Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Prowadzone od kilku lat przez pion śledczy IPN-u śledztwo dotyczy przekroczenia uprawnień. Według obowiązującego wówczas prawa polski funkcjonariusz publiczny nie mógł wydać dowództwu obrony powietrznej CSRS zgody na zestrzelenie polskiego samolotu.
Wedle odnalezionej teraz notatki z 1975 r. to ówczesny minister obrony gen. Wojciech Jaruzelski wydał taką zgodę, poproszony o to przez "bratnią armię" komunistycznej Czechosłowacji.
Przed kilku miesiącami gen. Jaruzelski tłumaczył się, że nie pamięta tego incydentu, wyjaśnił też, że ani pilot nie był żołnierzem, ani samolot nie należał do wojska, a zatem on nie mógł mieć z tą sprawą nic wspólnego. Teraz, po odnalezieniu rzeczonej notatki, gen. Jaruzelski powiada, że nie mógł wydać takiego "rozkazu", gdyż nie był przełożonym wojskowych czechosłowackich.
Zgoda, że Bielański nie był podwładnym Jaruzelskiego, zgoda, że czechosłowacka obrona powietrzna nie podlegała polskiemu ministrowi obrony. Tyle że nie chodziło wcale o rozkaz zestrzelenia samolotu, lecz o zgodę na jego zestrzelenie. A biorąc pod uwagę układ stosunków między sojusznikami w Układzie Warszawskim, jest wysoce prawdopodobne, że czechosłowackie dowództwo o taką zgodę mogło do polskiego ministra obrony rzeczywiście wystąpić.
Generał Jaruzelski zachowuje się w tej sprawie podobnie jak w prowadzonych przeciwko niemu postępowaniach karnych (o udział w masakrze robotników w 1970 r. i o udział we wprowadzeniu stanu wojennego w 1981 r.). Z jednej strony deklaruje, że chce pełnego wyjaśnienia tych spraw, z drugiej jednak kluczy i zasłania się niepamięcią.
Często w kontekście stawianych mu zarzutów generał powołuje się na honor polskiego oficera. Coś się tu nie zgadza.