Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Media stanęły na wysokości zadania. Wytrzebiły wszystkie inne tematy, zapewniły obfitą paradę komentatorów, sięgnęły po własnych złotoustych.
Szczególną uwagę zwracał język.
Walczył w nim nieugięty patos z łzawym sentymentalizmem, a całość tonęła
w gęstej zawiesinie patriotyzmu,
który charakteryzuje się tym, że wszystkie rzeczowniki zostają poprzedzone przymiotnikiem: polski.
Media zostaną kiedyś za ten język ukarane. Ludzie się nim znudzą i powiedzą - dość. Sięgną znów po ciszę, po muzykę, po rozmowę z przyjaciółmi, może nawet po książkę. Jestem równie pewna tego, że taki dzień nastąpi - jak tego, że ja już go nie doczekam.
Smutek
Jednak i ja miałam swój smuteczek owego trzynastego czerwca. Opłakiwałam w cichości irlandzkie "nie" dla traktatu lizbońskiego. Jego przeciwnicy często przyznawali, że nie wiedzą, o co w tym dokumencie chodzi, a ich politycy nie zadali sobie trudu, żeby im to wytłumaczyć. Było mi więc smutno i byłam na siebie zła, że mi jest smutno. "Zwariowałaś?" - mówiłam do siebie - "przecież niedługo nic cię to już nie będzie obchodzić".
A jednak są rzeczy, które obchodzą człowieka wbrew rozsądkowi, wbrew logice, aż do ostatniej minuty. Czy to źle, czy dobrze? Myślę, że nie najgorzej.
Nie ma jak swój
Przypomniało mi się to stare porzekadło, które oznacza, że nikt tak nie potrafi zaszkodzić jakiejś inicjatywie, idei czy sprawie jak jej nadgorliwy wyznawca. Jakiś niedowarzony młokos, zradykalizowana pani w średnim wieku czy uskrajniony staruszek - ktoś, kto przeciągnął strunę.
To może dotyczyć i gospodarki, i polityki, i sprawy wewnątrzrodzinnej, i beatyfikacji...