Kazachska zima

Na obszarze postsowieckim jest wiele powodów do buntu. Tymczasem w ciągu 30 lat Kazachstan sprawiał wrażenie, jakby znalazł kamień filozoficzny, który zabezpieczał go od wstrząsów. Aż do dzisiaj.

10.01.2022

Czyta się kilka minut

Podczas pacyfikacji protestów w Ałmaty, największym mieście Kazachstanu. 5 stycznia 2022 r. / VLADIMIR TRETYAKOV / AP / EAST NEWS
Podczas pacyfikacji protestów w Ałmaty, największym mieście Kazachstanu. 5 stycznia 2022 r. / VLADIMIR TRETYAKOV / AP / EAST NEWS

Zanim powiemy o dramacie, który rozgrywa się tam od początku tego roku, pokażmy, dlaczego to kraj niezwykły. I dlaczego tak niezwykłe, przełomowe – nie tylko dla Kazachów – jest to, co się tam teraz dzieje.

To kraj ogromny – zajmuje obszar równy dwóch trzecich powierzchni Unii Europejskiej – choć ma mniej mieszkańców niż Rumunia. Bogaty w surowce, w ropę, gaz, metale ziem rzadkich i uran (40 proc. światowej produkcji), zarazem rozwinięty przemysłowo i rolniczo, w skali obszaru postsowieckiego najbogatszy po Rosji. Według wskaźnika rozwoju społecznego (Human Development Index z 2019 r.) stojący wyżej niż Rumunia, Bułgaria czy Turcja, nie mówiąc o Ukrainie i Gruzji.

Obok państw bałtyckich (te są w NATO i Unii) oraz Turkmenistanu (swoją specyfiką przypominającego Koreę Północną) Kazachstan to jedyny z krajów obszaru postsowieckiego, w którym w minionym 30-leciu nie było wojen, separatyzmów, przewrotów, rewolucji oraz hektolitrów krwi na ulicach i w kazamatach (w wielu były to kombinacje tych czynników).

A przecież gdy uzyskiwał niepodległość w 1991 r., to on – będący „miniaturą” Związku Sowieckiego – miał bodaj najmniejsze szanse na sukces czy nawet przetrwanie. Wieloetniczny (Kazachowie stanowili 39 proc. ludności; dziś blisko 70 proc.), ze wszystkimi patologiami sowieckiej gospodarki w stanie rozkładu, prywatyzowanej przez nowych oligarchów. Jego państwowość kwestionowała (nieformalnie) Rosja. Jego granicę Chiny kwestionowały otwarcie do 1994 r. (korekty na korzyść Chin trwały do 2002 r.). Przez dekadę wrzało za jego południową granicą (skąd niedaleko do Afganistanu). Jego władze – czyli Nursułtan Nazarbajew, premier i sowiecki pierwszy sekretarz (niedoszły następca Gorbaczowa na czele Sowietów), prezydent niepodległego Kazachstanu do 2019 r., a faktycznie jego lider do początku 2022 r. – były tego świadome. Dość rzec, że niepodległość Kazachstan ogłosił jako ostatni 16 grudnia 1991 r., po porozumieniach białowieskich, gdy Związek Sowiecki był już tylko fantomem.

Trzy dekady umiarkowania

Choć dziś brzmi to groteskowo, w ostatnich 30 latach kluczem do sukcesu i marką Kazachstanu stały się umiarkowanie, ostrożność i konsekwencja – realizowane żelazną ręką (choć w jedwabnej rękawiczce) przez Nazarbajewa.

Z paternalistyczną wyrozumiałością (i sprytem) zarządzał on ambicjami oligarchów: „prywatyzować” pozwalał z umiarem, wobec politycznej nielojalności był wyrozumiały (nie tolerował tylko recydywy). Studiując europejskie rozwiązania, dekadami budował instytucje i nową profesjonalną kadrę urzędniczą, które zmodernizowały kraj.


Wojciech Jagielski: Dziesiątki zabitych, setki rannych, rozgrabione i spalone urzędy, galerie handlowe i sklepy – to bilans kilkudniowych rozruchów, które wybuchły w Kazachstanie. 


 

Demokracji nie obiecywał (nieśmiało eksperymentował z nią na poziomie lokalnym, budząc tym konfuzję aparatu państwowego), ale oszczędził krajowi obozów de facto koncentracyjnych, które tworzyli niektórzy sąsiedzi. Dość, że Kazachstan był godny stanąć na czele OBWE w 2010 r. Przez pół roku tolerował strajki nafciarzy w Żangaözenie, zanim dopuścił do ich krwawej pacyfikacji (2011 r.). Troszczył się o Rosjan, ale budował państwo narodowe. Był wiernym sojusznikiem Rosji, ale też odpowiedzialnym partnerem dla Chin i Zachodu.

Żył dobrze, ale i inni znajdowali ekskluzywny spokój oraz szansę bogacenia się, będąc przedmiotem zawiści sąsiadów. I wreszcie – stawiając rację stanu nad sentymenty rodzinne – w 2019 r. wybrał krajowi na swojego następcę Kasyma-Żomarta Tokajewa, dyplomatę z ducha i profesji, mającego kontynuować tę linię.

„Starcze, odejdź!”

Cały ten finezyjny mechanizm rozpadł się w proch w ciągu kilku dni, pomiędzy 2 a 5 stycznia 2022 r. A zapalnikiem stały się podwyżki cen gazu skroplonego (LPG) w nieszczęsnym Żangaözenie – mieście pokazującym drugą twarz Kazachstanu.

Oddalony od wszystkiego (o co akurat w Kazachstanie dość łatwo), Żangaözen powstał wokół monokultury wydobywczej i tradycyjnie zasiedlany był przez plemiona tzw. Młodszego Żuzu (z których część godnie rywalizuje z Czeczenami o miano niepokornych i wojowniczych), zasilone napływowymi robotnikami i tradycjonalistycznymi repatriantami. W tym mieście widać pieniądz – i tutaj łatwiej zastanawiać się, jak jest wydawany i przez kogo.

Z Żangaözenu protesty rozlały się na cały kraj – ze szczególną rolą Ałmaty, byłej stolicy i największego miasta kraju. Odbijała się w nich frustracja: rozczarowanie nieperspektywiczną sytuacją gospodarczą, niespłaconymi kredytami, zawiedzionymi nadziejami, bogactwem oligarchów. Protestujący natychmiast podnieśli hasła tyleż polityczne (odsunięcia lokalnych polityków), co antysystemowe („Starcze, odejdź!”; to do Nazarbajewa). Ludzie nie są czytelnikami książek o złotym wieku, tylko żyją tu i teraz. Zwłaszcza młodzi zdecydowani decydować o sobie i swoim wielkim kraju.

W ciągu tych czterech dni Kazachstan zobaczył spaloną rezydencję prezydenta w Ałmaty, zajęte lotniska, ratusze i budynki Komitetu Bezpieczeństwa. Zobaczył też policjantów i żołnierzy rozbrajanych albo przechodzących na stronę protestujących. Metoda na przeczekanie i ustępstwa – podjęta początkowo przez Tokajewa, który podwyżki cofnął, winnych ukarał, rząd zdymisjonował i wreszcie usunął Nazarbajewa z wpływowej Rady Bezpieczeństwa – nie przyniosła rezultatu.

W duchu Arabskiej Wiosny

Trudno dziś nazwać to, co wydarzyło się w Kazachstanie. Nie przypominało to żadnej postsowieckiej rewolucji. Polityczny i demokratyczny rys ujawnił się, ale nie zdominował ruchu. Nic nie wiadomo o reprezentantach protestów, o ich koordynacji, radach czy komitetach, o programach i negocjacjach.

Ich siła, zasięg i żywiołowość były jednak imponujące – dekadę wcześniej w bardzo podobny sposób zaczynała się Arabska Wiosna, dojrzewająca i konstytuująca się w walce, ale też do końca obarczona przypadkowością i niejednoznacznością. I tak jak Arabska Wiosna, również Kazachska Zima dobitnie pokazała twardość, ale i kruchość systemów autorytarnych – zapatrzonych w siebie, zawsze aroganckich, zorientowanych na liderów (w tym przypadku przywództwo było rozmyte między dwóch polityków) i niezdolnych do szybkiej reakcji, określonej prawem, procedurami, ale też zdolnej do brania odpowiedzialności na średnich i niższych szczeblach – w zderzeniu z niespodziewanie uwolnionym żywiołem społecznym. I znowu: tak jak Arabska Wiosna.

Kontra

Tak jak błyskawicznie system się załamał, a społeczeństwo pokazało swoją niepokorną naturę, tak błyskawicznie nastąpiła też przemiana bezbarwnego Tokajewa w chana-tyrana z horrorów. Po czterech dniach ustępstw, 5 stycznia zdymisjonował on większość szefów instytucji siłowych i wezwał do rozprawy ze „szkolonymi za granicą terrorystami”. Zaraz potem zaczął czystki w nomenklaturze, przejmując kontrolę nad pieniędzmi i stanowiskami. Pokazał, że gotów jest walczyć o pełnię władzy. W warunkach postsowieckich było to przypomnienie roku 2005 w Uzbekistanie, gdzie prezydent Islam Karimow kazał zmasakrować protesty w Andiżanie (zabitych były tysiące, a kraj osiągnął spokój – cmentarny). I rzecz chyba najważniejsza: Tokajew zwrócił się o pomoc do formalnych sojuszników – Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, czyli de facto do Rosji.

Dla Władimira Putina była to okazja do zamanifestowania efektywnej kontroli nad obszarem postsowieckim (niedawno, w grudniu, przypomniał wszak o tej swojej aspiracji Joemu Bidenowi) i do przejęcia kontroli nad Kazachstanem – tym zapomnianym kluczem do imperialnej pozycji Rosji w Eurazji.


Anna Łabuszewska: Jakie będą konsekwencje przysłania do Kazachstanu rosyjskiego kontyngentu wojskowego?


 

I stało się. OUBZ („postsowieckie NATO”) po raz pierwszy zadziałała – tyle że nie jako wojsko, lecz siła pacyfikująca. Po raz pierwszy Rosjanie stanęli na czele „misji” złożonej także z Białorusinów, Tadżyków, Kirgizów i – co za upokorzenie! – Ormian (na czele których stoi niegdysiejszy zwycięzca ulicznych protestów, demokrata Nikol Paszynian).

To, co dzieje się w chwili pisania tego tekstu w Ałmaty, najlepiej byłoby skomentować milczeniem. Byłoby ono echem miasta i kraju zablokowanego informacyjnie, gdzie nawet rzadkie relacje rosyjskie (wtórujące „huńskim mowom” Tokajewa) wskazują, że dwa dni krwawej pacyfikacji nie wystarczyły do przejęcia kontroli nad miastem. Okruchy informacji świadczą, że wrzenie trwa także w innych miastach.

Perspektywy

Co dalej? Trudno jest cokolwiek prognozować.

Zapewne pacyfikacja będzie skuteczna, nam zaś pozostanie spuścić i odwrócić głowy. Pytanie, czy przykład Ałmaty podziała paraliżująco na resztę kraju, czy pacyfikacje będą także w innych miastach – zwłaszcza w buntowniczym Żangaözenie, który na wyrozumiałość nie może liczyć. Pytanie, czy po tych protestach pozostaną nieprzejednani i zradykalizowani bojownicy straconej sprawy, gotowi toczyć dalej ten bój… Czy Rosja grać będzie na restaurację fasadowego już siłą rzeczy reżimu? Czy może właśnie potrzebuje ognisk chaosu, by ostatecznie udowodnić fiasko „eksperymentu” niepodległego Kazachstanu – i szerzej: postsowieckiego porządku ostatnich trzech dekad?

Otwartą kwestią jest też dalsza przyszłość. Dziś Rosja zdaje się triumfować. Ale nie wiadomo, na jak długo: na dekady (jak uczy przykład Andiżanu z 2005 r. albo Budapesztu z 1956 r.) czy tylko na chwilę, bo właśnie uruchomił się nowy etap procesu dojrzewania narodowego Kazachów? Jeśli posypał się Kazachstan, dlaczego nie miałyby posypać się inne reżimy w regionie – zwłaszcza z wrzącym Afganistanem na karku. I co wtedy? Na bagnetach trudno siedzieć, o czym niegdyś przekonał się schyłkowy (ale wciąż supermocarstwowy) Związek Sowiecki, nadaremnie rozstrzeliwując demonstrantów w Wilnie i Tbilisi w 1989 r., w Baku w 1990 r., a wcześniej – właśnie w Ałmaty, w 1986 r.

Jednego można być pewnym. Brutalnie przerwany został piękny kazachski sen. Brutalnie cały obszar postsowiecki wchodzi w nowy burzliwy rozdział. I nowy rozdział rozpoczyna imperialna Rosja. ©

Tekst ukończono 7 stycznia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2022