Jeden kraj, jeden system

Gdy 20 lat temu Pekin odzyskał władzę nad Hongkongiem, wierzono, że całe Chiny upodobnią się do tej metropolii: staną się bardziej demokratyczne i rynkowe. Co zostało z tych nadziei?

05.01.2017

Czyta się kilka minut

Chińscy turyści w Hongkongu, 2013 r.  / Fot. Kin Cheung / AP PHOTO / EAST NEWS
Chińscy turyści w Hongkongu, 2013 r. / Fot. Kin Cheung / AP PHOTO / EAST NEWS

To tylko szczegół, epizod – trochę zabawny, trochę kuriozalny. Jednak świetnie ilustrujący relacje między Chinami i Hongkongiem – czyli, ujmując rzecz oficjalnie, „Specjalnym Regionem Autonomicznym” należącym do Państwa Środka.

Był maj 2016 r., zbliżał się termin wizyty w mieście Zhang Dejianga – jednego z najważniejszych chińskich polityków i zarazem „kuratora” Hongkongu z ramienia władz w Pekinie. Przygotowując się do przybycia gościa, lokalne władze zaordynowały... przyklejenie płyt chodnikowych do podłoża. Kilka miesięcy wcześniej to właśnie płyty chodnikowe – obok broniących przed gazem łzawiącym parasolek – stanowiły główny oręż w starciach między mieszkańcami i policją.

Choć może nie powinno to zaskakiwać? Napięcia polityczne w Hongkongu – jednym z najważniejszych centrów finansowych świata – narastają od kilku lat i wiążą się z zacieśnianiem przez Pekin kontroli nad 7-milionowym miastem-państwem. Bo choć dwie dekady temu władze Chińskiej Republiki Ludowej obiecywały, że jego „powrót do macierzy” odbędzie się na zasadzie „jeden kraj, dwa systemy” – będzie więc opłacalny i bezbolesny dla obu stron – to zwłaszcza ostatnie miesiące pokazują, jak bardzo rzeczywistość odbiega od obietnic.

Tymczasem na skutek zaostrzenia kursu wobec Hongkongu, Chiny szybko tracą budowany przez ostatnie dwie dekady kapitał polityczny – nie tylko w „Specjalnym Regionie Autonomicznym”, lecz także w całej Azji Południowo-Wschodniej. Ale po kolei.

Jak do tego doszło

W tym roku mija 20 lat, odkąd Wielka Brytania przekazała Hongkong pod formalne zwierzchnictwo Pekinu. Wcześniej, od 1842 r., miasto-państwo pozostawało pod kontrolą Londynu. Miało jednak inny status niż zwykłe kolonie, gdyż od 1898 r. był to teren dzierżawiony od Pekinu przez Brytyjczyków, dzięki czemu cieszył się coraz większymi swobodami.

Zgodnie z ustaleniami – negocjowanymi jeszcze przez premier Margaret Thatcher i Deng Xiaopinga w połowie lat 80. XX w. – Chińska Republika Ludowa zgodziła się, aby Hongkong przez kolejne pół wieku zachował autonomię i odrębny system prawny, polityczny i ekonomiczny. Jedynie polityka obronna i zagraniczna miały się znaleźć w kompetencji władz w Pekinie.

Tym samym, formalnie stając się częścią Chińskiej Republiki Ludowej, w praktyce Hongkong miał funkcjonować na własnych prawach, w oparciu o demokratyczną zasadę trójpodziału władzy oraz kapitalistyczną gospodarkę. Wielu obserwatorów liczyło wówczas, że z czasem to Chiny upodobnią się do Hongkongu, stając się bardziej demokratyczne i wolnorynkowe.

Tymczasem w ciągu minionych dwóch dekad system polityczny ChRL nie uległ żadnym zmianom, za to Pekin coraz wyraźniej dążył do zwiększenia kontroli nad Hongkongiem. Wydawało się przecież, że ustalenia wynegocjowane przy przekazywaniu suwerenności gwarantują Chinom wystarczające wpływy. Szef administracji państwa-miasta nie jest wybierany w głosowaniu powszechnym, ale wyłaniany przez specjalny komitet. Jedynie 40 deputowanych z 70-osobowego składu quasi-parlamentu (zwanego Radą Legislacyjną lub Legco) wybieranych jest w głosowaniu powszechnym. Pozostałych wybierają grupy interesu, co uprzywilejowuje zwolenników ścisłej współpracy z Pekinem. Ponadto władze ChRL mają prawo do ostatecznej interpretacji konstytucji Hongkongu.

Formalnie nie ma zatem możliwości, aby ktoś – nawet gdyby chciał – mógł odwrócić decyzję o zwrocie Hongkongu Chinom albo też zmienić jego ustrój. Jednak, jak się okazuje, nawet takie rozwiązania okazały się dla Pekinu niewystarczające.

Nieudana „rewolucja parasolek”

Gdy w 1984 r. ustalano warunki „powrotu”, nikt nie pytał mieszkańców Hongkongu, czy chcą, aby miasto-państwo zostało przekazane Chinom. Jednak w ustawie zasadniczej Hongkongu zapisano, że docelowo dojdzie do dalszej demokratyzacji regionu i kiedyś mieszkańcy będą mogli wybierać przywódcę miasta-państwa w głosowaniu powszechnym.
To właśnie żądanie wyłaniania szefa administracji w głosowaniu powszechnym – oraz kolejne: aby

Pekin zrezygnował z preselekcji kandydatów – stało się przyczyną najpoważniejszych protestów od czasu powrotu Hongkongu do Chin. W 2014 r. przez prawie 80 dni protestujący, przede wszystkim studenci i młodzież, demonstrowali przed siedzibą władz lokalnych oraz delegaturami urzędów centralnych. To właśnie ten czas nazwano „rewolucją parasolek”. Nie udało się osiągnąć kompromisu – władze komunistyczne postawiły na swoim, nie ustępując na cal.

Mimo wygranej Pekin postanowił nie ryzykować dalszego oporu i zdecydował się „przykręcić śrubę”. Celem ataku stały się wolne media, sądownictwo i potencjalna opozycja parlamentarna. Flagowy dziennik „South China Morning Post” przejął niejaki Jack Ma – szef spółki Alibaba (to chiński odpowiednik Amazona) oraz jeden z najbogatszych ludzi w Chinach. Zapowiedzi utrzymania wolności redakcyjnej nie zapobiegły fali dymisji – dziennikarze, którzy je składali, nie wierzyli, aby można było odnieść sukces w chińskim biznesie, nie oddając „trybutu” partii komunistycznej.

Coraz częściej dochodzi też do ograniczania wolności akademickiej czy pobić dziennikarzy. W 2015 r. pięciu wydawców z Hongkongu, publikujących książki poświęcone liderom partii komunistycznej, w tym Xi Jinpingowi, zniknęło. „Odnaleźli się” w Chinach – gdzie byli aresztowani i przesłuchiwani przez kilka miesięcy, nim ich zwolniono.

Presja i opór

Ale na tym nie koniec. Władze centralne postanowiły też pokombinować przy ustroju „Specjalnego Regionu Autonomicznego”. Pekin nie zgodził się na realizację obietnicy zapisanej w konstytucji, tj. powszechne wybory szefa administracji. Co więcej, wybory do Rady Legislacyjnej poprzedzono szeregiem działań, mających zapobiec pojawieniu się opozycji w lokalnym parlamencie. Mimo gwarantowanej przewagi w Legco władze ChRL uznały, że będą według własnego upodobania kształtować listy kandydatów. Części liderów „rewolucji parasolek” odmówiono więc rejestracji, z uwagi na ich rzekome poglądy niepodległościowe. Choć zgodzili się podpisać zobowiązanie mówiące o przestrzeganiu zasady przynależności Hongkongu do ChRL, ich deklaracji nie uznano za szczere.

Presja ze strony chińskich władz centralnych okazała się jednak wręcz kontrproduktywna. Pekin nie zniechęcił części mieszkańców do głosowania na kandydatów opozycyjnych i nie stłumił idei samostanowienia w zarodku. Poza „starą” opozycją demokratyczną, walczącą o utrzymanie autonomii Hongkongu, do Legco dostało się sześciu reprezentantów ugrupowania Youngspiration, wywodzących się z ruchu „parasolek”. Jego przedstawiciele nie nawołują jeszcze otwarcie do niepodległości, ale opowiadają się za prawem mieszkańców Hongkongu do określenia dalszych losów państwa-miasta.

Kolejnym ciosem dla chińskiego prestiżu okazała się inauguracja Legco. Składając przysięgę, dwójka nowo wybranych deputowanych, Sixtus Leung i Yau Wai-ching, celowo zmieniła jej słowa i rozwinęła baner z napisem „Hongkong to nie Chiny”.

Tego było już zbyt wiele dla władz w Pekinie. Zanim lokalny sąd zdołał zadecydować, czy deputowani mogą powtórzyć przysięgę, centralny chiński parlament przegłosował ustawę, która uznała to za niemożliwe. Dwójka parlamentarzystów została uznana przez przedstawicieli władz chińskich za „zdrajców narodowych i etnicznych”.

Pozostała czwórka opozycyjnych parlamentarzystów znalazła się na celowniku władz w Hongkongu, które próbują pozbawić ich mandatu. W pierwszy dzień nowego roku kilka tysięcy ludzi wyraziło solidarność z przedstawicielami Youngspiration, biorąc udział w demonstracji i domagając się poszanowania reguł demokracji.

Drenaż zamiast korzyści

Ale nie tylko okoliczności polityczne przyczyniają się do narastania sprzeciwu wśród mieszkańców wobec ChRL. Hongkong nie jest dzisiaj już tak silny gospodarczo względem Pekinu, jak miało to miejsce 20 lat temu. O ile w 1997 r. PKB państwa-miasta wynosiło ponad 15 proc. produktu krajowego ChRL, o tyle dzisiaj stanowi zaledwie 3 proc.

Trudniej przychodzi też dzisiaj uzyskiwanie korzyści z więzi z Chinami. Najbardziej rozwinięte części Chin, takie jak Szanghaj czy Guandong (Kanton), coraz skuteczniej konkurują z Hongkongiem, zarówno jako centra finansowe, jak i jako kluczowe porty między Azją i Europą. Według rankingu tygodnika „Economist” Hongkong znajduje się w czołówce krajów z wysokim poziomem klientelizmu w życiu gospodarczym.

Flagowe projekty gospodarcze – takie jak szybka kolej czy most przez deltę Rzeki Perłowej – napotykają na regularne opóźnienia, a ich koszty nieustająco rosną z uwagi m.in. na wzrost cen materiałów. Pekin próbuje ratować sytuację ofertą uczestnictwa Hongkongu w projekcie morskiego Jedwabnego Szlaku. Jeden z liderów ChRL, wspomniany Zhang Dejiang, roztaczał wizję Hongkongu jako prawno-finansowego centrum Nowego Jedwabnego Szlaku, wychwalając specyficzną kulturę Hongkongu, która łączy cywilizacje Wschodu i Zachodu, chińską i zachodnią.

Jednak te komplementy nie równoważą poczucia, że narastająca presja ze strony „kontynentu” ma nie tylko charakter polityczny, lecz także ekonomiczny. Co więcej, część obserwatorów uważa, że „droga morska” będzie kolejnym sposobem drenowania finansów Hongkongu i dołożenia się przezeń do mocarstwowych ambicji Pekinu.

Nowa taktyka...

Z punktu widzenia Pekinu przyłączenie Hongkongu było jedynie pierwszym krokiem na drodze do zjednoczenia Chin. Proces reintegracji miał przebiegać z korzyścią dla obu stron: Chiny zyskiwałyby prestiż, a Hongkong bogactwo. Prosperując w ramach ChRL, Hongkong miał z kolei stać się magnesem dla Tajwanu. Tymczasem zaostrzenie kursu spowodowało, iż bacznie obserwujący sytuację Tajwan nabrał poważnych podejrzeń. Dlaczego Chiny porzuciły politykę, która przynosiła sukcesy? Dlaczego w istocie odstraszają Tajwan od integracji?

Obecna polityka Pekinu – nie tylko wobec Hongkongu i Tajwanu, ale w ogóle względem sąsiadów z Azji Wschodniej – stanowi przedziwną mieszankę pewności siebie na granicy pychy oraz głębokiego strachu. Chińska pewność siebie, przekonanie, że nie potrzeba układać się z sąsiadami, stały się nowym wyznacznikiem polityki zagranicznej Państwa Środka. W przeszłość odeszło podejście obłaskawiające, zwane żartobliwie „dyplomacją misia pandy” (także dlatego, że w ramach ocieplania relacji Pekin obdarowywał wybranych światowych polityków tymi sympatycznymi zwierzakami).

Choć więc jeszcze kilka lat temu Pekin starał się przedstawić się w jak najbardziej pozytywnym świetle, to zmiana wizerunku – z powolnej i wzbudzającej sympatię pandy w energicznego i nieustępliwego gracza, który nie zawaha się przed użyciem wojska lub grup paramilitarnych dla zademonstrowania siły – stała się znakiem rozpoznawczym rządów Xi Jinpinga, od 2012 r. sekretarza generalnego Komunistycznej Partii Chin i od 2013 r. przewodniczącego (czyli de facto prezydenta) Chińskiej Republiki Ludowej. Przejście do taktyki „dziel i rządź” zachwiało reputacją Chin oraz wzbudziło niepokój sąsiadów.

...i nowa dynamika

Nie tylko niepokój: dynamika polityczna na peryferiach chińskiego świata wykazuje coraz więcej cech wspólnych. „Rewolucja parasolek” zbiegła się w czasie z protestami tajwańskiej młodzieży, nazwanymi „rewolucją słoneczników”. Oczywiście te dwa ruchy społeczne narodziły się w innych warunkach, ale łączył je wspólny mianownik: narastający sprzeciw wobec starych elit i ich gotowości do nadmiernych ustępstw wobec Pekinu. O ile przez ostatnie dwie dekady największym poparciem w obu tych miejscach – w Hongkongu i na Tajwanie – cieszyła się umiarkowana współpraca z Chinami, to obecnie widzimy polaryzację stanowisk między zwolennikami faktycznego zjednoczenia z ChRL i jego przeciwnikami.

Tymczasem dla chińskiej partii komunistycznej Hongkong i Tajwan stanowią szczególne wyzwanie. Separatyzm w Tybecie czy Xinjiangu (gdzie buntują się miejscowi muzułmanie) można bowiem tłumaczyć odrębnością etniczną i religijną lub też „spiskiem zagranicy”. Natomiast w przypadku Hongkongu i Tajwanu protestują sami Chińczycy. Ich dążenie do odzyskania bądź zachowania niepodległości w dużej mierze wynika ze sprzeciwu wobec systemu politycznego ChRL.

Tym samym podważają oni legitymizację władzy sprawowanej w samym centrum Chińskiej Republiki Ludowej. Za demokracją nie opowiada się tu bowiem Zachód, ale ci Chińczycy, którzy uważają – i pokazują to innym – że partia komunistyczna nie jest jedynym wyborem, a jej „mandat” może być podważony.

Jedyna chińska demokracja

Wprawdzie w przypadku Hongkongu perspektywy zmian – idących w kierunku większej demokracji, nie mówiąc już o niezależności od Pekinu – są mocno ograniczone. Przewaga Chin jest tu ogromna, a Hongkong pozostaje zależny od „kontynentu” w wielu kwestiach praktycznych.

Jednak w przypadku Tajwanu sytuacja jest inna: jedyna chińska demokracja – jaką jest to wyspiarskie państwo – wciąż cieszy się znacznym poparciem wśród elit politycznych Stanów Zjednoczonych, które są gotowe stanąć w jej obronie. Polityka nowej administracji Donalda Trumpa pozostaje jednak zagadką. Przyjazne gesty wykonane pod adresem Tajwanu stoją w sprzeczności z gotowością do traktowania go jako karty przetargowej w relacjach Waszyngtonu z Pekinem. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2017