Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ale "wyglądać jak żaba" to potocznie: mieć szerokie usta i krzywe nogi. Tymczasem jest w tej postaci coś "żabiego", co nie daje się tak łatwo zinterpretować. Zacznijmy jeszcze raz: oglądany z balkonu Teatru Polskiego we Wrocławiu poeta Reiner Kunze wygląda jak żaba, która ma na głowie siwą czapeczkę. Czyta powoli, wbijając w nas słowa jak ćwieki. Nie wszystkie wchodzą. Ale te, które wejdą - wejdą głęboko.
Jak wiersz "Stela", który brzmi jak zdanie - bodaj czy nie cytat po prostu - z "Opowiadań kołymskich" Warłama Szałamowa. Kiedy odnajduję go w książce ("Remont pegazów", wybór wierszy Kunzego w przekładzie Jakuba Ekiera - powód przyjazdu poety do Wrocławia w ubiegłym tygodniu), okazuje się, że ma postać słupa. Każde słowo to osobny wers, ustawione jeden na drugim opierają się na podstawie, którą tworzy imię i nazwisko wybitnego rosyjskiego pisarza oraz tytuł jego dzieła. Z uwagi na szczupłość miejsca zacytuję to zdanie "w poziomie" (w moim tekście będzie więc ono jedynie przewróconym słupem): "Tego co widziałem nikt nie powinien widzieć nikt wiedzieć Jeżeli ktoś jednak to widział lepsza dla niego będzie rychła śmierć". Oto cały wiersz. Pionowa konstrukcja czyni z tego mocnego zdania coś jeszcze mocniejszego: stelę, nagrobny kamień, pomnik - symbol. Przywołuje też na pamięć inny wstrząsający wiersz Kunzego, o wiele wcześniejszy, noszący tytuł "nagie tyczki śnieżne, Norwegia, połowa września":
W kamiennej głuszy nagle
istoty
Jakby chciały
bez rąk zatrzymać cały śnieg
I każda stoi bez oparcia
wobec przewagi nieba
Staram się czytać Kunzego trochę tak, jak radzi w posłowiu Kuba: "Wspomniałem (...), że do jego poezji nie trzeba klucza. Dodam teraz, że nie znalazłby się ani klucz pojedynczy, ani pęk wierszy programowych, ani tym bardziej jeden wyjaśniający wszystko esej bądź autokomentarz. (...) Kluczem do każdego z wierszy (...) są wszystkie utwory pozostałe". Niełatwo się tak czyta, zważywszy że sam poeta stale robi ukłony w stronę innych autorów. W istocie jest on jednak ciągłym reinterpretatorem własnej poezji, własnego języka, w ostatnim tomie bardzo wyraźnie także - własnej biografii. Dokładny, precyzyjny, powściągliwy nie pozwala sobie na ekstrawagancje. "Kryterium jakości języka poetyckiego jest dla mnie dokładność", powiedział w wywiadzie dla "Tygodnika".
Ale co z tą żabą? Kartkując książkę z wierszami Kunzego, natrafiam na krótki tekst o sztuce przekładu. Kunze przekładał pilnie wybitnych czeskich poetów: Holana, Skácela, Seiferta, uznając się zresztą za ich dłużnika. Tekst dotyczy jednego z wierszy Skácela, w którym pojawia się - no, proszę! - witający poranek chór rzekotek. "Ten wiersz", pisze Kunze, "chciałoby się położyć sobie na dłoni jak żabę, którą przenosimy przez jezdnię - chciałoby się go przełożyć". Jest żaba!
Jak przełożyć poezję do felietonu? Czy nie można by jakoś prościej: poeta pisze o tym, o tym, o tamtym...? Sęk w tym, że nie zawsze można. Że najczęściej nie można. I wtedy trzeba się ratować dygresją, a czasem obrazkiem. Wywiozłem z Wrocławia jeszcze jeden obrazek związany z Kunzem. Wybiegając w niedzielę rano z hotelu, natknąłem się na poetę czekającego na taksówkę. "Dziękuję bardzo za to wczorajsze czytanie", powiedziałem, nie wiedzieć czemu, po angielsku. "Było wspaniałe". Poeta spuścił głowę, znów wyglądał tak, jakbym patrzył na niego z balkonu w teatrze. "Nie ma powodu dziękować. To nic, to nie ja".