Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jechaliśmy przez działki i łąki, przez które ja w ich wieku jeździłem na składaku, potem wzdłuż Rudawy ulicą Becka i dalej lekko pod górę do Olszanicy. A kiedy w drodze powrotnej zjeżdżaliśmy w dół, rozpędziłem rower aż do tego momentu, kiedy w upalne południe od pędu powietrza robi się nagle na piersiach zimno i przyjemnie.
W dzień końca świata poszliśmy z Maćkiem pograć w koszykówkę i ledwie się ruszaliśmy w ciężkim, gorącym powietrzu. I trochę zawstydzony zdjąłem jednak koszulę, ale to nic nie pomogło. I w końcu wsiedliśmy znowu na rowery i pojechaliśmy wzdłuż dawnej młynówki, a dookoła pełno było ludzi, którzy wyglądali, jakby właśnie wysiedli z zatłoczonego autobusu.
W dzień końca świata przyszła burza i deszcz tłukł po dachach i balkonach. Czytałem książkę Bernarda Pouleta "Śmierć gazet i przyszłość informacji" i pomyślałem, że istotnie, moje wnuki prawdopodobnie nie będą miały w domach książek ani gazet, może tylko te, które zostawi im miły, ale nieco zdziwaczały dziadek, niepotrafiący posługiwać się niczym, co ułatwia życie. I że będą szczęśliwe, nie siejąc w swoich duszach wątpliwości, lecz skupiając się na tym, co przyjemne i niekłopotliwe. Niewykluczone też, że podniosą bunt, bo sytuacja ekonomiczna będzie daleka od szczęścia, i zaczną szukać prawdy o świecie, o własnym losie i to doprowadzi je do literatury lub sztuki. Ale jak, za pomocą czego odbieranej - nie umiem powiedzieć.
W dzień końca świata przeczytałem u Pouleta, że upadek gazet, a w szczególności dziennikarstwa śledczego, sprawi, że coraz trudniej będzie o wiarygodne informacje. Internet nie będzie ich wytwarzał, bo nastawiony będzie na szybkość i atrakcyjność przekazu. Ale przecież nadal będą ludzie sprawujący władzę i ci ludzie będą gotowi za wiarygodne informacje zapłacić, nawet drogo. "Obok informacji ubogiej dla ubogich będzie więc też informacja bogata dla bogatych, a zatem w najlepszym razie będziemy mieli do czynienia z dwiema prędkościami". I zamyśliłem się, bo coś mi się skojarzyło.
W dzień końca świata była pięćdziesiąta rocznica ślubu moich rodziców. I przypomniałem sobie zdjęcia z tej uroczystości oglądane w dzieciństwie: mama w sukience do kolan, tata z falą na głowie. Potem przyjęcie u cioci mieszkającej przy placu Wolnica, koledzy taty i koleżanki mamy, i moi dziadkowie, do których będę podobny, choć jeszcze o tym nie wiedzą.
W dzień końca świata, jadąc samochodem, włączyłem popularną stację radiową, która po raz kolejny przypomniała, że to dzień końca świata, że o osiemnastej zacznie się katastrofa, przeżyje najwyżej dziesięć procent ludzkości, i ci, którzy przeżyją, nie będą z tego wcale zadowoleni. A potem prowadzący audycję dodał, że to tylko opinia pewnego pastora i że chyba zapomniał on o słowach Ewangelii: "Nie znacie dnia ani godziny...". I mało nie wjechałem w samochód przede mną, bo zdaje się po raz pierwszy usłyszałem, jak w tej popularnej stacji ktoś cytuje Ewangelię. A jeszcze później ten sam głos dodał, że wprawdzie koniec świata nie nastąpi, ale... "Może to być koniec waszych finansowych kłopotów! Wystarczy zadzwonić pod numer...".
Innego końca świata nie będzie.