Jak to na wojence ładnie...

Reakcje większości polskich mediów iniemal całej klasy politycznej na rezultaty unijnego szczytu pokazują, że Polacy generalnie zachowują nieufność wobec procesu, wktórym nasz kraj formalnie uczestniczy od 1maja 2004r.

02.07.2007

Czyta się kilka minut

"O dwóch takich, co ograli Europę!" - grzmiał na pierwszej stronie tabloid "Fakt" po szczycie Unii, przekonując, że Polska osiągnęła ogromny sukces. Pozostałe gazety dawały nieco inne oceny, np. "Dziennik": "Zwycięski remis". Ale zasadniczo dominuje perspektywa, w której jedyne istotne pytanie brzmiało: co Polska zyskała? Rzadziej w komentarzach pojawia się pytanie inne: co zyskała Unia?

Oczywiście każdy szczyt kończący kolejną prezydencję jest też próbą sił. Teraz także zagrały interesy narodowe. Ale bodaj nigdzie w krajach Unii nie wystąpiło to z taką mocą jak u nas. Można rzec, że w Polsce mamy do czynienia niemal z monopolizacją myślenia o Unii przez pryzmat pozycji naszego kraju w tej strukturze.

Gdzie indziej w okresie przygotowań do szczytu interesy narodowe owszem, zagrały, ale w sposób dość stonowany. Zresztą A.D. 2007 nie mogło być inaczej, skoro - o czym w polskiej debacie unijnej się zapomina - szczyt brukselski był, mimo znanych trudności, etapem budowania konsensu wokół reformy Unii, a więc etapem procesu trwającego od początku prac Konwentu w 2002 r. A zatem 26 krajów, jechało do Brukseli dalej szlifować trudny kompromis. Tylko my jechaliśmy jak na wojnę.

Interesy i styl

Interesów narodowych nie da się sztucznie wypreparować z unijnych debat. Jednak tłumaczenie postawy Polski tym, że - jak wszyscy - tylko broniliśmy swoich interesów, nie przekonuje. Bo Polska wystąpiła w roli szczególnej: co do stylu i co do meritum.

Przedstawiciel każdego kraju coś zaproponował w kwestii tzw. mandatu negocjacyjnego (modyfikacji w przyszłym traktacie w stosunku do projektu traktatu konstytucyjnego). Ale łatwo było się zorientować, które propozycje znajdują szerokie zrozumienie, a które są izolowane. Niektórzy upierali się przy swoim dłużej. Ale nikt nie upierał się tak jak Polska przy postulacie tak izolowanym, jak zmiana sposobu liczenia głosów w Radzie Europejskiej. Polska nie zachowała się w Brukseli "jak wszyscy" - to co do stylu.

Polska miała w 2004 r. żywotny interes w tym, by skłonić Unię do wsparcia Pomarańczowej Rewolucji. Polska miała żywotny interes w tym, by skłonić Unię do poparcia nas w sporze z Rosją o eksport mięsa. Polska ma żywotny interes, by uczynić kwestię bezpieczeństwa energetycznego sprawą Unii. To zadanie na lata, ale powinniśmy już teraz bez kompleksów domagać się tu solidarności od partnerów. Polska ma interes w tym, by ożywić politykę wschodnią Unii. O to także powinniśmy otwarcie zabiegać, tak jak np. Francja zabiega o szczególne stosunki Unii z krajami Maghrebu. Polska miała interes w tym, by Parlament Europejski przyjął wąską definicję wódki, bo to sprawa rynków zbytu naszych gorzelni. Przegraliśmy, ale nikt nie może nam mieć za złe, że o taką definicję walczyliśmy; zdziwienie wywoływało raczej, że polski rząd wcześniej zaniedbał tę sprawę.

W każdym razie, nawet twardo się wykłócając o to wszystko, zachowujemy się "jak wszyscy". Nie zachowujemy się jednak "jak wszyscy", gdy z uporem od lat walczymy o rozmontowanie mechanizmów "Europy politycznej". Jednym z takich mechanizmów jest nowy system głosowania, który ma uczynić Unię organizmem bardziej niż dotąd decyzyjnym, bo nowe światowe wyzwania (globalizacja, wzrost potęgi Chin i paru innych krajów, ocieplenie klimatu itd.) tego wymagają.

Nowy system liczenia głosów jest jedną z kluczowych reform instytucjonalnych i reformą, co do której panuje szeroki konsens. Próbując go podważyć, Polska nie zachowywała się "jak wszyscy". Próby tłumaczenia, że w Brukseli nic złego się nie stało - ot, zwykła różnica zdań, jak to między szanującymi się partnerami - jest bałamutne.

Gdzie jest przywództwo

Polska braci Kaczyńskich najwyraźniej nie chce być w Unii takiej, jaka się kształtuje, to znaczy zmierzającej do jakiejś formy federalizmu. "Europa polityczna", czyli uprawiająca wspólną politykę w takich dziedzinach jak sprawy zagraniczne i bezpieczeństwo, ekologia czy kwestie socjalne, jest wizją, która się spełni - jak dobrze pójdzie - za jakieś 30 lat, ale 26 krajów już dziś chce iść w tym kierunku. "Europą dwóch prędkości" nie trzeba straszyć ani jej ogłaszać, ona sama się wytworzy. Będą się pojawiać kolejne projekty ścisłej współpracy, do których ani nie będziemy przygotowani, ani nie będziemy chcieli wchodzić.

Problem jest poważniejszy niż antyniemieckie i antyunijne obsesje braci Kaczyńskich, a dowodem na powagę sytuacji jest reakcja większości mediów i niemal całej klasy politycznej na rezultaty szczytu. Polacy generalnie zachowują nieufność do procesu, w którym nasz kraj uczestniczy od 2004 r. I dlatego takie jest to uczestnictwo. Polska opinia publiczna, klasa polityczna i kolejne rządy słabo interesują się tym, co się w Unii dzieje, nie wysuwają własnych inicjatyw, a na inne inicjatywy reagują jak hamulcowy. Tak było na zakończenie prac Konwentu w 2003 r., tak było na finiszu negocjacji przed przyjęciem traktatu konstytucyjnego w 2004 r., nie inaczej w 2005 r. po referendach w Holandii i Francji. Podobnie jest teraz.

W Polsce nie ma ani jednej liczącej się partii, która by próbowała przekonać Polaków do Europy (nie należy tego mylić z udaną próbą ich przekonania do pieniędzy płynących z Europy). Te nurty polityki, które same nie żywią się narodowymi lękami, obawiają się przeciw nim otwarcie wystąpić.

Czy się nam opłaca

Ledwo zakończył się szczyt, na którym niby osiągnięto kompromis co do zasad instytucjonalnych nowego traktatu, a już słychać nadciągającą burzę. Skąd nadciąga? Jakżeby inaczej: z Polski, która oświadcza, że tzw. mechanizm z Joaniny zdefiniowano w Brukseli jako możliwość odwlekania decyzji większości aż o dwa lata, także po 2017 r., gdy wejdzie w życie system podwójnej większości. Polska domaga się więc w istocie prawa weta, które zniweczy sens podwójnej większości. Szanse na przeforsowanie tego stanowiska w czasie konferencji międzyrządowej są znowu równe zeru.

Polska domaga się nadto wyłączeń od obowiązywania u nas Karty Praw Podstawowych. Tu mamy do czynienia z obawami na wyrost, bo w sprawach obyczajowych czy socjalnych Karta nie zobowiązuje krajów członkowskich do ujednolicenia ustawodawstwa. Polska oczywiście nie może sobie jeszcze pozwolić na ten poziom zabezpieczeń socjalnych, jaki stosuje "stara Unia", ale traktat do tego nie zmusza. Gdyby było inaczej, wtedy nie byłoby wiadomo, dlaczego Francuzi odrzucili eurokonstytucję pod zarzutem, że umożliwia dumping socjalny. Wydaje się, że w tej sprawie PiS po prostu wykonuje gest pod adresem elektoratu swoich populistycznych koalicjantów.

Nasi partnerzy zgodzili się na przedłużenie obowiązywania systemu nicejskiego do 2014, a częściowo do 2017 r. Mamy, czegośmy chcieli. Ale po co nam to? Jakie śmiałe wizje europejskie Polska ma w zanadrzu i będzie je forsować przy pomocy swoich 27 "nicejskich" głosów? Wydaje się, że w rzeczywistości prezydent i premier potrzebują tych głosów nie do budowania większości dla nowych projektów, lecz dla blokowania.

Jeśli taka będzie polska obecność w Unii, oznaczać będzie to coraz większą marginalizację naszego kraju. Będziemy w Unii formalnie, ale - skoro odrzucamy sam sens unijnej wizji przyszłości - nie będziemy w niej faktycznie uczestniczyć. Będziemy statystować.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2007