Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Po Czwartej Linii. Śmieszne te nazwy ulic. Druga i Trzecia Linia nie dochodzą do morza. Odcięły je ekskluzywne, nowobogackie hotele.
Pierwsza Linia jest schyłkowo socjalistyczna – kończą ją betonowe schody. Brzeg każdego stopnia zakończony jest rdzewiejącym kątownikiem. Wszystko domknięte – nikomu niepotrzebnym, wymalowanym przez graficiarzy – płotem.
Za to Czwarta to mieszanka dwóch światów. Przedwojenne drewniane wille. Odnowione i wymuskane, pachnące drogimi perfumami, zamienione w pensjonaty. Inne zwyczajne – pachną wywieszonym na sznurkach praniem i drewnem ułożonym w stosiki pod daszkiem koło werandy. I jeszcze opuszczone. Straszą zmurszałymi fundamentami, dziurą w dachu i wybitym oknem, w którym osiedliły się kruki. Te pachną pustką i zapomnieniem. Obok nowoczesne apartamentowce o durnowatych nazwach: Churchill, Hepburn, Tiffany, Hemingway. Tu płoty, ochroniarze, kelnerzy, sprzątacze, ogrodnicy.
Jeśli coś jest na sprzedaż – a jak uczy życie, niemal wszystko jest na sprzedaż – to napisy informują w dwóch językach. Większy – dla przyzwoitości po łotewsku, mniejszy – by prawdziwi kupcy wiedzieli, o co chodzi – po rosyjsku. W Jurmale łotewski przemyka chyłkiem po „linijkach”, jakby tu gościł, był tymczasowo. Rosyjski przeciwnie. Rozpycha się, panoszy, dominuje. Plaża po rosyjsku, knajpy, ulica, sklepy i pociąg elektryczny do Rygi też po rosyjsku. Rosyjski nie umilknie nawet gdy elektryczna mija stację Tornakalns na przedmieściach stolicy, z kamienną tablicą i starym, towarowym wagonem. Z tego miejsca szły transporty tysięcy Łotyszy na wschód.
Jurmalska plaża z piaskiem przypominającym mąkę ciągnie się podobno aż przez 26 kilometrów. Zatoka Ryska łagodnie obejmuje Jurmałę. Na wschodzie jest oślepiająco jasno, słońce odbija się w unoszącej się nad wodą mgle. Strona zachodnia ma za to wszystkie odcienie niebieskiego – od stali do błękitu. Nawet mączny piasek – biały, gdy jest suchy, a brązowy, gdy namoknie – tak czy siak w tajemniczy sposób przechodzi w niebieskość. Chwilami nie wiadomo, gdzie kończy się morze, a zaczyna ląd. Jakby się szło do niespotykanej krainy – bez ludzi, przedmiotów, zredukowanej jedynie do kolorów.
Przyjechałem tu prosto z Wilna. Brałem tam udział w spotkaniu klubu dyskusyjnego założonego przez miejscowych Polaków – dzienikarzy, przedsiębiorców, urzędników, pisarzy. Padło naturalne pytanie, czy w Warszawie często mówi się o Litwie i o tutejszych Polakach. Uświadomiłem sobie, że ostatnio dużo częściej niż „Litwa” mówi się „Przesmyk Suwalski”. Czy NATO jest w stanie obronić ponad 80 kilometrów naszej granicy przed agresją z północy i południa? Utrzymać wąski korytarz?
„Czy?” – ta partykuła kryje podświadomą zgodę na to, że państwa bałtyckie mogą zostać odcięte, że są takie okoliczności, w których nasz świat się za nimi nie ujmie. A potem? Znajdą się miliony racjonalnych usprawiedliwień tej potwornej niesprawiedliwości. Powiedziałem, że nasze rozważania czasem przypominają mi publicystykę przełomu lat 30. i 40. Zastanawiano się wówczas, w jakim języku mają być odprawiane msze w mieście setek świątyń. A walec historii już się toczył.
Pomyślałem, że nigdy nie byłem na Łotwie i bardzo chciałbym ją zobaczyć. Mieć jakiś obraz w pamięci – choćby beztroskich spacerujących po plaży ludzi. Trochę podobnych do tych, których figury zastygnięte w spokojnym śnie można oglądać w Pompejach. ©℗