Jak Sundus uczy angielskiego

Dzieci na całym świecie są takie same. Także dzieci z Iraku, od lat pozbawione porządnej edukacji.

Na pierwszy rzut oka ruchome szyby w irackich szkołach mogą kojarzyć się z zapaścią systemu edukacji, spowodowaną najpierw wojnami reżimu Husajna, a teraz wojną, która ten reżim usunęła. Prawda jest jednak zabawna: uczniowie irackich szkół, podobnie jak bohaterowie popularnej w Polsce lektury “Chłopcy z Placu Broni" Ferenca Molnara, wydłubują i zbierają kit z okien. Kto ma najwięcej, jest najlepszy. Okazji do wydłubywania nie brakuje. Tym bardziej, że obecnie siły koalicyjne chcąc zjednać sobie Irakijczyków - przede wszystkim notabli nowego systemu i przywódców plemiennych - remontują i odbudowują także szkoły.

Tak jak irackich uczniów niewiele różni od ich rówieśników z Polski, tak podobne w Iraku i w Polsce jest to, że szkoły na prowincji są gorzej wyposażone niż te w dużych miastach.

Dojeżdżamy do Nilu. Przewodnik pokazuje dwa baraki i cztery lepianki. Mówi, że to szkoła. Placówka przypomina bardziej magazyny daktyli, których dziesięć kilo można kupić za dwa dolary. Ale gdy stajemy przed szkołą, z baraków wybiegają dzieci, a za nimi nauczyciele, którzy nie mogą zagonić dzieciarni do klas. Zresztą nauczyciele sami nie za bardzo mają ochotę prowadzić lekcje. Chcą porozmawiać.

W Nilu, wsi w środkowym Iraku, położonej kilkadziesiąt kilometrów od kilkusettysięcznej Hilli, dwie setki dzieci uczą się w podstawówce, która składa się z ośmiu izb zbudowanych z mułowych cegieł (ręcznie lepionych, niekształtnych sześcianów z gliny) i dwóch blaszanych, zardzewiałych baraków. W przykrytym pniami palmowymi budynku z gliny są dwie klasy. Każda ma małe okno, w pomieszczeniach nie ma prądu, wentylacji, ogrzewania. Jest ciemno. Podobnie w blaszakach.

Szkoła powstała pięć lat temu, ale wygląda, jakby pochodziła z czasów kolonialnych i nigdy jej nie remontowano. W prowincji Babil podobnych szkół jest 27, w całym Iraku - kilkaset. Dyrektor szkoły Husajn Awad Mansur opowiada, że kiedy latem temperatura sięga 50 stopni, nie można prowadzić lekcji. - Wychodzimy na dwór, ale dzieciaki nie mogą się skupić - mówi. Za to w porze deszczowej woda cieknie przez dach.

W każdej ławce siedzi po troje-pięcioro uczniów. Po jednej stronie dziewczynki, po drugiej chłopcy. Większość nie ma książek. - Te, które są, mają powyrywane strony, wypełnione kilka lat wcześniej ćwiczenia. Ale czego chcieć, chłopcy i dziewczynki też powinni uczyć się osobno - pokazuje podręczniki nauczyciel Ibrahim Chali Ismail.

Na przewracanych przez dzieci kartkach co jakiś czas pojawia się zdjęcie eksdyktatora, czekającego dziś na osądzenie. - No good mister - mówi któryś z chłopców i pokazuje kciukiem w dół. - America good - mówi dalej, odwracając kciuk. To popularne wśród dzieci, które w miastach, a przede wszystkim na wsi zaczepiają obcokrajowców, licząc na butelkę wody, puszkę napoju lub najlepiej dolara.

Chłopcy garną się do nas, chcą wziąć do ręki cyfrowy aparat i robić zdjęcia. Dziewczynki kokieteryjnie spuszczają głowy. Kiedy robię im zdjęcia, nieśmiało zaglądają na wyświetlacz aparatu.

Mansur mówi, że jedyne, co zmieniło się po usunięciu Saddama, to zarobki pedagogów. - Przedtem zarabialiśmy 18-20 tys. dinarów (ok. 10 dolarów), teraz 100-200 tys. (ok. 50-100 dolarów). Jest lepiej, ale to ciągle niskie pensje - podkreśla dyrektor podczas rozmowy, przerywanej co chwila przez innych nauczycieli, którzy zostawili w klasach uczniów i też przyszli ponarzekać. Gabinet Mansura nie wygląda lepiej niż klasy. Zresztą to nie żaden gabinet, w tym pomieszczeniu siedzą w wolnych chwilach wszyscy nauczyciele.

Sundus Abd al-Latif, nauczycielka angielskiego z tutejszej szkoły, wie, że na razie nie można liczyć na nowy budynek i lepsze warunki. - Ale chcemy uczyć, z miłości do ojczyzny - podkreśla. I choć brzmi to jak przygotowana wcześniej deklaracja z czasów dyktatury, to jej mina mówi, że Sundus jest szczera. Zresztą podobne zdanie można usłyszeć od innych irackich nauczycieli. Wielu z nich dojeżdża do pracy kilkanaście kilometrów na osłach (o szczerości anglistki z Nilu przekonuję się chwilę później, gdy oglądam prowadzoną przez nią lekcję: widać, że chce uczyć, choć sama z angielskim ma kłopoty).

Szkoła w Kasim, na przedmieściach Al-Hilli. Podobnie jak w Nilu, po podwórku i boisku biegają przede wszystkim chłopcy, zaś dziewczynki nieśmiało patrzą na gości. O tę szkołę zadbali mogący prawie wszystko lokalni szejkowie: podczas spotkań z cywilnymi i wojskowymi specjalistami z sił koalicyjnych załatwili pieniądze na remont. W Kasim uczy się około tysiąca uczniów. Mają duże, kolorowo pomalowane klasy, boisko do piłki nożnej i koszykówki i - w odróżnieniu od szkoły w Nilu - działającą i czystą toaletę.

- Przedtem nie mieliśmy szyb i prądu. Zimą było ciężko. Teraz mamy nowoczesną szkołę, ale trudność polega na tym, że wielu rodziców nie puszcza dzieci do szkoły. Boją się zamachów - mówi Salim Karim Bradi, matematyk. - Jeszcze więcej jest dzieci, których rodzice boją się posyłać do szkoły średniej w większych miejscowościach. A najwięcej jest takich sytuacji z dziewczynkami - podkreśla nauczyciel.

W darach dzieci z Kasim (a także z innych szkół) dostały też - jak kiedyś polskie dzieci z Zachodu - tornistry i obuwie. Stąd częsty widok idących poboczem dziewczynek, wyposażonych w takie same torby i buty.

Edukacja dobre lata ma na razie za sobą. Od lat 70. aż do wojny o Kuwejt w latach 1990-91 dyktator przeznaczał na oświatę i służbę zdrowia znaczną część zysków z handlu ropą. Po wojnie, gdy społeczność międzynarodowa obłożyła Irak embargiem, sytuacja szkolnictwa radykalnie się pogorszyła.

Teraz najlepiej mają się szkoły w dużych miastach. Częściej interesują się nimi zagraniczni darczyńcy. Przekazanymi przez nich milionami dolarów dysponują albo cywilni i wojskowi specjaliści działający w ramach sił koalicyjnych, albo organizacje humanitarne. Za te pieniądze remontowane i budowane są też domy kultury, place zabaw i boiska sportowe.

Jednak takie szkoły jak lepianka w Nilu nie mają na razie szans na duże dotacje ani na poważne remonty. Mogą dostać najwyżej dotacje po kilkaset dolarów, za które - jak mówi dyrektor Mansur - trudno wiele zmienić. Dodatkową trudnością jest to, że ze starych czasów dyrektorom szkół i innych placówek uzależnionych od budżetu centralnego pozostał strach. Strach przed wydawaniem pieniędzy. Mansur: - Kiedyś trzeba było oszczędzać do granic absurdu, najlepiej w ogóle nie wydawać, tylko zwracać. Nie było na szkoły, było na broń.

Szkolne, rozklekotane ławki... Ale tak, jak w przypadku ruchomych szyb, i tym razem można ulec błędnemu skojarzeniu. Bo drugą popularną rozrywką kilkuletnich Irakijczyków jest wykręcanie śrubek z ławek. Zasada jest podobna jak w przypadku kitu: zebrać jak najwięcej. Może to dobra nauka, bo takie same zadanie mają szefowie ich szkół...

Choć na razie dzieciaki cieszą się, że przyjechał ktoś, dzięki komu mogą nie mieć lekcji to - jak mówi anglistka Sundus Abd al-Latif - kiedyś będą musiały same zadbać o kraj. To banalne. Tak jak to, że dzieci na całym świecie są takie same i w każdej sytuacji - niekoniecznie w zamierzony sposób - potrafią zmylić dorosłych.

Stoimy przed Centrum Praw Człowieka; takie ośrodki pozakładała w irackich miastach amerykańska administracja. Jest południe. Podchodzi kilkuletni chłopak z tacą bananów. - Mister, mister, one dolar - oferuje. Bananów nie chcę kupować. Chciałbym się dowiedzieć, czemu ten dzieciak nie jest w szkole? Choćby takiej, jak w Nilu?

W Iraku jest 60 proc. analfabetów, to jeden z najwyższych wskaźników na Bliskim Wschodzie. Rządowe statystyki mówią też o ponad 50-procentowym bezrobociu.

Tomasz Lisiecki przez kilka ostatnich miesięcy był korespondentem Polskiej Agencji Prasowej w Iraku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2005