Kino dla solidarnych

Ken Loach: Cantona nigdy nie zdławił w sobie buntu, do końca kariery występował przeciw autorytetom i kwestionował decyzje władz klubowych. Bliżej mu do bohatera klasy pracującej niż członka establishmentu. Rozmawiał Krzysztof Kwiatkowski ("Newsweek")

18.01.2011

Czyta się kilka minut

Krzysztof Kwiatkowski: "Szukając Erica" jest najlżejszym filmem w Pana twórczym dorobku. Postanowił Pan uśmiechnąć się do widzów?

Ken Loach: Po 50 latach pozwoliłem sobie na chwilę wytchnienia. Nie ukrywam zresztą, że od dawna zastanawiałem się, co zrobić, aby spotkać się z oczekiwaniami publiczności, zmienionej przez subkulturę multipleksów. Współczesne kino powstaje z myślą o piętnastolatkach. W teatrze żaden reżyser nie usłyszałby, że temat jest zbyt trudny dla odbiorcy. Natomiast brytyjscy producenci filmowi ciągle używają takiego argumentu. W efekcie najbardziej wyrobieni widzowie zamiast do kina idą do galerii. Ich gust i preferencje masowej publiczności dramatycznie się rozjechały. I chyba już tylko tacy ludzie jak Eric Cantona, legendarny piłkarz Manchesteru United, interesują wszystkich.

Kojarzył Pan Cantonę, zanim zgłosił się z propozycją zagrania w Pana filmie?

Oczywiście. To jeden z tych zawodników, których się doskonale zna, nawet jeśli nie kibicowało się jego drużynie. Kiedy jego pełnomocnik zadzwonił do mnie z propozycją sfinansowania filmu, w którym zagrałby główną rolę, pomyślałem, że to żart. Potem, gdy oferta okazała się poważna, miałem wrażenie, że i tak nic z tego nie wyjdzie, bo nie da się pogodzić mojego kina z wymaganiami sławy futbolu. Ale scenarzysta Paul Laverty wpadł na znakomity pomysł. Wymyślił postać pogrążonego w depresji listonosza, zafascynowanego napastnikiem Manchesteru United.

Na ekranie Eric Cantona wydaje się naturalny i przekonujący.

Tak, bo to jest utalentowany aktor i ogromnie otwarty człowiek. Ale na planie, mimo 40 filmów na koncie, nigdy jeszcze czegoś takiego nie doświadczyłem. Kiedy szliśmy z Erikiem ulicą, wszyscy się za nami oglądali, a w czasie zdjęć nie mogliśmy opędzić się od paparazzich.

Pan przecież od gwiazd woli naturszczyków.

Oczywiście. Choć nie jest prawdą, że pracuję wyłącznie z amatorami. Odtwórca głównej roli w "Szukając Erica", Steve Evets, ma długi staż i na koncie wiele ciekawych ról. Uciekam wyłącznie od celebrytów znanych z głośnych filmów i amerykańskich superprodukcji.

A może właśnie zatrudnienie znanego aktora przyciągnęłoby ludzi do kin?

Ten pomysł dobrze brzmi w teorii, w praktyce jest dla mnie niewykonalny. Gaże gwiazd drastycznie podnoszą budżet. A wtedy, żeby film się zwrócił, trzeba chodzić na kompromisy i zrezygnować z wolności twórczej. Przede wszystkim jednak: znana twarz zmienia sens filmu. Zatrudniając Russela Crowe’a, opowiada się historię o zamożnym aktorze, a nie o biednym listonoszu. Celebryta pozostaje na ekranie celebrytą. Dlatego Eric Cantona gra w naszym filmie siebie - sławnego piłkarza.

Bogaty gwiazdor futbolu nie należy do świata, z którym Pan tak konsekwentnie walczy?

On jest słynny nie dzięki koneksjom, rodowej fortunie ani uprawianiu seksu przed kamerą w domu Wielkiego Brata. Ma talent, pasję, hart ducha, samodyscyplinę. Od dziecka grał w piłkę, trenował, ciężko nad sobą pracował. Nigdy nie zdławił w sobie buntu, do końca kariery występował przeciw autorytetom i kwestionował decyzje władz klubowych. Bliżej mu do bohatera klasy pracującej niż członka establishmentu.

Może stąd jego zawrotna kariera? Kibic potrafi wyczuć, kto kopie piłkę z miłości, a kto dla pieniędzy.

Przypominam sobie Pana filmy: "Kes", "Wiatr w oczy", "Jestem Joe", etiudę z "Każdy ma swoje kino" - w każdym z nich znalazła się scena gry w piłkę.

Od dziecka kochałem futbol. Wychowałem się w małym mieście Nuneaton i kibicowałem tamtejszej drużynie, potem śledziłem mecze londyńskich zespołów, a kiedy znowu przeniosłem się na wieś, odkryłem niewielki, miejscowy klub, który bardzo polubiłem. Sam nigdy w piłkę nie grałem. W szkole, gdy kapitanowie drużyn wybierali zawodników, zawsze byłem typowany jako ostatni.

Jednak od czasów Pańskiego dzieciństwa sport się zmienił.

Większość ludzi nadal kopię piłkę z przyjaciółmi na podwórku, a kibicowanie lokalnemu klubowi jest częścią ich tożsamości i elementem dumy z małej ojczyzny. Ale, oczywiście, ma pan rację, że oblicze wielkiego sportu się zmienia. Kibice, zamiast pójść na stadion, coraz częściej siadają przed ekranami plazmowych telewizorów. Razem z przyciągającymi reklamodawców transmisjami w rozgrywkę wdziera się ekonomia. Stacje koncentrują się na najważniejszych meczach ligowych.

Dlatego lokalne drużyny nie mają pieniędzy nawet na koszulki, a największe kluby stale się bogacą. Aż w końcu zostają wykupione przez korporacje jako jedna z ich rozlicznych inwestycji. Wszystko staje się biznesem. Tylko że po drodze traci się to, co kiedyś było w sporcie najważniejsze - czystość rywalizacji, spontaniczność, wspólnotę kibiców, radość ze wspólnego przeżywania.

To chyba proces nieodwracalny. Może trzeba pogodzić się z nadejściem nowych czasów?

Eric Cantona mawia, że najbardziej w meczach lubił nie własne gole, ale dobre podania, dzięki którym strzelali jego koledzy. Indywidualizm jest jedną z najbardziej drażniących mnie cech współczesnej kultury. Myślenie w kategoriach własnych korzyści rodzi konflikty, wzrost bezrobocia, biedę. Nikt w krajach bogacących się cudzym kosztem nie przejmuje się zmianą klimatu, topieniem lodowców, dewastacyjną eksploatacją ropy. Trudno się z tym wszystkim pogodzić. Idziemy w złym kierunku.

Dlatego w "Szukając Eryka" pokazuje Pan moment odrodzenia wspólnoty i solidarności między prostymi ludźmi?

Często właśnie prości, zwyczajni Brytyjczycy kryją w sobie najwięcej szlachetności. Nie wariują razem z otaczającym ich światem, żyją według kodeksów wyniesionych z domu. Gdyby poszedł pan na budowę, odnalazłby pan tam wspólnotę i bliskość między robotnikami. Przy rusztowaniu każdy ma swoją ksywę i miejsce w grupie. Jeden jest znany z wiecznego spóźniania się, drugi z mistrzostwa w wymyślaniu wymówek, trzeci z solidnej pracy, a czwarty ma sławę bawidamka. I wszyscy potrafią śmiać się ze swoich wad. Bo wciąż istnieje solidarność klasy pracującej. Nie zdołały jej zniszczyć reformy Margaret Thatcher czy rządy Tony’ego Blaira. Ani politycy, którzy próbowali wmówić górnikom, że kumpel z szybu jest rywalem i trzeba się z nim ścigać w drodze po tygodniówkę.

Mam wrażenie, że dziś coraz częściej dostrzega się piękno dawnych relacji międzyludzkich. Kończą się czasy fascynacji kulturą yuppie, niewolnictwem w korporacjach, bezwzględnością konkurencji w szklanych biurach.

W optymistycznym finale Pana filmu grupa listonoszy w maskach Erika Cantony pokonuje miejscowy gang. Myśli Pan, że kino powinno dawać nadzieję?

To jedna z funkcji sztuki. Bohaterowie "Szukając Erica" odkrywają, że choć każdy z nich z osobna musi ulec przeciwnikom, razem są w stanie ich pokonać. Stając za kamerą, staram się w skromnej skali służyć innym. Wiem, że moje kino plasuje się na marginesie produkcji, nie trafia do multipleksów ani pod strzechy. Ale może dla kogoś okaże się ważne? A ja nie wyobrażam sobie zajęcia, które wykonywałbym z większym przekonaniem. Mimo swego wykształcenia, nie zostanę już dzisiaj prawnikiem - na starość popsuła mi się pamięć. Poza tym nie wytrzymałbym codziennych spotkań z palestrą. Znam mecenasów, którzy rzucili pracę, bo bali się zanudzenia na śmierć przez innych adwokatów, prokuratorów i sędziów. Zostaję więc przy kinie, gdzie mogę przez wizjer kamery obserwować świat i dodawać widzom otuchy. Albo, jak ostatnio, oderwać ich od codziennych trosk i zabawić. Bo coś nam się chyba od życia należy, prawda?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2011