Kopalnia skarbów

Anna Macyszyn-Wilk: Uważajmy na to, co wyrzucamy. Rachunki, faktury VAT, bilingi, umowy notarialne, PIT-y... Po prostu, mnóstwo informacji, i to jak najbardziej prywatnych.

28.02.2008

Czyta się kilka minut

Rozmawiała Anna Mateja

Wybierała Pani po dwa worki z każdego samochodu przywożącego śmieci na stację przeładunkową MPO i sprawdzała, co w nich jest. Resztki jedzenia, mnóstwo opakowań z papieru i folii, czasami prawie nowe ubrania, niekiedy mocno zużyte buty i dokumenty: karta kredytowa, PIT-y, wyciągi z kont bankowych, rachunek za zabieg przerwania ciąży z dokładnymi danymi lekarza i pacjentki... Przeglądając śmieci, zastanawiała się Pani, po co żyjemy?

Anna Macyszyn-Wilk: Wydaje się, że po to, by kupić nowy samochód, większe mieszkanie, obłowić się na kolejnych wyprzedażach, zjeść coś dobrego. Nowej pracy też potrzebujemy po to, by więcej zarabiać, więcej wydawać i... więcej wyrzucać.

Chyba wszystkiego mamy już za dużo - przejada nam się. Sporo znajdywaliśmy rzeczy niezniszczonych, choćby ledwo tknięte opakowania jedzenia. Po śmieciach nie widać biedy ani oszczędzania, raczej nadmiar. Pamiętam różowy rowerek dziecięcy, prawie nietknięty. Zamiast go wyrzucać, można było komuś oddać. Ale ze śmietnika też nikt go nie zabrał. Przeszedł przez ręce kilku osób, nim dojechał na stację przeładunkową, i nikt się nim nie zainteresował.

Gdy zestawić to z oporami, jakie napotykają wśród Polaków akcje pomocowe prowadzone dla krajów Trzeciego Świata (że niby Polacy to wciąż kraj na dorobku i w Polsce nie brakuje głodnych dzieci), z narzekaniami, że nie mamy pieniędzy, bo dziecko idzie do szkoły, bo kredyt mamy do spłacenia... Po naszych śmieciach widać, że kupujemy dużo, z reguły niepotrzebnie, skoro wyrzucamy rzeczy całkiem dobre, tzn. że mamy pieniądze. Nie kupujemy przecież wtedy, kiedy nas na coś nie stać.

Śmieci nie kłamią

Czy z naszych śmieci można się o nas dowiedzieć czegoś, czego nie dałoby się wydobyć z innych źródeł?

Śmieci nie kłamią. Na dodatek wszystko mamy jak na tacy; inne źródła nie są tak dostępne. Marketingowcy od lat prowadzą badania polegające na losowaniu osób, które prosi się o przekazanie śmieci do badań. I już wiadomo, jakiego używamy szamponu czy pasty do zębów, czy farbujemy włosy, a może nam wypadają? Jakie kupujemy serki i proszki do prania? Czy to nowe produkty na rynku, czy sprawdzone marki? Jak drogie? Jesteśmy zamożni, czy tylko próbujemy sprostać temu, co ostatnio jest trendy? Ile osób żyje w domu? Czy są dzieci? Tak precyzyjne informacje pozwalają poznać nasze potrzeby, znaleźć "lukę konsumpcyjną" i zbudować wypełniającą ją kampanię marketingową.

A jeśli dodać do tego wyrzucane przez nas dokumenty? Choćby to, co znaleźliśmy, badając warszawskie wysypiska we wrześniu 2007 r.: nieaktualne kody dostępu do internetowego konta bankowego, znalezione w zamkniętej kopercie z umową o założenie konta i wydrukami transakcji, wnioski o akredytacje dziennikarzy zagranicznych do Sejmu, dokumentacja osobowa uczniów szkoły podstawowej... Wystarczy tylko sięgnąć, bo z reguły nie zastanawiamy się, co wyrzucamy i do czego może to posłużyć.

A do czego może posłużyć?

Do kradzieży tożsamości - wykorzystania naszych danych osobowych dla popełnienia przestępstwa.

Wyobraźmy sobie taką sytuację: w  ręce złodzieja wpada ksero naszego dowodu osobistego; to pozwala mu wypełnić na stronie internetowej banku formularz zaciągnięcia kredytu. Proszą nas o ksero dowodu - przesyłamy, zaznaczając jedynie, że właśnie się przeprowadziliśmy i prosimy o kierowanie korespondencji pod inny adres. Złodziej wpłaca na konto pieniądze przez jakiś czas, by uwiarygodnić się jako kredytobiorca - po czym zaciąga kredyt i znika. Nim bank zorientuje się, że wypłacił pieniądze złodziejowi, nim rozpocznie postępowanie windykacyjne, nim się dowiemy, że nasze konto obciąża niezaciągnięty przez nas kredyt - upłynie około dwa lata. Za jakiś czas, oczywiście, udowodnimy przed sądem, że to jednak nie byliśmy my, ale wszystko może się ciągnąć miesiącami, o ile nie latami. Przez ten czas, w świetle prawa, jesteśmy podejrzani o popełnienie przestępstwa finansowego - nie mamy żadnej wiarygodności kredytowej. Do tego dochodzi strata czasu i nerwów. W taki sam sposób można też oczyścić konto czy wziąć budynek pod zastaw.

Polacy z reguły nie mają świadomości, jak dużym zagrożeniem dla nas samych są nasze niezabezpieczone dane osobowe (w 2007 r. 44 proc. respondentów z niczym nawet nie kojarzyło terminu "kradzież tożsamości"; rok wcześniej aż 75 proc. badanych deklarowało rozumienie pojęcia - widać nieco "na zapas"). Nie poprawia sytuacji fakt, że banki nie podają wielkości strat ponoszonych z tego tytułu, a i w mediach trudno się jeszcze przebić tego rodzaju informacjom. Kiedy badaliśmy śmieci we Wrocławiu, nie było mowy, by informacje o wynikach badania tego, co niefrasobliwie wyrzucamy, przebiły się do mediów ogólnopolskich. Dopiero, gdy badania przenieśliśmy do Warszawy i zaczęliśmy grzebać w śmieciach ludzi mediów, wzbudziły one zainteresowanie.

Jak to pogodzić z - niekiedy kategoryczną - odmową przetwarzania naszych danych osobowych dla celów komercyjnych?

Nie da się pogodzić - człowiek nie zawsze zachowuje się racjonalnie, po prostu. Pilnujemy portfela, zastrzegamy dane, a potem wyciąg bankowy z informacjami, kiedy mamy wypłatę, w jakiej wysokości i z jakiej firmy, ile wydajemy miesięcznie, wyrzucamy w całości.

Rozpoczynając badania, nie zdawałam sobie sprawy, że znajdę aż tyle. Jakiś rachunek za telefon, może fakturę - tymczasem ilość znalezionych dokumentów (czasami bardzo prywatnych, nawet intymnych) zaskoczyła i przeraziła, tak mnie, jak osoby, które w badaniach mi pomagały. Wśród śmieci wyrzucanych z warszawskich domów w 2007 r. aż 97 proc. dokumentów było niezniszczonych; za zniszczone uważaliśmy choćby przedarcie na pół, mimo że wciąż, oczywiście, taki dokument był identyfikowalny.

Pracownicy MPO dziwili się, czego my tak szukamy w tych śmieciach? Przecież to oczywiste, że można znaleźć w nich wszystko - twierdzili, że kiedyś wpadły im w ręce nawet kartoteki policyjne.

I co, odnieśli je na policję?

Śmieci nie mogą opuścić stacji przeładunkowej (w trakcie badań robiliśmy tylko zdjęcia, ale tak, by treść znalezionych dokumentów była nie do odszyfrowania) - zostały więc tam, gdzie je znaleziono. Potem wywieziono je na wysypisko, gdzie razem z innymi dokumentami i śmieciami leżą przez lata. Przynajmniej śmieci warszawskie, bo we Wrocławiu budowana jest spalarnia, połączona z systemem odzyskiwania surowców.

W 2007  r. badania prowadziliśmy przez dziesięć dni na trzech stacjach przeładunkowych w Warszawie, gdzie przebadaliśmy 6120 worków; dokumenty zawierało 33 proc. z nich. W 77 proc. (1569) worki z dokumentami pochodziły z instytucji i biur; z czego 29 proc., czyli 459 worków, zawierało dokumentację wyrzuconą w całości, często zapakowaną w folię lub zbindowaną. W 122 workach część dokumentów była zniszczona, część - nietknięta; natomiast 44 proc. zniszczonych dokumentów biurowych można było bez trudu odtworzyć.

Podsumowując: z 1569 worków, w których znajdowały się dokumenty, aż 948 było identyfikowalne i czytelne. A znaleźliśmy m.in.: faktury, rachunki, umowy, zgłoszenia reklamacyjne, listę płac pracowników i klientów oraz szpitalną kartotekę z opisami, jakiego pacjenta i z jakimi objawami przywieziono na ostry dyżur, kto operował, czy pacjent przeżył, na co chorował. Znalazł się też dokładnie rozrysowany projekt instalacji ochrony budynku i raport o najlepszych klientach jakiejś firmy, z wszystkimi danymi, łącznie z sumą rocznych obrotów - po prostu biblia firmy. Za wywiad gospodarczy, który zbierze choć połowę informacji, z kim robi interesy największy konkurent, płaci się majątek. Tymczasem - po co wywiad, wystarczy posiedzieć pod śmietnikiem.

Właśnie dlatego przeszukiwanie śmieci jest metodą operacyjną policji i... pism plotkarskich.

Zgoda, miejmy jednak świadomość, że wyrzucane śmieci nie zapadają się w niebyt. Według statystyk w USA powstaje rocznie 5,4 mld dolarów strat z tytułu kradzieży tożsamości, w Wlk. Brytanii - 1 mln 300 tys. funtów. Jakie sumy u nas wchodzą w grę - nie wiadomo.

Moje badania odrobinę wypełniają tę lukę, ale to jednak nie to. W Wlk. Brytanii, gdzie śmieci badał Gerbner, socjolog, mający za sobą spore pieniądze, liczny zespół ludzi i autorytet, badania prowadzono precyzyjniej. Najpierw przepytywano firmy, jak niszczą dokumenty, zabezpieczają dane, jakie mają procedury utylizacji, po czym wysyłano badaczy pod ich śmietniki, by sprawdzić, co z tego, co mówią, jest prawdą.

My nie mieliśmy czasu ani funduszy, by tak rozbudować badania. Z trzystu firm, jakie zbadaliśmy, 86 proc. zadeklarowało, że niszczy dokumenty, jedynie 14 proc. przyznało, że wyrzuca je bez jakiegokolwiek zabezpieczenia. Po takich oświadczeniach powinniśmy pójść pod ich śmietniki. Czy nie jest tak, że firmy dzielą się z nami nie tyle stanem faktycznym, ile myśleniem, co robią z wyrzuconymi dokumentami? Czas i pieniądze ograniczyły nas do pracy na stacjach przeładunkowych, gdzie wybrane losowo worki dzieliliśmy, oceniając zawartość, na pochodzące z firm i domów.

Głęboko w ziemi

Śmieciom prywatnym też nie brakowało naszej tożsamości?

Skądże! Aż 58 proc. znalezionych dokumentów wyłowionych z domowych śmieci była niezniszczona, a 97 proc. (czyli także część zniszczonych) - identyfikowalna. Wychodzi na to, że w pracy znamy procedury i papiery z danymi niszczymy, natomiast w domu problem kradzieży danych nie istnieje. No i znaleźliśmy rachunki, faktury VAT, bilingi, umowy notarialne, PIT-y, dyskietki z danymi... Po prostu, kopalnia informacji o nas, i to jak najbardziej prywatnych.

Wyniki tych badań powinna Pani zakopać głęboko w ziemi, bo to idealny instruktaż dla naciągaczy.

Wstęp na wysypiska jest ograniczony, a badania - choć robione za pieniądze firmy produkującej niszczarki, która chciała poznać nasycenie rynku, ale nie ograniczała mnie w badaniu zjawisk, które mnie interesowały - mają nam uświadomić, jak ważne jest niszczenie dokumentów.

Wyniki badań przesłałam do Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych i z tego, co wiem, jego szefowi Michałowi Serzyckiemu zależy na tym, by zaostrzyć kary grożące za wykorzystanie, a nawet niezabezpieczenie takich danych. W ten sposób, np. niefrasobliwemu pracodawcy za wyrzucenie do śmieci listy płac pracowników grozi 10 tysięcy euro grzywny i do dwóch lat pozbawienia wolności.

Nie trzeba zresztą jechać na wysypisko, by wiedzieć, pod kogo się podszyć. Przez rok pewien złodziej podszywał się pod nazwiska członków zarządów dużych korporacji: na darmowym portalu tworzył e-maile z ich nazwiskiem, po czym pisał do działu księgowo-finansowego firmy, że właśnie kupił parę komputerów i prosi o przelanie odpowiedniej sumy na podany numer konta. W oszustwie zorientowała się dopiero jedenasta firma, pozostałe okradł na kilkadziesiąt tysięcy. Wyłudzane sumy były, jak na takie firmy, raczej drobne, przez co nie wzbudzał niczyjej czujności.

Jaki obraz dają nasze śmieci?

Przekonałam się, ile materiału i energii niszczymy - jak segregowane śmieci, zamiast trafiać do przetwórni (których nie ma), są jedynie starannie układane w olbrzymie sterty. Co dalej - nie ma pomysłu. Największy recykling robią pracownicy MPO, którzy wybierają metal i sprzedają w skupie złomu. Jest to jednak nielegalne, mimo że dzięki temu przynajmniej część metali uda się odzyskać. Inaczej, ponieważ są nierozkładalne, zalegną w ziemi i śmieciach.

A jak jesteśmy produktywni śmieciowo! To jeden z zasadniczych rysów współczesnej cywilizacji.

Brudny interes

MPO w Warszawie szacuje, że Polak wyrzuca rocznie 45 kilogramów śmieci, dziesięć razy mniej niż np. Brytyjczyk, ale w Warszawie daje to 560 tys. ton odpadów komunalnych, do tego dochodzi 140 tys. ton odpadów z firm.

Dwa masła w reklamówkę, dwa mleka w reklamówkę - potem wszystko w większą, też jednorazową; mięso pakuje się w karton i folię, by nic nie wyciekło; kilka plasterków ryby w folię aluminiową, papier i jeszcze do reklamówki... Wszystko ma być czyste, sterylne, pozornie ekologiczne. Ale śmieci to też biznes. Wie Pani, kto robi interesy na śmieciach we Włoszech?

Silvio Berlusconi? On podobno rządzi wszystkim.

Mafia. Śmieci to nieprzerwany strumień, zawsze płynie, na dodatek legalnie i wszyscy chcą się ich pozbyć. Ponieważ nie potrafimy ich przetworzyć, jesteśmy uzależnieni od ich wywożenia. Przypomnijmy sobie, co się działo w grudniu i styczniu, gdy nie wywożono śmieci z Neapolu, bo wysypiska były przepełnione, a ludzie spod miasta nie godzili się na budowę spalarni. Śmieci zalegały całe ulice, grożąc epidemią.

Mafia robi interes nie tyle na odzyskiwaniu surowców i energii, ile na wywożeniu śmieci, za duże pieniądze oczywiście. Wykupują ziemię pod wysypisko, tłumiąc w zarodku jakiekolwiek sprzeciwy okolicznych mieszkańców - zresztą nikt nie ma ochoty zadzierać z mafią, a ktoś wywozić śmieci musi.

Można jeszcze żyć tak, by jakąś część informacji zachować do wyłącznie swojej wiadomości?

Wszystkie informacje jesteśmy w stanie zdobyć, jeśli tylko jesteśmy dość uparci, zdolni do wysiłku i mamy czas: przepytamy sąsiadów, w pracy, podszyjemy się pod kogoś, nawet dokument przepuszczony przez niszczarkę można odtworzyć dzięki programowi komputerowemu.

Ale czy my na pewno chcemy być dyskretni? To skąd ten festiwal chwalenia się, choćby na portalu "Nasza klasa": gdzie pracujemy, ile zarabiamy, gdzie byliśmy na wakacjach, czego się dorobiliśmy... Czasami zachowujemy się tak, jakby wcale nam nie zależało na anonimowości, raczej na tym, by był szum, byle tylko być widocznym.

ANNA MACYSZYN-WILK jest socjologiem, doktorantką na Uniwersytecie Wrocławskim. Opisane w wywiadzie badania przeprowadzała trzy razy: najpierw we Wrocławiu, potem w Warszawie. Jej praca doktorska będzie poświęcona polskiemu managementowi.

Cytowane w wywiadzie badania, dotyczące ilości śmieci produkowanych przez Polaków, pochodzą z książki Vadima Makarenki "Tajne służby kapitalizmu. Skąd firmy tyle o nas wiedzą?", która na początku marca 2008  r. ma się ukazać w wydawnictwie Znak.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2008