Karnawał w świecie bez postu

W minionych czasach okresowa walka postu z karnawałem nadawała życiu napięcie, którego nie jest w stanie dać mozolne zmaganie się z niekończącą się zabawą dzisiaj.

28.01.2017

Czyta się kilka minut

Pieter Brueghel Starszy (1526 /1530–1569) „Walka postu z karnawałem”, 1559 r. / Fot. Domena publiczna / wikipedia.org
Pieter Brueghel Starszy (1526 /1530–1569) „Walka postu z karnawałem”, 1559 r. / Fot. Domena publiczna / wikipedia.org

Kiedy Pieter Brueghel Starszy malował słynny obraz pt. „Walka postu z karnawałem”, średniowiecze już miało za sobą swoją jesień. Zaczynał się nowy porządek. Zarówno prądy renesansowe, jak i reformacyjne przeorientowały duchowość Europy. Wraz z humanistycznym docenieniem człowieka karnawał tracił swój wywrotowy charakter. Z drugiej strony, luterańska nauka o usprawiedliwieniu wzięła w nawias zasługujący charakter wszelkich postów, pokut i wyrzeczenia. Przejście ze średniowiecza do renesansu na nowo określiło relację sacrum i profanum, które chyba już nigdy nie będą wobec siebie tak bardzo opozycyjne, a jednocześnie tak bardzo ze sobą współistniejące. Czyżby post przestał już walczyć z karnawałem? Umberto Eco pisał na łamach „La Reppublica” (styczeń 2001), że „jedną z charakterystycznych cech cywilizacji, w której żyjemy, jest totalna karnawalizacja życia”. Zapewne to tylko końcowy efekt kilkuwiecznego procesu. Według Eco karnawał wydostał się dzisiaj poza karnawał, co oznacza, że bawimy się faktycznie bez przerwy. A jeśli tak, to czy walka postu z karnawałem nie dokonuje się dzisiaj przez cały rok?

Między karczmą a kościołem

Na pierwszym planie na obrazie Brueghla toczy się alegoryczna walka. Personifikacja karnawału to gruby mężczyzna siedzący na beczce, z rusztem w ręku i z miską pasztetu na głowie. Na ruszcie nabite kiełbasy, głowa prosiaka i kurczak. Naprzeciwko niego personifikacja postu: chudy asceta z ponurą miną siedzi na trójnogu. Jego bronią jest wiosło, na którym leżą dwie wysuszone rybki. Na głowie ma ul, który nie jest tutaj symbolem obfitości, lecz ubogiego, postnego pożywienia. Za każdą z postaci idzie orszak. Za platformą, na której siedzi asceta, idą ludzie z wielkopiątkowymi kołatkami w ręku. Za beczką ciągniętą na płozach muzykanci i handlarze żywnością. Jacques Heers pisze, że Brueghel „ukazuje ową walkę jako łotrzykowską i komiczną, zabawę raczej niż satyrę czy zwyczajną scenkę obyczajową” („Święta głupców i karnawały”). Niderlandzki malarz prawdopodobnie nie był zupełnie oryginalny w swojej wizji. Jak pisał Johan Huizinga w „Jesieni średniowiecza”, ten obraz „to nie jest wytwór dziwacznej wyobraźni Brueghla”. Ten motyw walki był bardzo znany, by przywołać choćby XIII-wieczny poemat francuski „Bataille de Caresme et de Charnage”, gdzie ser walczy z ikrą, kiełbasa z węgorzem, pieczeń wieprzowa z łososiem, mięso z rybą itd.

Świat na obrazie niderlandzkiego mistrza rozpada się na dwie części. Po prawej stronie znajduje się kościół, po lewej – karczma. Te dwa budynki symbolizują dwa porządki – wielkopostnej pokuty i karnawałowej rozpusty. Jest jednak w tym obrazie pewien paradoks. Z jednej strony bowiem oba porządki – post i karnawał – występują przeciwko sobie. Z drugiej jednak, granice między tymi światami są bardzo nieostre. Pośrodku toczy się tzw. normalne życie: handel, praca, zabawa dzieci. Sacrum bez profanum jest przecież niemożliwe. A przejście z jednego do drugiego porządku – choć dokonuje się w aurze wojny – jest czymś normalnym i oczywistym.

Świat człowieka średniowiecznego rozpadał się na dwie części: oddzielone, a jednak tworzące całość. Post i zabawa miały w nim określone miejsce w przestrzeni i czasie, tworząc swoiste continuum między jednym a drugim. Nie można było jednak „bezkarnie” przekraczać granicy obu równoległych porządków. Przed Adwentem były ostatki, przed Wielkim Postem – karnawał, który się kończył równo o dwunastej w nocy. Podobno diabeł stał i notował, kto z karczmy wychodził już po północy.

Na przednówku

Karnawał wyrastał oczywiście z kalendarza liturgicznego. Środa Popielcowa wyznaczała cezurę między zapustami a Wielkim Postem, między okresem zabawy a okresem pokuty. Sama geneza karnawału nie jest do końca jasna. Widać to choćby w etymologii, którą jedni wywodzą z łacińskiego wyrażenia carne vale – żegnaj, mięso! (carnem levare – mięso usuwać), a inni od carrus navalis – czyli wozu w kształcie statku, którego używano podczas procesji w trakcie przedchrześcijańskich świąt ziemi, wina, lasów, krótko – bachanaliów. Jak pisze Jacques Heers, „zrazu jest to zwykła procesja, niczym nieróżniąca się od innych, taniec wiosny, który z całą pewnością przywłaszczył sobie prastare reminiscencje związane z dawnymi kultami pogańskimi, z kultem odrodzenia, bóstw agrarnych i sił przyrody”.

Chrześcijaństwo nadało nowe znaczenie temu świętowaniu. To oczywiste, że karnawał i Wielki Post nałożyły się na zmiany dokonujące się w przyrodzie, a także na naturalny cykl żywieniowy. Wielki Post wypadał zawsze w okresie przedwiośnia, na tak zwanym przednówku, kiedy to stopniowo kończyły się zgromadzone w spiżarniach zapasy, a na nowe płody długo trzeba było jeszcze czekać. Z jednej strony, pobożna intencja umartwienia i postu jako przygotowanie do Wielkanocy dopomagała, by przetrwać kilkutygodniowy niedobór żywienia, z drugiej zaś – sama natura wymuszała post.

Kościół prawosławny poszedł jeszcze dalej niż Kościół na zachodzie Europy. O ile karnawał był ledwo tolerowany i powszechnie napiętnowany w kazaniach księży katolickich, o tyle wschodnia Maslenica – odpowiednik karnawału – została wpisana w kalendarz liturgiczny jako bezpośrednie przygotowanie do Wielkiego Postu. Podczas siedmiu dni Maslenicy spożywa się bliny, chodzi w gości, urządza zabawy, pomaga się biednym i chorym, a w „niedzielę odpuszczenia” prosi się o przebaczenie i okazuje się je innym. Tak czy inaczej, karnawał to – jak pisze Heers – „ceremonia przejścia, pochwała radości życia i powszechnego dostatku. A zatem „święto obfitości, podczas którego ludzie piją, jedzą i bawią się, nie przejmując się, na razie, zakazami”. O tych ostatnich przypomną kaznodzieje już w Środę Popielcową.

Śmiech obowiązkowy

Nieodłącznym elementem karnawału był śmiech. Władimir Propp w swojej monografii „O komizmie i śmiechu” tak pisze o naturze śmiechu karnawałowego: „W te dni ludzie oddawali się niepohamowanemu obżarstwu, pijaństwu i najróżniejszym rodzajom wesołości. Śmiech był obowiązkowy – śmiano się dużo i niepohamowanie”. Rosyjski badacz uważa, że ten rodzaj śmiechu jest nam obcy, ponieważ współczesny człowiek potępia obżarstwo. Takie potępienie „jest typowe dla ludzi, którzy wiedzą, czym jest dobry apetyt, ale nie wiedzą, czym jest i nigdy nie zaznali strasznego, długotrwałego głodu”. Sytuacja ludzi w średniowieczu była diametralnie inna. „Na długotrwały głód i niedożywienie – pisze Propp – skazane było chłopstwo we wszystkich krajach Europy, szczególnie w wiekach średnich i następujących po nich. Z punktu widzenia tych warstw społeczeństwa, najeść i napić się do syta, do pełnego nasycenia, do utraty świadomości, bez jakichkolwiek ograniczeń i granic, nie było niczym karygodnym – na odwrót, to wielkie błogosławieństwo. Takiemu obżarstwu oddawano się wspólnie, grupowo, w dni wielkich świąt. Owym świętom towarzyszył głośny, triumfujący śmiech – już nie drwiąco-satyryczny, a zupełnie inny: głośny, zdrowy, niepohamowany śmiech zadowolenia”.

„Zapustne śmiechy”, które pieśń wielkopostna każe odłożyć „na stronę”, bywały głośne i bardzo żywiołowe. Dzisiaj nieco ucichły. A i sam karnawał się przepoczwarzał, tracąc najpierw swe pierwotne, przedchrześcijańskie znaczenie. Jak pisze Propp, „święta ostały się nie dlatego, że przypisywano im wpływ na urodzaj, ale dlatego, że dawały ujście wesołości i radości życia”. Z czasem karnawał coraz bardziej stawał się w Europie okresową zabawą towarzyską, a przestawał być świętem ludowym. Myślę, że pewnym symptomem – choć dalekim – tego zjawiska może być odrzucenie „Święta wiosny” Igora Strawińskiego. Balet, w którym Strawiński ukazał „obrazy z życia dawnej Rusi”, w tym wiosenne korowody, tańce i wróżby, w salonowym Paryżu wywołał skandal. Ukazany w muzyce i na scenie obrzęd był gwałtowny, dziki, nieposkromiony i żywiołowy – tak jak być może wyglądały elementy przedchrześcijańskiej Maslenicy. Utwór Strawińskiego w opinii większości pierwszych odbiorców był głęboko niemoralny. A był po prostu telluryczny, cielesny, zmysłowy, właściwy karnawałowi.

Człowiek karnawałowy?

Jeśli przyjąć koncepcję Proppa, głód i bieda są koniecznymi „generatorami” karnawału. Może dlatego wyprowadził się dzisiaj do Ameryki Południowej, gdzie wciąż jest tym, czym był pierwotnie: „animalistyczną radością wynikającą z fizjologicznego bytu”. Współczesna Europa nie potrzebuje już karnawału w takim znaczeniu, jakie mu pierwotnie przypisywano. I to nie tylko z powodów ekonomicznych – bo już nie ma okresów głodu. Gdzie nie ma głodu, tam nie ma okresowego obżarstwa. Gdzie nie ma obżarstwa, tam post traci swój sens kulturowy.

Karnawał miał jeszcze jeden wymiar. Propp i Heers są tutaj zgodni. Był reakcją na ascetyczną moralność głoszoną przez Kościół, któremu bliżej było do potępienia przyjemności niż do jej afirmacji. Współczesny Europejczyk nie potrzebuje już odreagowywać żywiołowością i przyjemnościami ciała ani głodu, ani chrześcijańskiej ascezy. Pierwszego nie zaznał, drugiego już się nie boi. Gdzie nie ma zakazu zabaw hucznych, tam nie ma poprzedzających je hulanek. Karnawał i post karmią się sobą wzajemnie. Brak postu i jego zakazów stępia ostrze karnawału, który miał być zaprzeczeniem tego, co po nim nastąpi. Jeśli nie ma po nim żadnego postu, on sam traci sens.

Jeśli można dzisiaj mówić o karnawalizacji życia, to nie tyle w znaczeniu rozciągnięcia go na cały rok, ale w znaczeniu ludyzacji życia. Kiedy cały rok staje się zabawą, karnawał jest już niepotrzebny. Jeśli jest, to jest jedynie intensyfikacją zabawy, ale nie nabiera właściwego dla karnawału znaczenia – nie jest „protestem” przeciwko postowi, bo postu nie uznaje. Homo carnelevarius (człowiek karnawałowy) znał podział na sacrum i profanum, post i zabawę, umartwienie i śmiech, a także na pory roku i naturalne cykle żywieniowe. Współczesny homo ludens tych podziałów nie zna. To nie jest człowiek sezonów, czasów i pór roku. On bawi się cały rok, cały rok zażywa przyjemności, cały rok je to samo i tak samo, ignorując zmienność natury. Żadnej walki postu z karnawałem w sobie nie doświadcza, bo nie zna postu.

Szeroka i wąska droga

Na obrazie Brueghla karczma stoi naprzeciw kościoła. To właśnie karczma symbolizowała nie tylko karnawałową, ale wszelką zabawę i rozpustę. W niejednym kazaniu wymieniana była jako emblemat wszelkiego zła, które sprowadza chrześcijan na złą drogę. Karczma otwarta w niedzielę była symbolem zaburzenia ustanowionego porządku między czasem i miejscem dla sacrum i profanum. Księża grzmieli z ambon, że wielu jest takich, dla których kościołem stało się targowisko, a karczma – kazaniem. Gdyby dzisiaj chcieć zilustrować całoroczne zmaganie się Kościoła z przyjemnością, która wciąż jest dla wielu kaznodziejów moralnie podejrzana, to po stronie karczmy trzeba by domalować jeszcze kilka budynków.

Ostatnio wpadła mi do ręki reprodukcja bardzo popularnego w niektórych kręgach protestanckich obrazka zatytułowanego „Der breite und der schmale Weg” („Szeroka i wąska droga”). Obrazek powstał w środowisku niemieckich pietystów, a jego pomysłodawczynią była Charlotte Reihlen (1805–1868), luterańska działaczka ze Stuttgartu. Sam motyw szerokiej i wąskiej drogi zaczerpnięty z Kazania na Górze (Mt 7, 13–14) był już znany w ikonografii, Reihlen pomysł ten uzupełniła, opracowała i wprowadziła wiele szczegółów. Po prawej stronie (Królestwo Boże) jest tylko krzyż, kościół, szkoła niedzielna oraz dwa budynki charytatywne: ośrodek dla dzieci i dom diakonis. Po stronie lewej cała reszta: teatr, hotel, gdzie odbywa się bal maskowy, dom gier, stoisko Lotto, a u podnóża góry, na której widzimy płonące miasto, bitwa wojenna, a nawet pociąg. W jednej z wersji angielskojęzycznej, to „Sunday Train”, a więc „pociąg niedzielny”, który zamiast do kościoła, wywozi ludzi na wycieczkę poza miasto. Obrazek doczekał się mnóstwa wersji i wariacji. Niestety, po prawej stronie wciąż nic się nie dzieje. Tylko dzieci bawią się wśród owieczek. Całe „życie” toczy się po stronie lewej – symbolizującej potępienie. Idąc tym tokiem myślenia, trzeba by powiedzieć, że Kościół ma przeciwko sobie wszystko. Dzisiaj trzeba by dorysować galerię handlową, hotel spa & wellness, kino i jeszcze kilka innych przybytków. Czy rzeczywiście jednak wszystkie one są równie podejrzane? Czy każda przyjemność musi być grzeszna i nieść potencjalne potępienie? W czasach nowożytnych walkę z karnawałem zastąpiła walka z przyjemnością, która przestała być reglamentowana okresowo, ale stała się pewnym dominującym wyznacznikiem współczesnego życia.

Kulturę niedzieli zastąpiła kultura weekendu, a post z karnawałem walczy w każdy piątek, który jest dniem i pokuty, i dyskotek (coraz częściej wesel) jednocześnie.

Wróćmy do postu

Chyba nie potrafimy jako Kościół właściwie zareagować na zaistniałą sytuację. Nie wiemy, co zrobić z przyjemnością. Paweł VI – cytowany przez Franciszka w „Evangelii gaudium” – powiedział, że „społeczeństwo technologiczne zdołało pomnożyć okazje do przyjemności, lecz nie przychodzi mu łatwo doprowadzić do radości”. To prawda, ale chyba niecała. Łatwiej jest przyjemność uczynić przemysłem niż radość. Ale czy te stany się wykluczają? Czy radość musi być czysto duchowa, pozbawiona wszelkiej przyjemności jako z gruntu podejrzanej?

Jean Verdon w książce pt. „Przyjemności średniowiecza” pisze: „średniowiecze nie tylko nie zapomina o pojęciu przyjemności, ale czyni je jeszcze bardziej zrozumiałym, jasnym i czytelnym. Przyjemność to dobre zdrowie, swoista pełnia, a więc jednoczesne współgranie zmysłów i rozumu, wrażliwości i duszy”. Verdon podkreśla, że średniowiecze nie zna jeszcze pojęcia szczęścia i nierozłącznego z nim bólu istnienia. Jednocześnie jest w średniowiecznej przyjemności pewien paradoks, organizują ją bowiem dwa, zdawałoby się, „naturalne” przeciwieństwa przyjemności: właściwy tamtym czasom trud życia i wszechobecny Bóg. Okresowa walka postu z karnawałem nadawała temu życiu napięcie, którego nie jest w stanie dać mozolne zmaganie się z niekończącą się zabawą. Proponuję więc wrócić do postu, a karnawał zrodzi się w nas sam. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolog i publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, znawca kultury popularnej. Doktor habilitowany teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego. Autor m.in. książek „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą” oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2017