Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Blumsztajn ma rację, a jego ironiczną tezę można powtórzyć w wersji wzmocnionej: nie od kilkunastu dni, lecz od kilku lat idea dialogu, którą interpretowano filozoficznie, teologicznie i politycznie, przeżywa głęboki kryzys. Albo inaczej: brak umiejętności dialogowania staje się powszechny, a ludzie dialogu znikają z przestrzeni życia publicznego.
Skądinąd: podane przez Blumsztajna przykłady mogłyby się stać podstawą rozważań nie tyle o braku postawy dialogicznej, ile o swoistym kryzysie władzy i jej języka. Ten kryzys w każdym z przykładów przybiera inną postać.
Merkel i Sarkozy mówią do premiera Papandreu językiem, w którym nadmiar władzy miesza się z chęcią pomocy (uzasadnioną nie tyle sympatią czy współczuciem, ile pragnieniem zapobieżenia kryzysowi, który mógłby dotknąć całą Unię Europejską). Dla zwolenników jedności Europy język Niemiec i Francji jest racjonalnie uzasadniony; dla Greków - jest to język upokorzenia, jakim pan przemawia do niewolnika. Co do Kaczyńskiego i Ziobry: obaj wpadli w pułapkę bez wyjścia, będącą konsekwencją władzy osłabionej bądź nie dość mocnej. Kaczyński musiał usunąć Ziobrę, by dowieść, że jest w stanie pokonać przeciwnika; Ziobro musiał się zbuntować, by pokazać, ze jest gotów do walki o władzę.
W starciu przywódców Francji i Niemiec z premierem Grecji łatwiej mi zrozumieć język strony silniejszej. W konflikcie prezesa Prawa i Sprawiedliwości ze Zbigniewem Ziobrą nieracjonalne (choć nieuniknione) wydają mi się postawy obu stron. Przy tym: obie sprawy dzieją się dostatecznie daleko i wysoko, by móc myśleć o nich ze sporym dystansem. Trochę inaczej jest z zakazem, którym objęty został ks. Adam Boniecki.
Ks. Paweł Naumowicz jest zwierzchnikiem polskich marianów, ma zatem prawo zwracać się do nich w języku władzy; z tego prawa właśnie skorzystał; w przestrzeni publicznej jest osobą słabo znaną. Ks. Adam Boniecki jest podwładnym ks. Naumowicza w zgromadzeniu marianów, ale też: jest od dawna jednym z najbardziej znanych polskich duchownych. Zatem: ks. Naumowicz postawił instytucjonalną władzę przeciw autorytetowi i mądrości ks. Bonieckiego. Nie sądzę, by mogło z tego wyniknąć coś dobrego dla Zgromadzenia Księży Marianów (i dla polskiego Kościoła w ogólności).
Jan Turnau napisał (w "Gazecie Wyborczej" z 4 listopada), iż wstydzi się za swój Kościół, za to, że w tym Kościele możliwa była taka decyzja. Ja także się wstydzę. Przede wszystkim jednak myślę, że ks. Naumowicz podjął decyzję nieroztropną i małoduszną. I to bez względu na to, jak ją motywował - wobec innych i wobec samego siebie.
Trudno być zwierzchnikiem kogoś starszego, mądrzejszego, obdarzonego autorytetem; pokusa sięgnięcia po język władzy jest w takim wypadku niesłychanie mocna. Szkoda, że ks. Naumowicz jej uległ. Jeszcze jest czas na zrozumienie błędu.