i obchodów Tysiąclecia Chrztu. Pospolite ruszenie i zaktywizowanie wiernych dokonujące się w tamtych czasach nosiło wyraźne znamię oporu wobec systemu. Tak też było w przypadkach bronienia krzyży czy budowy kościołów. Były to nie tylko akty religijne, ale także, a czasami nawet przede wszystkim - akty patriotyczne.

Można więc powiedzieć, że podmiotowa świadomość świeckich wkracza do Kościoła w Polsce z niejakim opóźnieniem. W pewnym sensie staje się to w sposób równoległy do podmiotowej świadomości społeczeństwa obywatelskiego - Polska parafialna jest pod tym względem wiernym odbiciem Polski gminnej.

W tej paraleli jest jeszcze jeden element wart wyjaśnienia. Można się bowiem spotkać z tezą, że duchowieństwo polskie jest w prostej linii spadkobiercą ziemiaństwa jako warstwy społecznej. Status, jakim cieszyło się i częściowo wciąż jeszcze cieszy się w niektórych rejonach Polski, może tę tezę potwierdzać. Status ten, w sposób oczywisty wytwarzający zależności między kapłanami a wiernymi, będzie także determinował sposób postrzegania przez świeckich tego, co można nazwać władzą tradycyjnie rozumianego polskiego proboszcza.

Aktywność świeckich i pomysły proboszcza

Wydaje się, że polski wierny wciąż postrzega swojego proboszcza - jeszcze bardziej niż wójta czy burmistrza - przede wszystkim jako dobrego gospodarza. W wielu parafiach dominuje przekonanie, że aktywność świeckich najlepiej realizuje się w pytaniu skierowanym do księdza, co trzeba zrobić i załatwić. Dominuje przeświadczenie, że odpowiedzialność za Kościół, a także i kościół, jest wyłączną domeną kapłana, świeccy są ewentualnymi realizatorami proboszczowskich idei. Widać to choćby w zróżnicowanych reakcjach na posługę nadzwyczajnych szafarzy Eucharystii, która w odbiorze wielu jest uzurpowaniem sobie władzy kapłańskiej i pchaniem się tam, gdzie nie trzeba. Jeszcze niedawno podobnie było z katechetami świeckimi.

Ale przecież w Kościele nie chodzi tylko o realizowanie pomysłów proboszcza. Chodzi o współodpowiedzialność za kondycję ekonomiczną i strategię duszpasterską parafii, a możliwość taką dają choćby parafialne rady duszpasterskie i ekonomiczne. Ma rację Kamil Markiewicz, że świeccy też są Kościołem. Problem w dużej mierze polega na tym, że sami świeccy nie zawsze i nie do końca są o tym przekonani, i to niekoniecznie dlatego, że ksiądz im na takie myślenie nie pozwala.

Historia Kościoła w Polsce i jego status jest bardzo ściśle związany z historią narodu i społeczeństwa. Jest tegoż społeczeństwa lustrzanym odbiciem. Trzeba przyznać, że jako Kościół narodowy ma się wciąż dobrze. Widać to wyraźnie w skali makro: wystarczy przyjrzeć się naszym sanktuariom, pielgrzymkom czy ogólnopolskim inicjatywom promującym dzieła papieskie. Chyba gorzej się ma Polska parafialna w wielu miejscach przeżywająca kryzys. Model przedsoborowo-ziemiański nie da się już bowiem utrzymać. Coraz częściej nie chcą go świeccy, a i duchowni zaczynają dostrzegać jego niewydolność. Zresztą i status księdza nie jest już ten sam. Wystarczy pójść do któregokolwiek wielkomiejskiego liceum i zobaczyć, jak młodzież "daje popalić" księżom. Coraz trudniej też odwoływać się do narodowego paradygmatu.

Model podmiotowo-obywatelski wkracza zaś z trudem, zwłaszcza w miasteczkach i na wsiach. Samotny ksiądz, często starszy, niejednokrotnie pozostawiony jest sam sobie, czasami tylko otoczony grupką parafialnych aktywistów gotowych pomóc na każde zawołanie. W większych ośrodkach jest może trochę lepiej, zapewne są także parafie żywe i z dominującą aktywnością świeckich (o jednej z nich pisała Patrycja Bukalska w towarzyszącym tekstowi Markiewicza reportażu ). To chyba jednak raczej oazy na pustyni. Tak czy inaczej, żyjemy w czasie zasadniczej przemiany. Swoje miejsce w Kościele (czytaj: w parafii) muszą przemyśleć nie tylko duchowni, o co krzyczy się najgłośniej, ale także świeccy, o czym się najczęściej zapomina. Kościół narodu trzeba wzmocnić Kościołem społeczeństwa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolog i publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, znawca kultury popularnej. Doktor habilitowany teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego. Autor m.in. książek „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą” oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2006