Jedno życie, kilka epok

W biografii Bohdana Osadczuka jak w soczewce skupiały się wszystkie najważniejsze wydarzenia XX wieku w Europie Środkowej i Wschodniej.

25.10.2011

Czyta się kilka minut

Ukraińskie media nie od razu odnotowały jego śmierć. Dopiero gdy informacja pojawiła się na blogach lwowskich intelektualistów Tarasa Wozniaka i Jarosława Hrycaka, podchwyciły ją niektóre gazety i portale internetowe. Można wręcz odnieść wrażenie, że to Polacy bardziej przejęli się odejściem tego wybitnego ukraińskiego intelektualisty niż jego rodacy. Z czego można wyciągnąć dwa wnioski: że nowoczesne media nie zawsze potrafią dostrzec to, co istotne, i że własny naród nie zawsze potrafi docenić swych rodaków. Bo przecież trudno zaprzeczyć, iż Bohdan Osadczuk uczynił dla Ukrainy wiele, bardzo wiele - zwłaszcza na Zachodzie w czasach "zimnej wojny", gdy sprawa ukraińska tam długo nie istniała. A w jego biografii jak w soczewce skupiły się najważniejsze wydarzenia XX w. w Europie Środkowej i Wschodniej: widział upadek II Rzeczypospolitej, klęskę III Rzeszy, budowę muru berlińskiego, rozpad ZSRR, uzyskanie niepodległości przez Ukrainę i jednoczenie się Europy...

***

Urodził się w 1920 r. w II Rzeczypospolitej, która była wielką zdobyczą dla Polaków, ale która nie potrafiła prowadzić właściwej polityki wobec mniejszości. W gimnazjum siedział w ławce z żydowskim chłopcem, którego prześladowali inni uczniowie. Raz młody Bohdan wybronił go w bójce, za co uwziął się na niego ksiądz-endek, aż doprowadził do usunięcia go ze szkoły. Prześladowany Żyd, broniący go Ukrainiec i mściwy ksiądz-nacjonalista: ta historia pokazuje, jaki klimat panował w drugiej połowie lat 30. W tym mniej więcej czasie także ojciec Bohdana został zwolniony z pracy. Młody Osadczuk zarabiał na życie łowiąc raki i dostarczając je do restauracji. Nic dziwnego, że choć nie miał złudzeń co do hitlerowskich Niemiec, to - jak wspominał po latach - Polska sanacyjna "mu obrzydła". W czasie wojennej zawieruchy trafił do Berlina na studia (Niemcy pozwalali na to Ukraińcom) i to Berlin nieoczekiwanie stał się jego miastem na następne dziesięciolecia.

Po wojnie - po krótkim epizodzie pracy w Polskiej Misji Wojskowej - pracował jako dziennikarz i wykładowca, czym zyskał sobie ogromne uznanie w ojczyźnie Goethego. Jak pisał Basil Kerski (autor rozmowy rzeki z Osadczukiem): "w Polsce podkreśla się znaczenie Bohdana Osadczuka jako nestora polsko-ukraińskiego pojednania i [jego] współpracę z Jerzym Giedroyciem. Nie dostrzega się natomiast jego znaczenia w niemieckojęzycznej prasie i w świecie uniwersyteckim ("Nowa Europa Wschodnia", nr 3-4/2010). W istocie, Osadczuk był współpracownikiem wielu gazet, m.in. niemieckiego dziennika "Tagesspiegel" i szwajcarskiego "Neue Zürcher Zeitung".

Jego znaczenie nie polegało jedynie na wnikliwych tekstach-analizach na temat ZSRR, ale też na osobistym doświadczeniu, olbrzymiej wiedzy, bogatym i skrupulatnie uzupełnianym archiwum, a także na kontaktach z ludźmi (przyjaźnił się np. z Wiktorem Woroszylskim). Umiał rozmawiać z przybyszami zza "żelaznej kurtyny"; te wielogodzinne rozmowy dawały mu tło - niezbędne, aby trafnie interpretować oficjalne wiadomości pozyskiwane z komunistycznych mediów. To zaś dawało mu przewagę nad zachodnimi dziennikarzami i czyniło cennym autorem. W maju 1962 r. tak pisał do Jerzego Giedroycia, gdy ten czynił mu wyrzuty z powodu milczenia: "Gazety mnie dobijają. Stale się coś tutaj dzieje i muszę często dawać pięć telefonatów dziennie. Jedna gazeta ma trzy, a druga dwa wydania. Zwariować można. Do tego wybrałem sobie wdzięczny temat do wykładów na uniwersytecie: współcześni pisarze, poeci i krytycy w ZSRR. Błagam więc o wyrozumiałość. Jak się kiedyś wykaraskam z tego młynka, to coś napiszę, na razie bida" (za: "Jerzy Giedroyc - emigracja ukraińska. Listy 1950-1982", Warszawa 2004).

***

To właśnie znajomość z redaktorem naczelnym paryskiej "Kultury" - zapoczątkowana w 1950 r. na Berlińskim Kongresie Kultury - sprawiła, że dawny obywatel II Rzeczypospolitej odegrał tak ważną dla Polaków rolę. Jak wiadomo, Giedroyc konsekwentnie realizował politykę poszukiwania kontaktów i porozumienia z przedstawicielami narodów Europy Wschodniej, z którym Polska miała "na pieńku". Postawa ta - obejmująca postulat zaakceptowania utraty wschodnich terenów Rzeczypospolitej - spotykała się z krytyką wśród Polaków. Giedroyc się tym nie przejmował, choć kosztowało go to wiele, np. utratę sporej liczby czytelników, będących podstawą egzystencji pisma. Mając jednak takich współpracowników jak liberalnie i demokratycznie nastawiony Osadczuk, mógł przekonywać, że nie wszyscy Ukraińcy mają "czarne podniebienia". Z czasem polskie elity intelektualne przyjęły wizję Giedroycia - ona legła u podstaw polityki zagranicznej III RP. A rolę Osadczuka jako rzecznika porozumienia państwo polskie doceniło, nadając mu liczne odznaczenia - w tym Order Orła Białego.

Jest znamienne, że na samej Ukrainie postać Osadczuka nie była szerzej znana. Miało to obiektywne przyczyny: do 1991 r. Ukraina była bardziej izolowana niż Polska, kontakty między intelektualistami w kraju a emigrantami były znikome i groziły poważnymi konsekwencjami. Stąd choćby kierowane już w latach 80. przez Osadczuka emigracyjne pismo "Widnowa" nie miało szans, aby stać się dla Ukraińców tym, czym paryska "Kultura" dla Polaków. Zaś po 1991 r. elity niepodległej Ukrainy były mniej zainteresowane czerpaniem z dorobku takich ludzi jak Osadczuk. On jednak bywał na Ukrainie - pierwszy raz pojawił się tam już w 1990 r. - i zabierał głos w dyskusjach, nawet jeśli przychodziło mu mówić rzeczy nieprzyjemne. Ganił niekompetencję ukraińskich polityków, także tych z "pomarańczowego" obozu. Przestrzegał przez zwalaniem wszystkiego na Rosję; w 2006 r. mówił gazecie "Deń": "Nie powinniśmy krzyczeć, że Rosja nam zagraża, powinniśmy się wziąć do roboty".

***

Do ostatnich lat życia zachował energię i chęć działania. Czuł się wykonawcą testamentu Giedroycia, jeśli chodzi o relacje polsko-ukraińskie. Komentował bieżącą politykę. Z jego tekstami można było się nie zgadzać, ale trzeba było uważnie je czytać. Jego wesołe (dla niektórych może zbyt rubaszne) usposobienie nie pozwalało mu "zbrązowieć" i dać się wynieść na cokół jeszcze za życia. Zgłaszał nowe inicjatywy, które nie doczekały się już należytej uwagi - jak choćby świetny pomysł Międzynarodowego Stowarzyszenia im. Giedroycia. Być może warto teraz wrócić do tej idei - również po to, aby uchronić także dziedzictwo Bohdana Osadczuka.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2011