Korespondencja transatlantycka

Grydzewski bardzo dba o to, by w listach nie być kimś więcej niż redaktorem. Emocjonalną przestrzeń tej przyjaźni wypełniał niemal bez reszty Lechoń swoją egzaltacją, gniewami i depresjami.

22.05.2007

Czyta się kilka minut

List był dla emigrantów polskich po II wojnie światowej, rozproszonych po całym świecie, podstawowym środkiem porozumiewania się. Dzięki temu powstały wspaniałe zespoły epistolograficzne będące nie tylko dokumentami biograficznymi czy świadectwami polskiego życia intelektualnego. Wiele listów to dzieła literackie, proza wysokiej klasy; czytelników epistolografii Stempowskiego, Jeleńskiego czy Bobkowskiego nie muszę o tym przekonywać. Dobry list jest zawsze manifestacją stylu indywidualnego, czytamy pismo, ale wypowiedź jest przecież bardzo osobista, związana z twórcą ściślej niż powieść czy wiersz.

List, inaczej niż inne utwory, czeka na publikację aż do śmierci pisarza, dzieli też często losy jego sławy pośmiertnej. Archiwa osobiste emigrantów ulegały rozproszeniu, listy bezpowrotnie ginęły lub stawały się łupem handlarzy. Z archiwum Jerzego Stempowskiego złodziej ukradł setki lis­t­ów, które potem wypływały na aukcjach. 245 listów Lechonia do Mieczysława Grydzewskiego zostało wykradzionych z archiwum londyńskich "Wiadomości" i sprzedanych jednej z bibliotek uniwersytetu Harvarda w Stanach Zjednoczonych. Odnalazła je tam Beata Dorosz, badaczka życia i twórczości autora "Karmazynowego poematu". Cały zespół, a także wiele innych materiałów archiwalnych związanych z Lechoniem, zalegał, pokryty warstwą kurzu, w magazynie The Houghton Library. Mimo upływu dwudziestu lat od daty zakupu lechoniana były nieskatalogowane, a więc niedostępne. Tylko upór i wytrwałość Beaty Dorosz, a także pomoc ludzi dobrej woli, sprawiły, że już w 2001 roku mogła się ona zapoznać z całym zespołem epistolarnym i przystąpić do pracy nad edycją dwustronnej korespondencji; listy Grydzewskiego zachowały się w archiwum Lechonia w Polskim Instytucie Naukowym w Nowym Jorku.

W sumie na zbiór składa się 248 listów autora "Srebrnego i czarnego" i 227 listów redaktora "Wiadomości". Tylko siedem listów pochodzi sprzed końca wojny, jest to więc dwugłos emigrantów politycznych, Polaków, którzy nie chcieli wracać do Polski rządzonej przez agentów Kremla i w miarę swoich możliwości starali się przybliżyć chwilę odzyskania przez ojczyznę niepodległości. Nie jest to pierwsza publikacja korespondencji redaktora "Wiadomości". Ukazały się już niewielkie tomiki listów Grydzewskiego i Iwaszkiewicza oraz Grydzewskiego, Tuwima i Lechonia, w roku 1990 Rafał Habielski wydał zbiór listów pisarzy do Grydzewskiego z lat 1946-1966. Nie było w nim jednak tekstów autora "Herostratesa", bo leżały zapomniane w magazynie amerykańskiej biblioteki.

***

Grydzewski bardzo dba o to, by w listach nie być kimś więcej niż redaktorem "Wiadomości". Z Lechoniem łączy go przyjaźń sięgająca lat studiów na Uniwersytecie Warszawskim, bardzo bliska współpraca we wszystkich pismach, od "Pro Arte et Studio" poczynając, na londyńskich, bezprzymiotnikowych "Wiadomościach" kończąc. Niemniej pozostaje powściągliwy, by nie powiedzieć: formalny. W jego listach nie pojawia się prawie nigdy jakaś żywsza, emocjonalna nuta, nie pozwala sobie na szczerość wobec przyjaciela, poprzestając na entuzjastycznych pochwałach jego wierszy, zawsze w ten sam sposób formułowanych. Nie ma w tym dialogu dyskusji merytorycznych; Grydzewski, który był człowiekiem myślącym i wykształconym, nie wypowiada własnego zdania o tekstach Lechonia czy innych autorów, zresztą w przypadku autora "Karmazynowego poematu" mogłoby to się skończyć zerwaniem współpracy.

Grydzewski podziwia Lechonia, Grydzewski jest od tego, żeby służyć geniuszowi Lechonia, tak jak "Wiadomości" są od tego, by publikować jego znakomite utwory. Emocjonalną przestrzeń tej przyjaźni wypełniał niemal bez reszty Lechoń swoją egzaltacją, swoimi gniewami, depresjami, problemami życiowymi. Grydzewski pilnował terminów publikacji, troszczył się o korektę, włożył wiele bezinteresownych starań w edycję "Poezji zebranych" w roku 1954, ale ten wydawniczy benefis stał się jeszcze jednym źródłem nieporozumień między przyjaciółmi. Dla Lechonia jest Grydzewski niańką, pobłażliwym opiekunem, który cierpliwie wysłuchuje popisów samochwalstwa podopiecznego, sam śpieszy z pochwałami, zapewnia o talencie (nawiasem mówiąc, formy reklamowania poety w tygodniku graniczyły z groteską). Lechoń odwdzięcza się czasami jakimś dobrym słowem, ale zawsze w ramach podziękowania. Jeżeli Grydzewski nie jest czło­wiekiem bez znaczenia i zasług, to przede wszystkim dlatego, że może drukować Lechonia i mu służyć. "Potężny" Lechoń zdominował Grydzewskiego, a ten pogodził się z taką marginalizacją. Zdaje się zresztą, że taka relacja odpowiadała mu, bo pozwalała zachować dystans wobec uniesień autorów i troszczyć się o stan i dobro "Wiadomości".

"Moc" Lechonia przejawiała się zresztą tylko w słowach, w istocie był psychicznie słaby, prześladowało go poczucie zagrożenia. W marcu 1955 roku robi Grydzewskiemu awanturę, że zamieścił krytyczny list czytelnika o jego artykule: "»Wiadomości« są i powinny być szkołą dla zdziczałej emigracji. Ja wcale nie chcę być brązowany (...) Ale uważam, że pozwalać byle durniowi tak lekceważyć czyjąś pracę, podkpiwać sobie z poważnego pisarza - jest to przyuczać ludzi do złych obyczajów i ogłupiać i tak już ogłupiałą masę czytelników". Zaiste, wielka była cierpliwość Grydzewskiego. Zdaje się, że jej źródłem był nie tylko instynkt redaktorski, nakazujący dystans wobec napadów histerii autorów, lecz i przywiązanie do przyjaciela. Emocjonalną przestrzeń dialogu wypełnia prawie bez reszty Lechoń, ale na prawdziwą empatię umie się zdobyć tylko Grydzewski.

Czytając dialog poety i redaktora, nie sposób nie porównać go z korespondencją, jaką przez pięćdziesiąt lat prowadził z licznymi współpracownikami "Kultury" Jerzy Giedroyc. Redaktor "Wiadomości" rezygnuje z roli równorzędnego partnera swoich autorów. Ustala z nimi kwestie techniczne, ingeruje w język tekstów w przekonaniu, że to on dysponuje najlepszym wzorcem polszczyzny, ale z reguły nie dyskutuje ani nie ocenia artykułów, kieruje się intuicją. Jeżeli zamawia jakieś teksty, są to tylko recenzje i wspomnienia pośmiertne. Jego pedagogiczne zapędy ograniczają się do obsesyjnego puryzmu językowego. "Wiadomości" są i mają być eklektyczne, gwarne i barwne. Niestety są i negatywne efekty takiej taktyki - często na jednej stronie z tekstem wartościowym sąsiaduje popis grafomana, a czytelnik przeciera oczy ze zdumienia. Natomiast "Kultura" jest pismem o wyrównanym, wysokim poziomie, w każdym numerze znać zamysł porządkujący, dobór i selekcję. Za każdym numerem stoją często dziesiątki listów, w których dyskutowane były nie formy gramatyczne czy składnia i frazeologia, lecz tematy artykułów i sposób ujęcia problemów. Dlatego też Giedroyc skupił wokół swojego pisma autorów należących w większości do innej formacji intelektualnej.

Wielotomową korespondencję redaktora "Kultury" można czytać dziś również jako komentarz do powojennej historii Polski i Europy. Giedroyc był duchem niespokojnym, myślał z rozmachem, namawiał do buntu, anarchizował. To zamiłowanie do ryzyka intelektualnego udało mu się zaszczepić Juliuszowi Mieroszewskiemu, ich korespondencja jest wspaniałym portretem psychologicznym dwóch spiskujących przeciw epoce kontestatorów. Tego rozmachu, brawury, szaleństwa, w sensie Mickiewiczowskim, zarówno Lechoniowi, jak i Grydzewskiemu brakowało. Można powiedzieć, że znali swoje miejsce i pogodzili się z losem emigrantów z Europy Wschodniej, których wypowiedzi nikogo na świecie już nie interesują, którzy obracają się w niewielkim kręgu twórców i czytelników z godnością dryfujących po bocznym torze.

Lechoń o Stanisławie Strońskim napisał w "Dzienniku", że był "jedną z ostatnich pamiątek dawnych, lepszych czasów". Autor "Balu u senatora" i redaktor "Wiadomości" schronili się w dawnych, lepszych czasach, i z nadzieją wypatrywali ich powrotu. Nie pozostawali bierni, każdy starał się zrobić coś dobrego dla sprawy, ale klęski nauczyły ich pokory. Dla Giedroycia nie było ani dawnych, ani przyszłych lepszych czasów, była tylko przyszłość, którą należało ukształtować. Redaktor "Kultury" wierzył, że jest to w jego mocy.

Nie snuję tej paraleli, aby wykazać wyższość postawy Giedroycia, choć jest on mi bliższy. Ale przecież Lechoń i Grydzewski to niezwykłe figury, barwne osobowości, wybitni twórcy, prawdziwi patrioci, których zasług dla naszej kultury nikt już nie zakwestionuje. Zbyt często patrzymy na "Wiadomości" przez pryzmat pamfletowych fragmentów w "Dzienniku" Gombrowicza, zapominając, że autor "Trans-Atlantyku" walczył o swoją wybitność również mało chwalebnymi sposobami, np. pomniejszając rolę innych. "Gdy cię wyrzucą z domu rodzinnego - pisał - cóż masz robić?

1. Jęczeć. 2. Wspominać. 3. Pomstować. 4. Głosić swą niewinność (...) Główna część tej literatury pod przewodem wieszcza - jakżeby nie! - Lechonia i redaktora Grydzewskiego do tego służy". Lektura roczników "Wiadomości", "Dzien­nika" Lechonia, wreszcie i listów przekonuje nas, że ocena Gombrowicza jest nietrafna. Jego efektowne uogólnienia ujmują tylko jeden aspekt, i to nie najważniejszy, tego niezwykłego zjawiska, którym był polski tygodnik wydawany w Londynie.

Listy opatrzone zostały obszernymi przypisami oraz merytorycznym wstępem Beaty Dorosz. Dzięki temu czytelnik doskonale orientuje się w labiryncie tekstu, wśród mnóstwa nazwisk, aluzji, anegdot, wchodzi w niezwykły świat emigracji, którą tak wiele łączyło z dwudziestoleciem międzywojennym. Listy Grydzewskiego i Lechonia to kolejne tomy "emigracyjne" Biblioteki "Więzi". Ich publikacja to najlepszy sposób upamiętnienia tego, co w dorobku polskiego wychodźstwa najwartościowsze.

Mieczysław Grydzewski, Jan Lechoń, "Listy 1923-1956". Z autografu do druku przygotowała, wstępem i przypisami opatrzyła Beata Dorosz. Tom I-II. Warszawa 2007, Biblioteka "Więzi".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (20/2007)