Klucze i wytrychy

n Odzwierciedlać opinię publiczną czy ją kształtować - to stary i pospolity dylemat dziennikarzy. W Polsce zbyt pochopnie rozstrzygany bywa na rzecz pierwszej opcji, rzekomo bardziej służebnej wobec społeczeństwa i bardziej adekwatnej wobec jego oczekiwań. W praktyce prowadzi to często do powielania opinii niedorzecznych. Tak jest zwłaszcza w kwestiach ekonomicznych.

11.09.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

W wolnorynkowej, konkurencyjnej gospodarce niektórzy uczestnicy ekonomicznej rywalizacji nie potrafią sprostać stawianym przez nią wyzwaniom i ponoszą porażki. Tak zdarza się wszędzie na świecie, także w krajach najwyżej rozwiniętych. W Polsce, gdzie modernizacja wielu do niedawna przestarzałych branż postępuje szybko, tradycyjni, drobnotowarowi wytwórcy, rzemieślnicy, sklepikarze czy drobni hurtownicy mają kłopoty z rozwojem, a nawet utrzymaniem swoich przedsięwzięć. Pospolitym w takich wypadkach wyjaśnieniem trudności ze zbytem oferowanych przez siebie towarów lub usług jest oklepana fraza “ludzie nie mają pieniążków". W ten sposób wyrażany żal jest często dopuszczany do głosu w mediach, a przez wielu dziennikarzy bezrefleksyjnie powtarzany.

Są pieniążki, czy ich nie ma?

Wystarczyłoby zaś podjechać pod któryś z licznie powstających hipermarketów i zobaczyć, ile wypełnionych po brzegi wózków z zakupami wyjeżdża stamtąd każdego dnia, by zastanowić się nad pospolitą opinią, że kłopoty ze zbytem muszą być skutkiem kłopotów z pieniędzmi u nabywców. Najlepiej byłoby zaś sprawdzić wskaźniki wzrostu dochodów realnych ludności i spożycia indywidualnego, by stwierdzić, że Polacy mają i wydają coraz więcej “pieniążków", ale robią to coraz inaczej, bo zmieniają się nie tylko ich konsumpcyjne upodobania, lecz podnosi się także konsumencka świadomość.

Spadek spożycia wielu produktów nie jest objawem ubożenia, lecz wręcz przeciwnie - podnoszenia standardu życia. Ustalenie tego wymaga pewnej wiedzy i fatygi poznawczej, a także umiejętności przystępnego wytłumaczenia zjawisk opisywanych fachowymi pojęciami i wyrażanych przy pomocy specjalistycznej terminologii. Powtórzenie bezrefleksyjnego frazesu jest oczywiście o wiele łatwiejsze. Tym bardziej, że polscy odbiorcy niechętnie przyjmują informacje świadczące o poprawie poziomu życia, jeśli nawet nie ich, to rodaków. Ot, taki polski fenomen z zakresu psychologii społecznej.

Pauperyzacja wyjaśnia wszystko

“Powszechne zubożenie społeczeństwa" (w wersji bardziej elokwentnej: “powszechna pauperyzacja") to uniwersalne wytłumaczenie wszelkich zjawisk - od spadku czytelnictwa gazet i oglądalności filmów w kinach, przez malejącą dzietność kobiet, aż do nasilenia kradzieży na kolei. Jest w tym atrakcyjność prostoty, charakterystycznej dla wszelkich teorii jednoczynnikowych, a przy tym pokusa łatwości nawiązania porozumienia i zrozumienia z odbiorcą, chętnie przyjmującym wyjaśnienia przerzucające odpowiedzialność na czynniki, na które nie ma wpływu. “Społeczeństwo ubożeje" - i wszystko jasne.

Ustalenie rozmaitych przyczyn złożonych zjawisk społecznych wymaga dociekań i nauki. Ten wysiłek intelektualny i poznawczy stałby się konieczny, gdyby jednoczynnikowa i wszystkotłumacząca teoria okazała się fałszywa. Do stwierdzenia tego wystarczające, ale i konieczne byłoby znalezienie i porównanie odpowiednich wskaźników, takich jak wzrost PKB, zwłaszcza per capita, poziomu oszczędności i zadłużenia gospodarstw domowych, spożycia indywidualnego i zbiorowego oraz paru innych. Trzeba także wiedzieć, że wzrost zadłużenia gospodarstw domowych nie jest objawem pogarszania się ich sytuacji (jak sugeruje opinia potoczna), lecz przeciwnie (bogatsze społeczeństwa są bardziej zapożyczone, choć to zjawisko zróżnicowane także kulturowo). Wtedy okazałoby się, że teza o powszechnym zubożeniu polskiego społeczeństwa nie daje się utrzymać i trzeba szukać innych wyjaśnień. Po co sobie i odbiorcom komplikować życie?

Potrzebującym się należy

Skoro ludzie są biedni, trzeba im pomóc. Skoro nie mają, trzeba im dać. To kolejna z potocznych mądrości, łatwo przebijających się do powszechnego obiegu. A kto ma dać? Chyba jasne, że państwo. Biednemu (“zubożałemu") społeczeństwu należą się więc zasiłki, dodatki, świadczenia, dotacje, renty, dopłaty, alimenty i co tam jeszcze można od państwa wydobyć. Dlatego każde takie roszczenia mogą liczyć na przychylność opinii publicznej oraz odzwierciedlających ją mediów. Stanąć po stronie potrzebujących - czyż to nie chwalebne? Upomnieć się o los skrzywdzonych - czyż to nie jest publiczna misja? Ustalenie, ile rent, zasiłków i innych świadczeń jest wyłudzanych, to trudna sprawa, nawet dla specjalistów (choć dziennikarstwo śledcze mogłoby się na tym polu wykazać). Wprawdzie łatwo dostępne są dane wskazujące, że mamy najwyższy odsetek rencistów spośród wszystkich krajów OECD i najniższy w całej Unii Europejskiej odsetek zatrudnionych w wieku produkcyjnym, ale może te pierwsze świadczą, że polskie społeczeństwo jest takie schorowane, a te drugie pokazują, jak trudno w Polsce znaleźć pracę? Co prawda górnicy wywołują nieprzyjemne burdy, aby wywalczyć siłą kolejne przywileje, ale może to wyraz desperacji, do której mają powody? W Polsce opinia publiczna chętnie popiera roszczenia socjalne i rewindykacje wszelkich grup społecznych i zawodowych.

Skąd na to wszystko brać pieniądze? Odpowiedź udzielana przez Leppera poraża swoją oczywistością: z banku! Gdzież bowiem są pieniądze, jeśli nie tam? A najwięcej ich ma Narodowy Bank Polski, więc stamtąd trzeba je zabrać i dać ludziom.

Oczywistość tej prostej sugestii jest podejrzanie prostacka, nawet jeśli ktoś nie do końca rozumie księgowy charakter rezerwy rewaluacyjnej i jej odmienność od rezerwy walutowej, a tej od rezerwy obowiązkowej banków komercyjnych. W publicznym obiegu krąży jednak mnóstwo innych, równie pozornych oczywistości, nie traktowanych bynajmniej tak podejrzliwie. Do takich należy rozpowszechnione przekonanie, że chcąc poprawić sytuację ludzi w warunkach rynkowej konkurencji, trzeba i wystarczy im zapewnić administracyjną ochronę. Wzrostowi bezrobocia zapobiec mają utrudnienia w zwalnianiu pracowników; sytuację mieszkaniową poprawić ochrona lokatorów; macierzyństwu sprzyjać szersza ochrona ciężarnych i młodych matek; pracującym kobietom w późniejszym wieku życie ułatwić wcześniejsze emerytury itd., itp. Po chwili namysłu można zdać sobie sprawę, że skutki takich rozwiązań mogą być odwrotne do zamierzonych, a po rozejrzeniu się wokół - że takie rzeczywiście są.

Utrudnianie zwalniania pracowników skutkuje ostrożnością pracodawców w ich zatrudnianiu, a więc utrzymywaniem się wysokiego bezrobocia. Ochrona lokatorów sprawia, że nie ma chętnych do budowania mieszkań na wynajem, co utrudnia sytuację mieszkaniową, a potencjalnym najemcom z grup chronionych przed eksmisją właściciele mieszkań nie chcą ich wynajmować lub żądają za to wyższych czynszów, co osobom szczególnie chronionym szczególnie utrudnia znalezienie lokum. Przywileje dla ciężarnych i młodych matek powodują, że pracodawcy nie chcą zatrudniać kobiet w wieku reprodukcyjnym. Wcześniejsze emerytury dla kobiet spowodują, że będą one o wiele mniejsze niż otrzymywane przez mężczyzn. Tak to liczne i pozorne przywileje administracyjne obracają się przeciw uprzywilejowanym, a płacić za nie muszą wszyscy.

Kontrole, nadzór, regulacje

W rynkowej gospodarce zdarzają się bankructwa, defraudacje, złamane umowy, zawyżone koszty... Pospolitą na to reakcją opinii publicznej jest żądanie większej kontroli, nadzoru, regulacji. Dziennikarze ochoczo wychodzą naprzeciw tym oczekiwaniom.

Bankrutuje biuro turystyczne i jego klienci nie mogą wrócić z wykupionych wczasów zagranicznych - padają wezwania do sprawdzenia, kto i na jakiej podstawie takie biura zakłada. Deweloper zdefraudował pieniądze niedoszłych lokatorów - odzywają się gromkie wezwania, by zaostrzyć kryteria wydawania pozwoleń na taką działalność. Na przyjęciu weselnym goście zatruli się potrawami - sanepid jest wzywany do zaostrzenia kontroli. W hipermarketach personel ciężko pracuje - należy wzmóc aktywność inspekcji pracy. W efekcie liczba form działalności gospodarczej wymagających licencji i koncesji wzrosła z kilku na początku transformacji do kilkudziesięciu obecnie, a liczba rozmaitych instytucji kontrolnych przekracza czterdzieści, zaś kolejne branże i grupy zawodowe otaczają się korporacyjnymi ograniczeniami, chroniącymi przed konkurencją. Pozwala to narzekać, że inicjatywa gospodarcza jest tłamszona, dostęp do wielu usług ograniczony, a ich ceny wysokie, ale rzadko pojawia się refleksja, że to na życzenie opinii publicznej, chętnie wspieranej przez niektóre media.

Przeklęci liberałowie

Mimo różnych form krępowania działalności gospodarczej, w potocznym obiegu funkcjonuje jednak przekonanie, że w Polsce panuje wilczy, dziki, XIX-wieczny kapitalizm, urządzony pod dyktando liberalnych dogmatyków, z Balcerowiczem na czele, którzy nie chcą oderwać się od wskaźników, liczb i parametrów, by dostrzec poza nimi los zwykłego człowieka.

Słabo przebija się do społecznej świadomości i publicznego obiegu fakt, że prawie połowa Polaków w wieku produkcyjnym żyje z zasiłków, rent, wcześniejszych emerytur i innych świadczeń socjalnych. Sumaryczna ich wielkość przekracza kwotę wynagrodzeń wypłacanych w sektorze przedsiębiorstw. Skutkuje to proporcjonalnie ogromnymi, to znaczy sięgającymi połowy tychże wynagrodzeń, obciążeniami płac na rozmaite składki. Tak wysokie koszty pracy hamują wzrost zatrudnienia, niepracujący otrzymują zasiłki, których koszt obciąża płace, hamując wzrost zatrudnienia, i tak bez końca. Aby to błędne koło przerwać, trzeba stanowczych cięć. Takie poczynania nie są przez opinię publiczną mile widziane. Ani politycy, ani dziennikarze nie lubią się jej zaś narażać.

Z prądem czy pod prąd

Stereotypów, zastarzałych mitów, opacznych wizji, fałszywych przeświadczeń żywionych przez opinię publiczną jest co niemiara.

Emeryci i renciści są najuboższą grupą społeczną. Niskie dochody nie pozwalają mieć dużo dzieci. W III RP roztrwoniono gigantyczny majątek (czyli po PRL odziedziczyliśmy wielkie zasoby). Zabezpieczenie majątku narodowego oznacza utrzymanie jego państwowej własności. Obcy kapitał likwiduje produkcję w przejmowanych polskich przedsiębiorstwach, żeby wyeliminować konkurencję dla swoich importowanych wyrobów. Oficjalny wskaźnik inflacji jest nieprawdziwy, bo “przecież widzę w sklepie, jak wszystko drożeje". Lokatorzy nie płacą czynszów, bo nie mają z czego. Prostytucja i żebractwo świadczą o biedzie. Itd., itp.

Iść pod prąd potocznych i rozpowszechnionych opinii nie jest łatwo. Zarówno politycy, jak dziennikarze mają pokusę podążania za swoimi wyborcami i odbiorcami. Prawdziwi przywódcy polityczni potrafią nie tylko pójść pod prąd opinii, ale poprowadzić za sobą społeczeństwo. Dziennikarze też powinni się starać pełnić raczej funkcję opiniotwórczą, podnosząc wiedzę odbiorców i poziom publicznej debaty, niż odzwierciedlać opinie potoczne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2005

Artykuł pochodzi z dodatku „Ucho igielne - przewodnik (37/2005)