Kołysanka dla Krzysztofa

Oto nieoczywista, zawsze porywająca opowieść o rudym, piegowatym chłopaku, który nie lubił uśmiechać się do zdjęć. Nawet w Hollywood.

21.05.2018

Czyta się kilka minut

Krzysztof Komeda, 1958 r. / WOJCIECH PLEWIŃSKI / FORUM
Krzysztof Komeda, 1958 r. / WOJCIECH PLEWIŃSKI / FORUM

Ostatnia eksplozja zachorowań na polio nastąpiła w Polsce kilka lat przed narodzinami Magdaleny Grzebałkowskiej, autorki biografii „Komeda. Osobiste życie jazzu”. Mnie jeszcze podawano żywą szczepionkę, trochę mniej skuteczną niż ta z zabitymi szczepami wirusa, ale i tak miałam szczęście: w starszych klasach naszej podstawówki było kilkoro „hajnemedinów”, powłóczących zeschniętą nogą zupełnie jak Krzysztof Komeda Trzciński.

Grzebałkowska pewnie nie może pamiętać wszechobecnych budek z piwem ani prawdziwej wódki z czerwoną kartką, którą zalewali się w trupa polscy jazzmani. Z pewnością jednak zachowała wspomnienie kobiet, które w końcówce PRL-u szyły ubrania z firanek, siatek wędkarskich i tetrowych pieluch; jej dzieciństwo i wczesna młodość przypadły wszakże na czas, kiedy Polska – przynajmniej w dużych miastach – starała się już pachnieć zagranicznymi kosmetykami, sprzedawanymi za ciężkie pieniądze na bazarach i w sklepikach prowadzonych przez prywaciarzy. Mnie te wymyślne kreacje krawieckie kojarzą się nie tylko z kunsztem domorosłych projektantek mody, ale i z zastarzałym odorem nieogolonych i nietkniętych dezodorantem pach, który snuł się potem po szafach, mieszając się z gryzącą wonią naftaliny.

Kaktus na zagrychę

Tym bardziej podziwiam autorkę „Osobistego życia jazzu”, że lektura jej książki pobudza we mnie pierwotny zmysł węchu: okno duszy, wrota wyobraźni pozwalającej zrekonstruować rzeczywistość lat 50. i 60. ubiegłego wieku w najdrobniejszych, choć nie zawsze powabnych szczegółach.

Czytam. Widzę i czuję, co działo się na weselu Polańskich w Łodzi. Widzę operatora Jerzego Lipmana, jak udaje lwa z cyrku, czuję swąd spalenizny, kiedy skacze przez płonącą obręcz owiniętą papierem toaletowym. Węszę aromat bigosu, którym okładano twarz półprzytomnego Jakuba Goldberga, żeby go ocucić, pokładam się ze śmiechu na myśl, że Komeda z Sobocińskim zakąszali wódeczkę żywymi kaktusami z kolekcji właściciela mieszkania, w którym odbywało się to orgiastyczne przyjęcie.

Ludzie, którzy próbowali wyjść poza ramy tamtej siermiężnej epoki, by siać artystyczny ferment wbrew wszelkim przeciwnościom, wyjrzeć przez okno na inny świat – żyli często na granicy przetrwania. Jedli byle co, upijali się byle jakim alkoholem, śmierdzieli potem oraz tanimi papierosami.

Co rusz ocierali się o śmierć i często ginęli, zostawiając po sobie romantyczną legendę. Dobrze, że Grzebałkowska próbuje ten mit odkłamać, a przy tym nie dystansuje się z obrzydzeniem od Komedy i jego kompanów, którzy w dzisiejszych salonach sztuki – poprawnych politycznie, pachnących mlekiem sojowym i wegańskimi perfumami – zaskarbiliby sobie opinię najgorszych degeneratów.


Czytaj także: "Przestrzeń wspólnych opowieści" - rozmowa z Magdaleną Grzebałkowską


Grzebałkowska drąży. Przekopuje się przez archiwa, często na próżno. Przegląda dawne roczniki „Jazz Forum” i „Ruchu Muzycznego”. Zadaje niewygodne pytania tym, którzy jeszcze żyją. Odkurza pamięć o umarłych, choćby na drugim końcu świata, w ślepej uliczce Oriole Lane w Zachodnim Hollywood, gdzie nowi mieszkańcy udają, że nie ma ich w domu albo zatrzaskują jej drzwi przed nosem, jakby mieli do czynienia z natrętną akwizytorką. Odnoszę wrażenie, że w zbieraniu rozproszonych i sprzecznych nieraz informacji o Krzysztofie Trzcińskim uczyniła wszystko, co było w mocy tyleż samotnej, co zdeterminowanej autorki jego biografii.

Aż do śmierci

Tylko czy to aby na pewno biografia? Grzebałkowska sama przyznaje, że jej książki mają raczej formę bardzo rozbudowanych reportaży. Dodam od siebie, że reportaży dość specyficznych, kojarzących się nieodparcie z tekstami dawnych autorów „Gazety Wyborczej”, których celem było nie tyle rzetelne sprawozdanie rzeczywistości, ile wzbudzenie emocji w odbiorcy. Złośliwi określają je często mianem „polskiej szkoły zmyślenia”, zarzucając reporterom gorszące błądzenie po manowcach dziennikarstwa i literatury, a tym samym niebezpieczną manipulację czytelnikiem.

Trudno którekolwiek z tych oskarżeń odnieść do pisarstwa Grzebałkowskiej, choć pewne jego cechy mogą irytować miłośników klasycznej sztuki biografii. Na przykład prowadzenie narracji w czasie teraźniejszym. Na przykład upodobanie do jednozdaniowych akapitów, formułowanych w taki sposób, jakby autorka chciała czytelnika zaskoczyć, grzmotnąć go pięścią między oczy, wyrwać z letargu po lekturze kolejnej porcji suchych faktów. Zastępowanie pełnych zdań równoważnikami. Rozczłonkowywanie tekstu śródtytułami, które wyglądają czasem jak wplecione w prozę fragmenty jazzowych standardów. Z początku mnie też to drażniło. Aż natrafiłam na zbitkę: „Zenobia łapie się za serce. Mieczysław milczy. Zofia czeka na ławce przed domem”. Spodobało mi się i postanowiłam się przyzwyczaić.

Warto było. Po pewnym czasie do mnie dotarło, że książka Grzebałkowskiej sama przez się jest czymś w rodzaju potężnej improwizacji jazzowej. Rozpoczyna się rapsodycznym, wędrującym w czasie opisem „pierwszego festiwalu zespołów sweterkowych”, czyli inauguracji Międzynarodowego Festiwalu Jazzowego w Sopocie. Po kilkunastu stronach narracja zwalnia, zacicha i na chwilę zamiera. Pauza generalna, po której następuje szereg zbijających czytelnika z tropu „zagrywek”: oderwanych cytatów z prasy codziennej 27 kwietnia 1931 roku – dnia urodzenia Komedy. Autorka rzuca mimochodem, że poniedziałek, pochmurno. Te dwa słowa posłużą jej jako punkt wyjścia do zaskakującej, często nieoczywistej, zawsze porywającej opowieści o rudym, piegowatym chłopaku, który nie lubił uśmiechać się do zdjęć.

Myśli Grzebałkowskiej układają się w zamkniętą całość, zwieńczoną swobodną kodą. „Jest 23 kwietnia 1969 roku. Środa. Słonecznie”. Tego dnia prasa doniesie, że za chorobę ryb w stawach łazienkowskich odpowiadają dzikie kaczki, ktoś ogłosi zamiar sprzedaży dwuletniego volvo, a Komeda umrze.

Na przeszło czterystu stronach swojej biografii-reportażu Grzebałkowska zada setki pytań i na większość uzyska odpowiedź. Inne odważnie zostawi otwarte: bo nie dotarła do informacji, bo świadków już nie ma, bo sama nie jest pewna, co wynikło z jej żmudnej kwerendy. Historia bezlitośnie zmierza do nierozstrzygniętego finału. Andrzej Krakowski, syn Józefa, szefa produkcji zespołu Kamera, który w 1961 r. realizował „Nóż w wodzie” Romana Polańskiego, wspomina czas spędzony w Los Angeles z „całą grupą nieudaczników” z Polski. Jest rok 1968, w kraju trwa antysemicka nagonka po wydarzeniach marcowych. W kalifornijskim domu Komedy nieudacznicy piją, łajdaczą się i awanturują. W grudniu Krzysztof ulega nieszczęśliwemu wypadkowi, zepchnięty po pijaku przez Hłaskę ze skarpy nad asfaltową ulicą. Krakowski prawie pół wieku później przedstawi swoją wersję wydarzeń. Niezgodną z wersją nieżyjącej już żony Komedy Zofii. Grzebałkowska nie porozmawia z innymi świadkami. Wszyscy odeszli z tego świata w tragicznych okolicznościach. W ślepej uliczce Oriole Lane autorka też nic nie wskóra. Nikt nie pamięta żadnego Komedy.

Do zaśpiewania

Kto się spodziewał ostatecznego rozwiązania zagadki śmierci Komedy, ten się srodze zawiedzie. Ci, którzy chcieli dowiedzieć się czegoś o jego epoce, zyskają rozległą i świetnie udokumentowaną wiedzę. Owszem, do tego i owego można się zawsze przyczepić. Nie wiadomo, czy Wanda Kopecka, która ponoć uczyła Krzysztofa muzyki w czasie okupacji, umarła w 1942 r. w Treblince. Pianistka do dziś figuruje w rejestrze zaginionych – według niektórych doniesień przeżyła i po wojnie osiadła w Brukseli. Trzciński nie mógł na studiach dyrygować chórem Akademii Medycznej w Poznaniu: zespół powstał dopiero w 1959 r. Nie jest prawdą, że gwara polskich jazzmanów czerpie z żargonu klezmerskiego: „cizia” to określenie bikiniarskie, „cyja” to śląska nazwa akordeonu, a tajemniczy przerywnik „neskim” nie pochodzi z jidysz. To jednak wszystko drobiazgi, w sumie bez znaczenia wobec ogromu pracy włożonej przez Grzebałkowską w zebranie materiału i ubranie go w intrygującą szatę literacką.

Nie warto bowiem się spierać, czy „Komeda. Osobiste życie jazzu” stoi w sprzeczności z założeniami klasycznej biografii, a może narusza reguły „prawdziwego” reportażu. Grzebałkowskiej udało się wypracować formę odrębną, idealnie spójną z konwencją jazzowego grania. Kto przeczyta dwa ostatnie zdania książki („Krzysztof ma bose stopy, wystają spod kołdry. Zofia biegnie za noszami i otula mu nogi swetrem, żeby nie zmarzły”) i nie usłyszy w wyobraźni głosu Mii Farrow, nucącej swemu diabelskiemu dziecku czułą kołysankę z „Dziecka Rosemary”, ten nigdy nie pojmie fenomenu Komedy i jego pionierskiej twórczości. ©

Magdalena Grzebałkowska, KOMEDA. OSOBISTE ŻYCIE JAZZU, Znak, Kraków 2018

Zapraszamy do wysłuchania nowego odcinka podcastu „Tygodnika Powszechnego” „Book’s not dead”, którego gościem jest Magdalena Grzebałkowska. Premiera w piątek 25 maja o godz. 10.00.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Latynistka, tłumaczka, krytyk muzyczny i operowy. Wieloletnia redaktorka „Ruchu Muzycznego”, wykładowczyni historii muzyki na studiach podyplomowych w Instytucie Badań Literackich PAN, prowadzi autorskie zajęcia o muzyce teatralnej w Akademii Teatralnej w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2018