Jacy jesteśmy, Johnie Adamsie?

Zagubiona Ameryka na gwałt poszukuje nowego symbolu. Stąd wielki sukces serialu HBO o amerykańskim prezydencie, z wielką rolą Paula Giamattiego.

10.06.2008

Czyta się kilka minut

Kadr z serialu o Johnie Adamsie /fot. HBO /
Kadr z serialu o Johnie Adamsie /fot. HBO /

Współproducent serialu, Tom Hanks, podkreślał wagę zamierzenia: chciał, by historia ożyła na nowo. Rewolucja amerykańska, w której tak ważną rolę odegrał John Adams - prawnik z Massachusetts, późniejszy drugi prezydent nowego kraju - miała się stać zwierciadłem dla dzisiejszej Ameryki. Hanks zachwycił się nagrodzoną Pulitzerem biografią Adamsa pióra Davida McCullougha i razem z Garym Goetzmanem, który produkował zarówno pamiętną "Filadelfię" z Hanksem, jak i debiut reżyserski tego ostatniego, stworzył serial wybitny. "John Adams", siedmioodcinkowa superprodukcja stacji HBO, stała się prawdziwym wydarzeniem kulturalnym w Stanach. Pierwsze dwa odcinki obejrzało ponad 3 miliony widzów, potem liczba ta stale rosła (HBO jest stacją płatną, stąd liczby są tu mniejsze, ale wpływy - bynajmniej).

Jest rzeczą zdumiewającą, na jakie bogactwo efektów wizualnych pozwoliła rewolucja HD. Jako że produkowane obecnie seriale coraz częściej trafiają na nowoczesne ekrany domowych plazm, zniknął powód do stosowania wobec filmów telewizyjnych estetycznej taryfy ulgowej. Zdjęcia weterana Taka Fujimoto do "Johna Adamsa" mogą stawać w szranki z najwybitniejszymi dokonaniami operatorów kręcących na taśmie. Wystarczy porównać najnowszą "prezydencką" produkcję HBO z powstałym w tej samej stacji "Trumanem", notabene także opartym na książce McCullougha, by dostrzec siedmiomilowy krok, jaki zrobiła estetyka telewizyjna przez zaledwie dekadę. Bardzo możliwe, że "John Adams" jest najważniejszym amerykańskim filmem ostatnich kilku lat - nie tylko telewizyjnym.

Furia małego lwiątka

McCullough wyszukał w pamiętnikach prezydenta Adamsa następujący opis: "Fizycznie nic mnie nie wyróżnia. To czasy przeznaczyły mnie do doniosłych działań. (…) Kiedy patrzę w zwierciadło, moje czoło, brwi, policzki i usta zdradzają pewną rozlazłość. (…) A jednak są takie wydarzenia, takie ostre zdania i takie podłe skandale; takie akty hipokryzji, które wprawiają tę mieszaninę lenistwa, snu i małości w furię małego lwiątka". Próżno szukać aktora, który lepiej od Giamattiego pasowałby do tego opisu, a jednak ujawnia się w nim coś więcej niż sam wygląd prezydenta. Adams był upartym, żywiołowym i trudnym nieraz człowiekiem - religijnym i oddanym idei sprawiedliwości jak mało który z jego współczesnych. Naraził się całemu Bostonowi, kiedy w roku 1770 bronił przed sądem brytyjskich żołnierzy, którzy strzelali do tłumu protestującego przeciw restrykcjom handlowym. Adams utrzymywał, że rozwrzeszczana tłuszcza to nie to samo, co polityczne zgromadzenie - i w ten sposób (choć wielu rozwścieczył) zyskał opinię absolutnie bezstronnego rozjemcy. Wyznaczenie go na delegata Massachusetts do Kongresu Kontynentalnego było naturalnym - i bardzo szczęśliwym - wyborem. Adams stał się jednym z najbardziej elokwentnych obrońców tezy o konieczności całkowitego oderwania od Wielkiej Brytanii.

Serial wyreżyserowany przez Toma Hoopera skupia się na wielkiej historii, ale dzięki metrażowi nie musi się do niej ograniczać. Stąd tak zróżnicowane i pełne niuansów portrety osób otaczających Adamsa, z jego żoną Abigail (Laura Linney) na czele. Zachowana korespondencja małżeńskiej pary do dziś fascynuje bogactwem przywoływanych szczegółów obyczajowych, dowcipem i zawartą w każdym liście czułością. Na tej korespondencji oparto dialogi między filmowymi bohaterami. Ekranowy Adams jest człowiekiem oddanym rodzinie, który musi niejednokrotnie ją opuszczać dla "spraw większych" - ale zasługą serialu jest zachowanie proporcji w pokazywaniu zarówno owej rodzinnej skali mikro, jak i historycznej skali makro.

Czarni niewolnicy i Abu Ghraib

"John Adams" jest świadectwem amerykańskiego zagubienia, aktem sięgnięcia do samych początków narodu w poszukiwaniu czegoś stałego, wartości nadającej się na budulec jutra. Jednocześnie przeszłość - starym prawem filmu historycznego - zdaje się w nim aż nadto przepełniona ziarnami mentalności nam współczesnej. O ile jest faktem, że Abigail i John spekulowali w swej korespondencji, czy epidemia ospy nie jest czasem "karą za grzech niewolnictwa", to McCullough nie wspomina w swej książce, że to właśnie zeznania czarnoskórego niewolnika dostarczyły kluczowych dowodów w procesie brytyjskich żołnierzy. Tymczasem tak to właśnie wygląda w filmie. John Adams, który w trakcie publicznej rozprawy kładzie niewolnikowi dłoń na ramieniu i mówi głośno: "Thank you, sir!", antycypuje polityczną świadomość i kulturę daleko wybiegające poza jego czasy.

A jednocześnie udało się twórcom nakreślić kilka naprawdę celnych paraleli pomiędzy "wczoraj" a "dziś". Kiedy Adams świadkuje zemście na brytyjskim emisariuszu w bostońskim porcie, film uzyskuje rzadką w dzisiejszym kinie powagę w prezentowaniu przemocy (brak obyczajowej autocenzury jest znakiem rozpoznawczym płatnego kanału HBO). Czytaliśmy wielokrotnie z uśmiechem o praktyce tarzania w smole i pierzu, traktując ją jako dowcipną i krotochwilną formę publicznego ośmieszenia - tymczasem w "Johnie Adamsie" po raz pierwszy widzimy dotykalne okrucieństwo tej praktyki. Kiedy John odwraca głowę od ponurego widowiska i pyta stojącego obok Samuela Adamsa: "Czy rzeczywiście popierasz nielegalne użycie brutalnej siły w celu wdrożenia zasady politycznej, Sam?", to ze świeczką trzeba by szukać widza niekojarzącego tej sceny z torturami w Abu Ghraib.

Gorzka lekcja

Siedem odcinków to siedem okazji do podziwiania czołówki. W tej przygotowanej na potrzeby "Adamsa…" motywem głównym jest flaga, a właściwie flagi: różne warianty narodowego sztandaru używane w trakcie wojny o niepodległość. Te symboliczne przedstawienia kolonii jako

pokawałkowanego węża, jako żmii ostrzegającej Brytyjczyków: "Nie stąpaj po mnie!", dopiero zapowiadają znane nam wszystkim - jak mówią o nich sami Amerykanie - "gwiazdki i paski" (stars and stripes). Zakrawa na gorzką ironię, że to właśnie w roku powstania "Johna Adamsa" Paul Haggis nakręcił "W dolinie Elah", który kończy się powieszeniem do góry nogami flagi USA.

Amerykanie poszukują na nowo żywego symbolu, który nie byłby zdyskredytowany. Ciekawe, czy zadowoli ich odpowiedź dana przez Adamsa w ostatnim odcinku: "Do tej pory myślałem, że nie ma nic bardziej zakłamanego od współczesnej mi historii europejskiej, ale teraz widzę, że jest: współczesna historia amerykańska. Dziedzictwo naszej rewolucji uważam za stracone". ? h

JOHN ADAMS - reż. Tom Hooper, na podst. książki Davida McCullough, USA 2008

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2008