Korporacje, bogowie i inni

Jeszcze kilkanaście miesięcy temu dokument w polskich kinach nie istniał. Istniało za to pospolite przekonanie, że naturalnym dlań miejscem jest telewizja, że spełnia on rolę rozbudowanego newsa.

13.06.2004

Czyta się kilka minut

Dyskusje wokół filmów dokumentalnych dotyczyły tematów, publicystycznego kontekstu, a nie względów artystycznych. Niesłusznie - jeśli bowiem coś z kinematografii polskiej ostatnich 15 lat warte jest ocalenia, to dokumenty.

Coś się jednak ostatnio zmieniło. Nadszedł czas prosperity dla dokumentów, czego dowodem są sukcesy frekwencyjne “Zabaw z bronią" Michaela Moore’a czy “Być i mieć" Nicolasa Philiberta, a ukoronowaniem Złota Palma przyznana filmowi “Fahrenheit 9/11" tegoż Moore’a. Światowe trendy nie omijają od pewnego czasu Polski, więc i u nas zaczyna się na dokumenty chadzać. Siedząc w szczelnie wypełnionej sali warszawskiej Kinoteki podczas I Przeglądu Światowego Filmu Dokumentalnego “Doc Review", zastanawiałem się, co - poza różnymi snobizmami - gna ludzi na tego typu imprezy.

Oręż w walce

Odpowiedź najprostsza jest taka, że oto zmęczeni fabularną sieczką, znowu szukamy na ekranie prawdy o sobie. Pudło. Pierwszy lepszy reality show sprzedaje nam “prawdę o sobie" w ilościach hurtowych i w cenie abonamentu, nie ma więc potrzeby wydawania dodatkowych pieniędzy na bilet kinowy. Moim zdaniem to raczej analogia do przełomu lat 60. i 70., kiedy dokument również cieszył się sporym wzięciem. Nie tylko bowiem zapisywał na gorąco niepokoje epoki, ale stanowił też oręż w walce. Dzisiaj jest podobnie - wziąwszy oczywiście poprawkę na stracone złudzenia i postmodernistyczną ironię. Widma krążą, burze wiszą w powietrzu, a dokument to wszystko rejestruje.

Dokumentaliści nie stronią od osiągnięć reality shows. Podchodzą do bohaterów bezwstydnie blisko, lecz zamiast przezroczystej prawdy pokazują nam swój język. Kompromitują “szczery i bezpośredni" przekaz, jakim zalecają się do widzów media. Dokument nie może być obiektywną rejestracją - takowa jest zafałszowaniem - musi być kreacją, której nieobca i manipulacja. Bo manipulacją cywilizacja stoi.

Takie podejście prowokuje oczywiście pytania o etykę, o granice zawłaszczenia rzeczywistości dla nawet i “słusznych" celów filmowych. Sporo kontrowersji w świecie wywołał na przykład dokument Roberta Berlinera “Ślepy los", którego bohaterkami są trzy niewidome siostry z Campina Grande w Brazylii. Żebrzą i śpiewają na ulicy. Gdy już poznamy dzieje ich smutnego życia, nagle następuje przełom. Wiadomość o kręconym filmie przedostaje się do mediów, kolejne ekipy telewizyjne nawiedzają Campina Grande, a publiczność szaleje na punkcie autentycznej sztuki wokalnej niewidomych. Siostry odbywają triumfalne tournée po kraju, kupują sobie sukienki, na jakie nigdy nie było ich stać, po czym, gdy milknie zgiełk, wracają zapomniane na ulicę. Berlinerowi zarzucono, że postąpił z kobietami tak samo, jak media. Wykorzystał je (w pewnym momencie jedna z sióstr wyznaje reżyserowi miłość) i porzucił. Ukończony film wędruje teraz po światowych festiwalach, a jego bohaterki wegetują dalej w Campina Grande.

Dwuznaczna rola kamery widoczna jest także w dokumencie “Na punkcie kontrolnym" Yoava Shamira. Na początku filmu dwóch żołnierzy izraelskich opowiada o znudzeniu codzienną służbą. Ale znudzenie mija, gdy znowu można rozpocząć spektakl poniżania Palestyńczyków, którzy w strażnicach ustawionych między miastami muszą się tłumaczyć chłopcom w mundurach, po co idą i kiedy będą wracać. Okazują dokumenty i przepustki, a i tak często są zawracani pod absurdalnym pretekstem, ot tak, by poczuli, kto tu rządzi. Kamera przypatruje się z bliska tym żałosnym popisom, istnieje podejrzenie, że jej obecność dodatkowo nakręca dzielnych żołnierzyków. Bezsilność widza wobec ewidentnego łamania praw człowieka przeradza się w pytanie, co może dokumentalista poza unaocznieniem haniebnego zjawiska.

Z brzucha wieloryba

Tego typu wątpliwości nie męczą przywoływanego już Michaela Moore’a, niewątpliwie największej gwiazdy współczesnego kina dokumentalnego. W jego filmach nie ma wyważonych stanowisk i zdystansowanych obserwacji. Moore lansuje swoje tezy, a przy okazji siebie. Lub też odwrotnie - lansuje siebie, by wylansować sprawy, o które walczy. Cokolwiek sądzić o jego działalności, jest skuteczny.

Filmów Moore’a nie było na Doc Review, ale on sam pojawił się w dokumencie “Korporacja" Marka Achbara i Jennifer Abbott - pasjonującym jak najlepszy thriller, dowodzącym, że wielkie koncerny to organizuje psychopatów o totalitarnych zamiarach. Nie tylko “ręka rynku" jest niewidzialna, niewidzialna jest także jego “twarz". Nie widać wroga, chowa się on za maskę logo, reklamy, sloganu.

Perswazyjny, właściwie propagandowy film Achbara i Abott przemawia tym samym, błyskotliwym językiem spotu reklamowego, co inkryminowane korporacje. Czy tak można? A może nie tylko można, lecz wręcz trzeba? System połknął bunt, czyniąc z niego kolejny towar. Teraz więc, z głębi brzucha wieloryba, wykorzystując wszelkie dostępne narzędzia systemowe, dokumentaliści próbują wzniecić bunt na nowo. Moore śmieje się, że jego filmy są dystrybuowane przez największe sieci kinowe i telewizyjne. “Oni są tak chciwi i nastawieni na zysk - mówi w “Korporacji" - że nie dostrzegają, o czym mówię. Liczy się dla nich tylko to, że moje filmy się sprzedają".

Inny dokument, “Nadprodukcja. Terror konsumpcji" Erika Gandiniego pokazuje jednak, że nastąpił pat językowy. W teledyskowej poetyce reżyser zderza wypowiedzi możnych tego świata i zwykłych obywateli. Globaliści czy antyglobaliści - wszyscy równie zręcznie posługują się nowomową. Lider ruchu antyglobalistycznego John Zerzan głosi te same hasła, co dyktator Fidel Castro. Bush, Chirac czy Gates mają usta pełne frazesów.

Radykalne sposoby

W tej sytuacji jakimś wyjściem jest próba znalezienia światów alternatywnych, jeśli jeszcze w ogóle istnieją. Próba ucieczki poza wykastrowany język. Skoro o kastracji mowa... Dokument Gian Claudia Gui-ducciego i Franca Sacchiego “Amerykańscy eunuchowie" opisuje wcale nie takie rzadkie zjawisko dobrowolnego poddawania się obcięciu jąder. Tylko w jednym z pokazanych przypadków ma to związek z transseksualnymi skłonnościami. W dwóch pozostałych mężczyźni uzasadniają swój wybór pragnieniem przejęcia kontroli nad własną seksualnością, ale też nad własną agresją. Kastracja, nawet dobrowolna, jest w USA zakazana, toteż przyciąga rozmaite szemrane postaci, które za niebagatelne pieniądze wykonują “zabieg". Sam film wpisuje się jednak w równie niebagatelną dyskusję nad zgubnym wpływem testosteronu na dzieje ludzkości.

Mniej drastyczne, choć niekoniecznie mniej radykalne sposoby proponuje Peter Mettler w znakomitym dokumencie “Hazard, bogowie i LSD". Trzygodzinny film Mettlera jest zapisem tego, co nazwać można “nową duchowością". Autor wędruje przez świat, zatrzymuje się w domach ludzi zażywających halucynogeny, odwiedza kościoły, gdzie wierni doznają objawień, rozmawia z właścicielem sex-shopu, oferującym super-stymulatory. Las Vegas, pustynia w Nevadzie, Indie... Mettler niczego na wartościuje, nie podsuwa żadnej tezy. Proponuje nam współudział w doświadczeniach, które pozwalają przekroczyć własną tożsamość, własną podmiotowość.

I jeśli już gdzieś się zatrzymać w tej wędrówce, to w San Francisco. Tutaj właśnie “Gendernauci" z filmu Moniki Treut eksperymentują z własną płcią, zarówno biologiczną, jak i kulturową. Kwestionują jednoznaczny zakres ról, obowiązków i obyczajów płciowych. Część z nich jest hermafrodytyczna, część po prostu nie chce definiować siebie poprzez płeć czy orientację seksualną. Tworzą przy tym samowystarczalną wspólnotę z silnymi więzami przyjacielskimi. Enklawę, która, by istnieć i się rozwijać, nie potrzebuje przyzwolenia ze strony większości społeczeństwa. Wyglądają na spokojnych i zadowolonych.

***

To, co z siermiężnej polskiej perspektywy wygląda na dziwaczne, marginalne zjawiska, jest przykładem przewartościowań dokonujących się w kulturze. Doszliśmy do stanu, w którym dotychczasowe języki, schematy, kategorie i środki ekspresji przestały wystarczać. Rzeczywistość bowiem dawno już im się wymknęła. Stary, dobry dokument - jak pokazał warszawski przegląd - wyciągnął z tego wnioski. Pewnie dlatego, że jest domeną ludzi w rzeczywistość zaangażowanych. Wnikają w nią głęboko, szukając najbardziej adekwatnych dla niej form artystycznych.

Przegląd Światowego Filmu Dokumentalnego “Doc Review", Warszawa 14-26 maja 2004. Nagrody publiczności w konkursie internautów: ex-aequo “Hazard, bogowie i LSD" oraz “Nadprodukcja. Terror konsumpcji".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2004