Kierunek: Zachód

W Brukseli, w Strasburgu i w krajach Unii Europejskiej nabiera tempa - a niekiedy i ostrości - dyskusja wokół kluczowego pytania: czy rozpoczynać negocjacje akcesyjne z Turcją? Decyzja musi zapaść już wkrótce, a jeśli będzie pozytywna, prędzej czy później Turcja do Unii wejdzie. Przecież negocjacje, raz rozpoczęte, kiedyś muszą się skończyć...

08.08.2004

Czyta się kilka minut

To może wyglądać tak. Jest rok 2020. Premier Turcji, będącej od pięciu lat członkiem Unii i obejmującej właśnie przewodnictwo we wspólnocie na najbliższe pół roku, otwiera negocjacje członkowskie z Irakiem. Tym samym Bagdad dołącza do Izraela, Jordanii i Maroka, które negocjują z Brukselą od kilku lat. Ocenia się, że Irak ma szansę na członkostwo około roku 2040...

Political fiction? To się okaże już wkrótce, gdy Unia zdecyduje, czy rozpoczyna negocjacje z Turcją.

W historii europejskiej integracji takiego kandydata jeszcze nie było. Tylko kilka procent powierzchni Turcji leży w Europie, ponad 90 proc. mieszkańców stanowią muzułmanie. Co więcej, Turcja ma 70 mln obywateli - z krajów Unii więcej mają tylko Niemcy. Na razie, bo w RFN (jak w całej Europie) liczba ludności spada, zaś w Turcji trwa demograficzny boom. No i turecka gospodarka odstaje od europejskich standardów bardziej niż gospodarka jakiegokolwiek z dotychczasowych kandydatów...

Aż dotąd, przez cztery dekady, ów dziwny “kandydat na kandydata" nie sprawiał większych kłopotów. Żaden turecki rząd nie potrafił zreformować kraju tak, by zadowolić Brukselę, więc nie było mowy nie tylko o członkostwie, ale nawet o rozpoczęciu negocjacji.

Teraz jest inaczej. Od dwóch lat premier Recep Tayyip Erdogan robi wszystko, by negocjacje mogły się zacząć. Krok po kroku Ankara spełnia kolejne wymogi, zwane kryteriami kopenhaskimi, przy ogromnym poparciu społeczeństwa. Przywódców Unii powinno to cieszyć. Ale czy cieszy? Bo na razie nie bardzo wiedzą, co z Turcją zrobić.

W przedpokoju Europy Turcy stoją już ponad 40 lat. Pierwszą umowę stowarzyszeniową między Ankarą a (wtedy jeszcze) Europejską Wspólnotą Gospodarczą podpisano w 1963 r. (weszła w życie rok później), gdy w Europie Wschodniej nikt nie śnił o rozpadzie ZSRR, o wejściu do NATO i integracji europejskiej. Turcja natomiast wydawała się prawdopodobnym kandydatem: wprawdzie jej ekonomia nie spełniała standardów, ale Ankara, członek NATO, nadrabiała strategicznym położeniem i poparciem USA.

Jednak lata mijały, a zamiast unijnych gwiazdek Turcy wciąż mieli na paszportach półksiężyc. Tymczasem do wspólnot dołączały kolejne państwa (w tym Grecja, stały antagonista Ankary - co Turków zabolało), EWG przekształciła się we Wspólnotę, a potem w Unię Europejską, kończyła się “zimna wojna", rozpadał się ZSRR...

Trudne kryteria

W 1987 r., Turcja złożyła wniosek o pełne członkostwo. - Długo wierzyliśmy, że Bruksela nam nie odmówi - mówi prof. Serdar Laciner, politolog z Uniwersytetu Marmara w Stambule. - Rozum podpowiadał wprawdzie, że to nie będzie proste, ale uważaliśmy, że ówczesny premier Turgut Özal da sobie radę.

Jednak w 1989 r. wniosek odrzucono. Na otarcie łez Turcja dostała prezent: w 1995 r. jako pierwszy kraj spoza wspólnoty weszła do europejskiego obszaru celnego. Odtąd import i eksport między Turcją a Unią odbywa się bezcłowo. - Unia szuka kompromisu - uważa prof. Laciner. - Nie widzą możliwości, by nas przyjąć, ale szukają dróg, by nam to jakoś wynagrodzić. Ale my wciąż szukamy drogi do pełnego członkostwa.

Po raz drugi Unia odrzuciła Ankarę w 1998 r., bezterminowo odraczając decyzję o rozpoczęciu negocjacji. Tymczasem negocjacje zaczynały państwa zza dawnej “żelaznej kurtyny".

- To była dla nas gorzka pigułka - przyznaje prof. Laciner. - Przez długie lata mówiło się, że jesteśmy istotnym miejscem na mapie demokratycznego świata. Nagle okazało się, że jednak nie tak ważnym, by nie zamknąć nam drzwi przed nosem.

Ale profesor przyznaje, że problem nie leży tylko po stronie wahającej się Brukseli. - To w dużej mierze nasza wina - mówi. - Nasze kolejne rządy podejmowały temat negocjacji bardziej z obowiązku, niż z przekonania, że Unia nas przyjmie.

Kolejne rozmowy wyglądały podobnie: nowy turecki rząd (a rządy zmieniały się często) potwierdzał wolę wejścia do Unii, a w odpowiedzi słyszał, że Europa popiera rozpoczęcie negocjacji, ale Turcja musi najpierw spełnić kryteria kopenhaskie.

Z kilkoma z tych kryteriów Ankara ma problem od lat. To: przyznanie pełnych praw mniejszości kurdyjskiej, poprawa sytuacji w dziedzinie praw człowieka, polepszenie wskaźników ekonomicznych. A po cichu brukselscy politycy dodają, że turecka scena polityczna powinna osiągnąć większą niż dotąd stabilność (w Turcji na straży republikańskiego i świeckiego systemu rządów stoi armia, która już trzy razy sięgała po władzę, gdy sprawy w kraju szły nie po jej myśli). Wreszcie, do niedawna problemem był podzielony Cypr.

Kurdowie: mały plus

Dziś Unia musi zająć stanowisko. Ma to nastąpić na szczycie w grudniu. Rząd Erdogana robi wiele, by usłyszeć “tak". I to niemal w każdej z tych “trudnych" dziedzin.

Najpierw Kurdowie. Jest ich w Turcji 12 mln. Gdy w 1999 r. tureckie służby specjalne przywiozły z Kenii Abdullaha Öcalana, dni przywódcy kurdyjskiej partyzantki zdawały się policzone. Dowodzona przez Öcalana Partia Pracujących Kurdystanu (PKK) latami walczyła o prawo do kurdyjskiej odrębności. Lata regularnej wojny na wschodzie kraju, tysiące zabitych, zamachy - Republika Turecka wystawiła swemu wrogowi numer 1 długi rachunek.

Wyrok mógł być jeden: śmierć. I taki wyrok, podtrzymany przez kolejne instancje z Sądem Najwyższym włącznie, zapadł. Ostatnią rzeczą, jaką mogli zrobić prawnicy Öcalana, była skarga do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Jeden z tych prawników przyznał potem, że była to tylko gra na zwłokę, że nikt nie wierzył, iż uda się uratować Öcalana.

Jednak w tym samym czasie Turcja otrzymała od Unii status kandydata. Przy tej okazji Bruksela przypomniała, że w Unii kara śmierci jest zabroniona, i że dobrze by było, gdyby podobny zakaz wprowadzono nad Bosforem. Kilkanaście miesięcy później turecki parlament zniósł karę śmierci - ratując życie Öcalanowi. Turcja dostała “plusik" od Europy.

Dziś na terenach zamieszkanych przez Kurdów panuje spokój. Wprawdzie liderzy PKK straszyli, że zerwą trwające od 5 lat zawieszenie broni, ale na groźbach się kończyło. - Większość Kurdów uważa Turcję za swoją ojczyznę - mówi Ibrahim Ak, prawnik i Kurd. - Chcą normalnie pracować, uczyć się, a nie organizować terror. Chcemy tylko, by Turcja uznawała, że jesteśmy osobnym narodem, mamy swój język i zwyczaje. Dotąd mówiono o nas “tureccy górale", a to bzdura!

Ibrahim Ak uważa, że sytuacja Kurdów powoli się poprawia. W miejscowości Batman otwarto pierwszą szkołę języka kurdyjskiego. Szef tureckiej dyplomacji Abdullah Gul zapowiada, że w tym roku uruchomione zostanie kurdyjskie radio. - Czy to tylko fasada, na pokaz dla Unii, czy też rzeczywiste zmiany? - zastanawia się Ak. - Zobaczymy za jakiś czas. Jedna szkoła i jedno radio nie zmienią sytuacji 12 milionów ludzi. Ale mam nadzieję, że za tymi krokami pójdą kolejne.

Cypr: kuchenne drzwi

Kolejną gorzką pigułkę Turcy musieli przełknąć, gdy negocjacje z Brukselą rozpoczynał rząd Południowego Cypru.

Od 30 lat wyspa jest podzielona między Turków i Greków. Świat uznaje tylko część grecką, południową, gdyż bezpośrednim powodem podziału wyspy była inwazja tureckiej armii (o Cyprze patrz “TP" 19/2004).

Jako miejsce o nieuregulowanym statusie, Cypr nie powinien dostać prawa wejścia do Unii. Jednak grecka dyplomacja zapowiedziała, że jeśli Europa powie Cypryjczykom “nie", to Grecy zablokują całe rozszerzenie. Tym sposobem południowy Cypr wszedł do Unii wraz z Polską.

Do ostatniej chwili ONZ i Unia robiły wszystko, by przed tą datą wyspę zjednoczyć. Zabiegi te nie przyniosły jednak rezultatu: w kwietniowym referendum cypryjscy Grecy ogromną większością głosów nie zgodzili się na połączenie wyspy - i tylko oni są dziś w Unii.

Jednak przy okazji negocjacji w sprawie Cypru, turecki rząd zrobił krok ku rozpoczęciu własnych negocjacji. - Erdogan naprawdę chciał porozumienia w sprawie Cypru - zapewnia prof. Laciner. - Widzieli to i Solana, i Annan, i Prodi.

Rzeczywiście, unijni dyplomaci podkreślali zaangażowanie tureckiego premiera w rozmowy zjednoczeniowe. I choć sprawy Cypru nie było wśród kryteriów kopenhaskich, to Erdogan zdobył zaufanie partnerów z Zachodu. Nie wiadomo tylko, czy tego zaufania wystarczy, by uwierzyć, że da sobie radę z innymi problemami.

Choćby z rolą, jaką w życiu państwa tureckiego odgrywa armia.

"Aresztujcie mnie!"

Armia w Turcji cieszy się prestiżem: stoi na straży demokracji i dziedzictwa “ojca" Republiki Tureckiej, Kemala Atatürka. Choć w minionym półwieczu wojskowi sięgali siłą po władzę, to wielu Turków jest przekonanych, że czynili tak w imię “wyższej konieczności". Zresztą za każdym razem władza wracała w ręce cywilów, kiedy armia dochodziła do wniosku, że zagrożenie dla “dziedzictwa Atatürka" minęło.

Armia to temat niewygodny. Dokładnie nie wiadomo, jak duży ma wpływ na rząd, gdyż wiele spraw na styku wojsko - władza cywilna decyduje się w sposób nieformalny. Po objęciu urzędu Erdogan zapowiadał, że zmniejszy uprawnienia generałów, zaczynając od tych zapisanych w konstytucji. Sprawa jednak umarła śmiercią naturalną. - Premier uświadomił sobie, że na walkę z generałami jest jeszcze za słaby - mówi dziennikarz Turgay Saydam, działacz Stowarzyszenia Dziennikarzy Tureckich. - Może spróbuje znowu, jak zaczniemy negocjacje z Unią.

Armia nie krytykuje dziś rządu, ale o wzajemnej sympatii nie ma mowy. A co wojskowi myślą o integracji z Unią? Nie wiadomo, bo ślą sprzeczne sygnały.

Generałowie uważani za liberalnych (są w mniejszości) mówią, że Unia to jedyna alternatywa. Z drugiej strony, wiosną opinię publiczną zbulwersowała planowana akcja wojskowych służb specjalnych, której szczegóły dostały się do prasy. Miała polegać na śledzeniu ludzi o poglądach nazistowskich, pedofilów i inne grupy, uznane za zagrożenie. Na liście wymieniono też “zwolenników wejścia Turcji do Unii".

Na początku prasa potraktowała sprawę jak żart. Gdy jednak szef sztabu potwierdził na konferencji prasowej, że euroentuzjaści są w obrębie zainteresowania służb, powiało grozą. - Nikt nie wątpił, że to ostrzeżenie - mówi Turgay Saydam. - Ale dlaczego? Znany dziennikarz Cam Dundar napisał wtedy: Śledźcie mnie, proszę! Jestem za Unią, jestem tym, kogo szukacie!

Prof. Laciner uważa, że mógł to być taki “balon próbny": sprawdzian, na ile Turcy popierają integrację. - I okazało się, że “za" jest większość - mówi Laciner. - Dopóki tak jest, nie musimy się bać armii.

"Profesor Bush"

Dziś turecki rząd ma w Brukseli kredyt zaufania. Co może więc stanąć na drodze Turcji? Kilka miesięcy temu wydawało się, że może to być Leyla Zana, działaczka kurdyjska trzymana od lat w więzieniu. Jednak Erdogan zadziałał i - dzięki małej zmianie konstytucji - Zana jest już na wolności.

Co teraz? - Zaszkodzić mogą nam tylko dwie osoby: Chirac i Bush - mówi dziennikarz Saydam. - Prezydent Francji to ostatni z liderów Unii, który zdecydowanie nie popiera rozpoczęcia negocjacji, choć jego wypowiedzi nie są tak radykalne, jak jeszcze rok temu.

A Bush? Prezydent USA deklaruje się jako przyjaciel Erdogana - i jako gorący zwolennik wejścia Turcji do Unii. Na czerwcowym szczycie NATO w Stambule Bush wprost wezwał unijnych liderów, by przyjęli Turcję. - Ameryka od pół wieku traktuje Turcję jako ważnego partnera w regionie - podkreśla prof. Laciner.

Amerykanie uważają, że mocno związana z zachodnimi strukturami Turcja to podstawa zachodnich, a więc i europejskich wpływów w regionie. I że bez demokratycznej Turcji nie ma co marzyć o reformach na Bliskim i Środkowym Wschodzie.

Laciner: - A ten region, to przecież także Irak, Iran, Liban i Izrael.

- Tylko że prezydent USA zabrał się do sprawy z właściwym sobie brakiem wyczucia - zauważa Saydam. - Nie powinien traktować przywódców Europy jak uczniów, którym “profesor Bush" tłumaczy, co powinni zrobić w polityce międzynarodowej. Chirac od razu się zdenerwował. A bez jego poparcia o Unii możemy zapomnieć.

Unia a pies cesarza

Jeśli Kurdom wiedzie się lepiej, gospodarka się rozgrzewa (wzrost w ostatnim kwartale 2003 r. wyniósł 7 proc.), jeśli kwestia praw człowieka poprawia się (choć trudno mówić, że jest dobrze; organizacje humanitarne krytykowały Ankarę za stan więziennictwa i stosowanie tortur przez policję), to i tak Turcja może się okazać dla Unii nie do przełknięcia.

Bo niezależnie od tego, jak Turcja się zreformuje, pytanie o jej członkostwo jest pytaniem o to, czym Unia chce być: mniej lub bardziej luźną wspólnotą państw, czy organizmem coraz ściślej zintegrowanym?

Saydam: - Odrzucona Turcja może, jak zdradzona żona, zrobić coś głupiego. Nie chcę prorokować, czy to będzie islamski radykalizm. Wiem tylko, że w świecie, w jakim żyjemy, lepiej trzymać się razem.

W wywiadzie dla tureckiej prasy premier Luksemburga mówił: “Przyjęcie Turcji to być może najtrudniejsze zadanie, przed jakim stanie Unia w najbliższych latach. Ale Unia nie może Turcji odrzucać".

Podobnie zdaje się myśleć duża część dyplomatów z Brukseli. Dlatego tureccy obserwatorzy sądzą, że Bruksela zacznie negocjacje na zasadzie “jakoś to będzie". Na pewno potrwają one wiele lat. A przez ten czas dużo może się zmienić.

Turgay Saydam: - Jak w takiej anegdocie: “Cesarz rozkazał dworzaninowi, by nauczył jego psa mówić. Jeśli mu się nie uda, zginie. Dworzanin zgodził się, ale zastrzegł, że potrzebuje pięciu lat. Kiedy koledzy zaczęli płakać nad jego losem, on odpowiedział: przez pięć lat dużo się może zdarzyć, cesarz może umrzeć albo zapomnieć. I pies może zdechnąć". Podobnie mogą myśleć unijni dyplomaci.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2004

Podobne artykuły