Kicz w szarych dekoracjach

Im słabszy mandat społeczny, tym większa wzniosłość władzy; władza mimo wszystko i mimo wszystkich - oto podstawy filozofii politycznej partii kierowanej przez Wojciecha Jaruzelskiego, którego postać wróciła w ostatnich tygodniach na scenę polskiego życia publicznego.

26.06.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

1. “Szczęście i nieszczęście ludzi zależy nie mniej od ich usposobienia jak od losu", zauważył La Rochefoucauld, i myśl zawarta w tej maksymie pozwala mi przystąpić do pisania. Francuski filozof mówi bowiem o tym, że historia i ludzie służący jako budowniczowie zdarzeń tworzących jej tkankę podlegają nie tylko pracy uczonych tropiących w archiwach stosowne dokumenty, na podstawie których konstruują swoje “duże narracje" weryfikowane przez kolejne pokolenia. “Usposobienie" i “los" wskazują inny sposób tworzenia historii: każdy z nas tworzy domeny ładu w świecie, który zewsząd otacza je chaotycznymi zdarzeniami usiłującymi objąć nas swoim wpływem. Co więcej: często bywa tak, iż owe chaotyczne zdarzenia starają się przedstawić jako kunsztownie skonstruowane opowieści, eposy prawdy i bezinteresowności otwierające wizję lepszej przyszłości.

Interesuje mnie więc historia wyłącznie jako “mała narracja", “lokalna" i “peryferyjna" opowieść jednego życia. Opis pozwalający mi osłonić mój spłachetek sensu i ładu przed nieustannymi zakusami wielkich opowieści, w których najlepiej czują się ideologiczni demagodzy. “Los", jako siła stawiająca mnie pośrodku owego wiru wydarzeń, szydzi ze mnie jako ich igraszki, ale jednocześnie wymaga, abym zajął wobec nich jakieś stanowisko, bowiem tylko w ten sposób mogę ocalić życie jako czas niepozbawiony znaczenia. Nie z własnej woli i wyboru znalazłem się na drodze pewnych zdarzeń i ludzi - to prawda; ale także prawdą jest, że nic nie zwalnia mnie od objęcia tego zaklętego kręgu refleksją i oceną właśnie po to, aby go odczarować. Jeśli nie podejmę takiego wysiłku, grozi mi straszne widmo Obłomowa, dla którego wydarzenia jedynie zakłócają martwy spokój jednolitego czasu.

2. Refleksja ta nie jest wynikiem wędrówki po labiryntach archiwów. Powstaje z obowiązku przeciwstawienia się roli, jaką w naszym życiu odegrali ludzie, którzy pojawili się w nim nieproszeni i usiłowali wprowadzić w nim swoje porządki, a przecież fakt, że zjawili się z woli losu sprawia, iż stali się ważni i nie mogę ich pominąć milczeniem. Korzystając z pomocy Barbary Skargi powiedzielibyśmy, że spojrzenie takiej narracji nie jest spojrzeniem historyka, lecz świadka: “Być może, prawdziwa jest opinia historyka, istnieje jednak także prawda egzystencjalna, prawda przeżycia lub, inaczej, prawda ludzkiego doświadczenia".

Piszę zatem jako ktoś, kto chciałby okazać generałowi szacunek jako osobie o przeszłości frontowego żołnierza i komuś, kto na ogół zachował pewien styl nie pozwalający mu - w przeciwieństwie do jego wielu byłych partyjnych kolegów - na stosowanie płaskich uników. Ale jednocześnie piszę jako człowiek, któremu generał wyrządził głęboką szkodę, bowiem w moim przekonaniu skrzywdził on dramatycznie ideę społeczeństwa obywatelskiego w Polsce i wykoleił na lata proces formowania się takiego społeczeństwa w naszym kraju. Nie mogło być zresztą inaczej, skoro gdy na posiedzeniu KC PZPR w czerwcu 1982 r. pojawia się kwestia “modelu państwa", generał z jednej strony uzna wagę problemu (“postawienie tego tematu jest potrzebne, ważne"), lecz z drugiej - pospiesznie od razu zawyrokuje, iż nie należy przeceniać dyskusji na ten temat, bowiem obowiązuje jedynie słuszny model państwa i jest to “model realnego socjalizmu" (cytuję wg materiałów IPN). Jeżeli cechą życia politycznego winna być otwartość, dzięki której wszystko może stać się przedmiotem publicznej debaty, generał odwołujący się w tym samym wystąpieniu do “Manifestu Lipcowego" jako dokumentu wykreślającego ramy świata nie jest osobą sprzyjającą budowie sfery publicznej, w której jednostka mogłaby ową debatę inicjować lub wnosić do niej swój udział.

3. “Powaga jest obrządkiem ciała, wymyślonym dla pokrycia braków ducha" (przeł. Boy-Żeleński); myśl La Rochefoucauld wprowadza nas prosto w sedno sprawy. Ogłaszając stan wojenny 13 grudnia 1981 r. gen. Jaruzelski zapewne sądził, iż inicjuje okres solemności, który położy tamę niebezpiecznie anarchicznym, jego zdaniem, tendencjom w społeczeństwie. Oto miał nastać kres karnawału, w którym ludyczny i rozkochany w wolności “dół" zaczyna dominować nad hieratyczną władzą; właściwy porządek miał zapanować we wszystkich dziedzinach życia. Szybko jego karykaturalnym synonimem stała się sklepowa kolejka po wszystko.

Surowość żołnierskich mundurów, w które ubrano telewizyjnych spikerów, niosła następujący przekaz: powaga naszego ubioru jest indeksem powagi informacji, w której porozumiewanie i komunikowanie się zastąpiono podawaniem do wiadomości kolejnych rozkazów. Zresztą nie mogło być inaczej w sytuacji, w której nawet rozmowy były kontrolowane. W pozornie banalnym wspomnieniu ludzi, których grudzień 1981 zastał wśród przedszkolnych zabaw i którzy pamiętają, iż w ów niedzielny ranek ukryty za ciemnymi okularami generał zastąpił teleranek, kryje się głęboka prawda: pozór powagi miał wyprzeć odświętność życia.

Ledwie 10 dni dzieliło nas od Bożego Narodzenia, święta, w którym ludzie przemierzają wielkie odległości po to, aby powiedzieć sobie dobre słowo. W tym czasie generał postanowił odebrać nam język rozmowy i poddawszy go kontroli, zmusić do służby swojej sprawie. Trafnie pisze Michał Głowiński, iż obiektem ataku komunistycznej junty stały się “środki ekspresji i komunikowania się, które z takim trudem [społeczeństwo] wypracowało w ciągu tych kilkunastu miesięcy". “Święto jest godnością życia, jego najwyższą mądrością. Gotuj się na nie ciałem i duszą", pisze Sándor Márai (przeł. Feliks Netz). Jako pierwszy ruch w swym chybionym planie ustanowienia politycznej i społecznej powagi generał postanowił, iż pokrzyżuje wszelkie przygotowanie się do święta, które jest przygotowaniem do mądrego życia, w mądrzej zorganizowanym społeczeństwie wolnych obywateli.

Tego, iż 16 grudnia, w dniu pacyfikowania kopalni Wujek, generał mówił do swych współtowarzyszy, iż chciałby, aby ludzie “odprężyli się" w czasie świąt, nie traktuję jako aktu zwykłej hipokryzji. To raczej dowód na to, iż generał przebiegle obsadził się w roli Antygony pozornie oddanej trosce o uświęcone porządkiem czasu prawo, starając się usunąć na drugi plan swoją rolę Kreona, strażnika ustanowionych prawem wojennych restrykcji. Na wydanym w 1985 r. albumie Maanamu “Mental Cut" Kora śpiewała pieśń zatytułowaną “Kreon", w której słuchacze odczytali czytelną aluzję do postaci generała.

4. Nazywam ów plan “chybionym" nie tylko dlatego, że rzeczywistość natychmiast ośmieszyła powagę stanu wojennego w niezliczonych dowcipach, których antologię stanowi film Stanisława Barei “Rozmowy kontrolowane", i nie tylko dlatego, że wysiłek tak wielu ludzi drukujących i rozprowadzających podziemne gazety i nadających audycje Radia Solidarność pokazał dobitnie różnicę między słowem prawdziwym a zakłamanym. Zamierzenie generała chybiło, bowiem sposób, w jaki on i jego partia pojmowali powagę, nie miał nic z powagą wspólnego.

Łacińskie seria jest cnotą społeczną dlatego, że oznacza powagę w znaczeniu surowości wymogów stawianych najpierw samemu sobie, a dopiero w dalszej kolejności innym. Powagi nie mierzy się ani urzędem, ani liczbą batalionów; powaga wymaga dystansu do samego siebie, pozwalającego na krytyczne oddalenie od wszystkich wspomnianych instancji. Powaga w imieniu partii i w imię ideologii, z którą się utożsamiam, może być co najwyżej mroczną karykaturą powagi; marnotrawieniem ludzkiego życia w imię ochrony własnych interesów.

Tragiczny los górników z kopalni Wujek pokazuje różnicę między istotą powagi zakotwiczającej się głęboko w ludzkiej egzystencji i przyjmującej postać odwagi w imię solidarności, a “powagą" udawaną, wykorzystującą zewnętrzne, mordercze substytuty (armia, czołgi, pociski) w imię obrony własnego stanu posiadania. Całkowita, mimo wieloletniego procesu, bezkarność oskarżonych zomowców, w których świecie nie istnieją takie pojęcia jak “zadośćuczynienie" czy “poszanowanie ludzkiego życia", świadczy o tym, jak daleki od zrozumienia powagi egzystencji jest system polskiego sądownictwa. Ale pamiętajmy, że to bliski współpracownik generała, Kazimierz Barcikowski, nawoływał w 1982 r. do “dopingowania pracy prokuratury, sądów, tak aby w możliwie krótkim czasie były orzeczenia sądowe, które by uwiarygodniły działanie przepisów prawa stanu wojennego" (cyt. za materiałami IPN). Czasem odnoszę wrażenie, że owo uwiarygodnianie trwa nadal. Jeden z najbardziej zastanawiających i mrocznych obrazów ostatnich lat to owacja na stojąco udzielona generałowi przez jakieś zgromadzenie SLD. Czas został zamrożony w rzeczywistości, którą Michał Głowiński nazwał “stalinowską sielanką".

5. Maksyma La Rochefoucauld wydaje się doskonale opisywać zachowanie generała. Posłużył się on maszynerią administracyjno-represyjnego aparatu po to, aby zakryć brak zrozumienia tego, czym jest ludzka egzystencja w jej wymiarze jednostkowym i społecznym, czy mówiąc bardziej patetycznie: czym jest ludzki duch. Zdając sobie sprawę, iż polityka jest praktycznym spełnianiem się ducha społeczeństwa, generał usiłował zignorować własną wiedzę w tej materii.

Kierkegaard wydobywa dwie dyspozycje charakteryzujące człowieka ducha. Po pierwsze, “może on swoim rozumem pojąć, że coś jest sprzeczne z rozumem, a potem mimo to jeszcze tego chcieć; może swoim rozumem pojąć, że coś jest zgorszeniem, a potem jeszcze tego chcieć; że coś, mówiąc czysto po ludzku, go unieszczęśliwia, a potem jeszcze tego chcieć". Po drugie, “Człowiek ducha (...) wytrzymuje izolację; uchodzi on za człowieka uduchowionego w tej mierze, w jakiej potrafi wytrzymać izolację, podczas gdy my, ludzie naszego pokroju, stale przemy do drugich, do stada, podczas gdy my umieramy i wątpimy, jeśli nie jesteśmy bezpieczni w stadzie..." (przeł. Karol Toeplitz). Człowiek ducha, czyli człowiek, który zrozumiał istotę powagi egzystencji jest więc zdolny do tego, aby zapomnieć o zasadzie nadrzędności powodzenia spraw swoich i swojego ugrupowania nad dobrem powszechnym.

Gdy czytamy wydane przez IPN materiały dotyczące stanu wojennego, widzimy, iż generał i jego otoczenie nie są zdolni do zajęcia takiej postawy. Dla nich fakt społecznego sprzeciwu wobec polityki partii jest już rozpoznawalny (wiedzą, że występują przeciwko wszystkim), ale nie potrafią się zdobyć na to, co cechuje człowieka poważnego - na uznanie racji tego, co nie sprzyja ich bezpośrednim wpływom, nie mówiąc już o tym, aby owemu, jakby powiedział Kierkegaard, “zgorszeniu" pozwolić zaistnieć. 11 czerwca 1982 r. na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR gen. Jaruzelski jest o krok od przyznania, że “podziemie" reprezentuje znaczną część społeczeństwa (wybory 4 czerwca 1989 pokażą, jak wielka to była część), a jednak opowie się za “wykarczowaniem" opozycjonistów: “To podziemie jest osadzone w naszym społeczeństwie i same działania milicyjno-administracyjne nie są w stanie tego podziemia wykarczować, dopóki gleba społeczna nie jest jeszcze na tyle sprzyjająca dla nas, ażeby to można było zrobić".

Oto “my", członkowie władz partyjnych, pragniemy wyeliminować to, co zagraża “naszemu" społeczeństwu, a zatem ludziom, wobec których, chociaż wbrew ich woli, sprawujemy rolę właścicielską. Jest zatem jakieś mniej ważne i bardziej ważne “my"; mniej ważne - wtedy gdy sprzeciwia się naszym planom i oponuje przeciwko naszej władzy, bardziej ważne - gdy reprezentuje “nas", a że owo “my" jest bardziej ważne, przeto wedle tej logiki ma prawo do zagarnięcia i “wykarczowania" tych, którzy zechcieliby opowiedzieć się po stronie mniej ważnego “my".

Sięgając do analiz Rogera Mehla powiedzielibyśmy, że dylemat generała polegał na tym, iż “powagę sytuacji przenosił na samego siebie". To, co było w istocie “poważne" (rodząca się w Polsce demokracja), zostało karykaturalnie sprowadzone do “poważnego" zatroskania partii o zachowanie władzy. Miał rację La Rochefoucauld pisząc, iż “Interes przemawia wszelkimi językami i odgrywa wszystkie role, nawet rolę bezinteresowności" (przeł. Boy-Żeleński).

6. Kiedy na wspomnianym plenum generał wypowiada się o związkach zawodowych, które “muszą w odpowiednim czasie powstać", charakterystyczne, że postawi siebie i swoje ugrupowanie w roli dysponentów owego czasu. To nie sami robotnicy, o których generał wyrazi się jako o “hegemonach", mają określić ów “odpowiedni" czas, lecz wyłącznie sprawujący władzę. W ten sposób czas zostaje odebrany człowiekowi-obywatelowi, który może jedynie pokornie czekać na nadejście momentu, który w opinii władzy będzie czasem “odpowiednim".

O tym, że kontrola nad czasem to zazdrośnie strzeżony przywilej, przekonuje dalszy ciąg uwag generała: “To, o czym ja tutaj mówię, to nie jest do kolportażu, to jest dla nas po prostu, my musimy mieć zakodowane w świadomości, że o tyle jest nam trudniej z klasą robotniczą rozmawiać". Władza jest więc świadoma, że robotnik, któremu partia winna była “światle przewodzić", w istocie nie życzy sobie owego kierownictwa, które było niczym innym, jak życiem w jego imieniu. Nie tylko nie przeszkadzało to generałowi w sprawowaniu władzy, lecz nawet jakby utwierdzało go w jej pełnieniu. Im słabszy mandat społeczny, tym większa wzniosłość władzy; władza mimo wszystko i mimo wszystkich - oto podstawy filozofii politycznej partii kierowanej przez Jaruzelskiego.

Co więcej, wyraźne zamknięcie obiegu informacji (“to nie jest do kolportażu") wykazuje, że rozpoznanie prawdy nie służy jej wypowiedzeniu, lecz przeciwnie - traktowane jest jako podstawowe niebezpieczeństwo. To właśnie reglamentacja prawdy, bardziej niż reglamentacja mięsa, doprowadziła reżim generała do upadku. Już w XVIII w. Chamfort zauważył: “Jedną z przyczyn, wskutek których... zgromadzenia mogą popełniać tylko same głupstwa, jest ta, że najlepsze argumenty za sprawą lub przeciw sprawie (...) niemal nigdy nie dają się wypowiedzieć publicznie bez wielkiego niebezpieczeństwa lub wielkich nieprzyjemności".

7. Spoglądając na lata stanu wojennego i na to, co nastąpiło po nim, można powiedzieć, że fałszywa powaga, którą chciał narzucić Polsce generał, miała polegać na maksymalnym uzależnieniu jednostki od państwa. Powszechna, “kartkowa" szarzyzna PRL zmierzała do tego, aby upowszechnić przekonanie, że człowiek spełnia się jedynie w stadzie, którego los w dużej mierze zależy od łaskawości władzy, w przystępie dobrego humoru “rzucającej na rynek" a to mięso, a to pomarańcze, a to odrobinę swobody. Nie do końca samodzielne państwo niesamodzielnych i nie stanowiących o sobie obywateli było ideałem Jaruzelskiego.

Jeszcze w listopadzie 1987 przemawiając na obchodach 70-lecia Rewolucji Październikowej, z jednej strony mówił o “wielkiej różnorodności sił postępowych", sugerując już wielość dróg reformowania państwa, z drugiej zapewniał, że to Kraj Rad “wspiera zdobycze rewolucji w innych krajach", powołując się przy tym na Lenina. Przeczucie nowych czasów - i nieskrępowany niczym dyskurs o “niezmiennie pokojowej, pryncypialnej i jednocześnie realistycznej, konstruktywnej polityce ZSRR". Antygona i Kreon przemawiający głosem jednej postaci zamieniają tragedię w groteskową, kiczowatą sielankę. Tyran udający bojownika o wolność i rebeliant przemawiający retoryką satrapy - oto główne postaci spektaklu politycznego kiczu zorganizowanego przez generała i jego partię.

Sam generał wcielił się w rolę bez reszty. W czerwcu 1982 r. przekonywał do idei społecznej sielanki, czyniąc to wszakże w języku zimnego, barbarzyńskiego wojskowego wyrachowania: przygotowując się na spotkaniu Biura Politycznego do spodziewanych 13 czerwca protestów społecznych nakazywał “bombardowanie, że spokojnie, że dojrzałość naszego społeczeństwa, że poparcie, że zrozumienie itd....". “Bombardowanie spokojem" - trudno o lepszy przykład kiczowatej imitacji barokowego stylu mającej zbudować równie kiczowatą imitację rzeczywistości.

8. Tylko ten, kto jest “jednego ze stadem przekonania", może czuć się bezpieczny. Nie wiem, czy ta próba sparaliżowania ludzkiej aktywności wywodziła się z wojskowego myślenia, w którym nie ma miejsca na wolność i wątpliwości; być może jej motywacją była uległość wobec Moskwy. Natomiast fałszywa powaga dekady lat 80., będąca jedynie maską marazmu i obłomowszczyzny PZPR, cofnęła nas o kilka dziesiątek lat w dziedzinie budowania sfery publicznej, której krytyczne nastawienie do państwa nie służy jego demontażowi, lecz próbuje znaleźć lepsze sposoby tegoż państwa funkcjonowania. To w dużej mierze polityka Jaruzelskiego wzmogła i tak już niechętny stosunek Polaków do instytucji państwowych, utożsamianych z władzą już to zaborców, już to partyjnych koterii (a słuszność tego ostatniego zarzutu potwierdzają lata rządów SLD). W trakcie przywoływanego już tutaj plenum KC generał na swój sposób przekształcał słynny slogan Henry’ego Forda, iż można mieć wyprodukowany przez niego samochód w dowolnym kolorze, pod warunkiem, że będzie to kolor czarny: “...okazuje się, że jeśli ktoś ma tok myślenia i działania zgodny z linią partii, to się nie musi wcale krygować i przystosowywać, i dostosowywać się...".

9. A przecież generał, wyraźnie czując zmieniający się klimat polityczny, dążył do nadania komunistycznej dominacji czegoś, co przypominałoby wzniosłość, której aurą władza winna być otaczana. Już idea władzy jako strażnika i dysponenta czasu prowadziła nas w pobliże refleksji teologicznej: wyznaczając właściwy czas, sprawujący władzę zbawia lub potępia, karci lub nagradza. Tęsknota za wzniosłością władzy jest podszewką generalskiego munduru.

W czerwcu 1982 r. generał Jaruzelski tak przemawiał do uczestników spotkania KC: “konkretny człowiek musi mieć to poczucie, tę świadomość, że partia go widzi. Jak to zrobić. Nieproste. Kościół to potrafi robić, wiadomo, że każdy ma swego anioła stróża i że Pan Bóg wszystko widzi, wszystko wie, że Pan Bóg troszczy się o każdego, to jest umiejętność doprowadzenia do psychiki ludzkiej, że ja jestem jednostką, która jest widziana nawet przez najwyższą instancję". Oto pragnienie rządzącego: widzieć każdego ze swych poddanych w każdym momencie jego życia; spełniony ideał panoptikonu Benthama i Foucault. Władza chce bez wątpienia wiedzieć wszystko o swoich obywatelach i szukając analogii i modelu nie bez powodu sięga po przykład Kościoła. Jakby znając diagnozę Vaneigema, iż “z chwilą, gdy zabrakło powagi mitu i wiary w autorytet, z form władzy nie pozostało już nic prócz błazeńskiego terroru oraz demokratycznej burleski" (przeł. Mateusz Kwaterko), generał próbował odtworzyć owe mity i autorytety sięgając z jednej strony po Kościół, z drugiej po Manifest Lipcowy. Antygona i Kreon zespolone w jednej osobie.

Wszechogarniające spojrzenie Boga ma być przechwycone przez świeckiego hegemona przy użyciu legionu zeświecczonych aniołów stróżów, jakim są agenci mniej lub bardziej tajnych służb. Kiedy generał pointuje “Oczywiście my takich narzędzi nie posiadamy, bo to jest wielka demagogia", jednocześnie - co w jego wypowiedziach jest uderzająco częste - ma rację i mija się z prawdą. Ma rację, bowiem jego konkluzja odsłania ukrytą tęsknotę władzy komunistycznej za tym, aby posiąść sekret teologicznego spojrzenia na świat i ludzi; mija się z prawdą, bowiem gdy twierdzi, że doktryna Kościoła jest “demagogią", od której w domyśle partia jest wolna, to odsłoniwszy przed chwilą nostalgię partii w tej materii, do uprawiania tejże “demagogii" sam się przyznaje.

10. Jeśli połączymy nostalgię za wszechogarniającym, niemal boskim, spojrzeniem z wątkiem narodowym (“My nie bronimy swoich stołków, swojego miejsca, swojej pozycji, bronimy narodu...", mówił Jaruzelski 16 grudnia 1981, kiedy zbrodniczo pacyfikowano kopalnię Wujek) i dodamy do tego wojskową przeszłość, otrzymamy romantyczny rodowód zachowania generała. Jeśli spojrzymy na efekty owych zachowań - kryzys społecznego komunikowania się i rozwoju ekonomicznego, zmarnowanie kapitału ludzkiego entuzjazmu i zapału, emigracja wielu obywateli - otrzymamy pewien obraz sceny politycznej, który nazwałbym politycznym kiczem powstałym z niemożności przekroczenia barier własnych koncepcji świata narzucanych innym jako koncepcje powszechnie obowiązujące.

Kicz więzi nas w granicach swojego świata, który jest światem-matrycą, narzuca go nam i dusi jego stęchłym powietrzem. Hermann Broch trafnie zauważa, że kicz “wywodzi się w przeważającej mierze z tej postawy duchowej, którą uznajemy za romantyczną", postawy opisanej w analizowanych przez nas działaniach generała Jaruzelskiego przez wyniosłe poczucie powołania (“ocalenie narodu") i zuchwałość stanu wojennego. W stronę kiczu politycznego prowadzi nas również droga imitacji proponowana przez generała (partia naśladująca działanie Kościoła, język przemów politycznych lansujących “złote myśli" formułowane w pseudo-barokowej retoryce). Kiczem jest również wezwanie do tego, aby partia wróciła do leninowskich norm i leninowskiego stylu, bowiem nie jest to postulat działania wedle linii pewnego dobra, a jedynie pewnego “stylu", politycznej mody. Przywołajmy znów Brocha: “System kiczu wymaga od swych zwolenników »pracuj pięknie«, a system sztuki stawia na pierwszym miejscu etyczne hasło »pracuj dobrze«".

I wreszcie spostrzeżenie ostatnie: z materiałów pierwszych lat stanu wojennego wynika, iż lansując uparcie swój styl myślenia i sprawowania rządów partia Jaruzelskiego starała się przekształcić życie w doświadczenie neurotyczne; dążyła do tego, aby rzeczywistość stała się nierzeczywista. Egzaltacja sprawą obrony interesu narodowego przed obcą interwencją (nie potwierdzoną do dzisiaj przez żadne dokumenty) wtrącała nas, tak jak kicz, w świat jako dzieło neurotyczne, to znaczy - jak pisze Broch - takie, które “narzuca rzeczywistości konwencję całkowicie nierealną". Głowiński słusznie zauważał, iż propaganda ta nie liczyła się z rzeczywistością “w konstruowaniu wizji świata pogodnej, wręcz radosnej", wyrzucając “poza nawias elementarne odczucia społeczne".

Generał wznosił świat nierzeczywisty, nie licząc się z tym, że pozostaje on w sprzeczności z jego działaniami. Na spotkaniu w Moskwie w 1987 r. mówił: “Dążymy do utrwalenia w każdym obywatelu poczucia gospodarskiej odpowiedzialności, przede wszystkim poprzez zapewnienie mu faktycznego wpływu na swój zakład pracy, na swe miasto i wieś, na kształt własnego kraju". Czy nie brzmi to fałszywie w ustach tego, który prawem stanu wojennego wpędził ludzi w wieloletnią apatię? A przecież już za dwa lata słowa te, zapewne wbrew intencjom mówcy, okażą się prorocze. Niestety, generał nigdy nie zdobył się na poważną decyzję, czy ma być Antygoną, czy Kreonem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, poeta, tłumacz. Były rektor Uniwersytetu Śląskiego. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Członek Komitetu Nauk o Literaturze PAN, Prezydium Komitetu „Polska w Zjednoczonej Europie” PAN, Prezydium Rady Głównej Szkolnictwa… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2005