Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Są namiętni zbieracze znaczków, widokówek, odznak, lamp naftowych, zegarów, czajników i samowarów. Mówimy o nich hobbyści albo po prostu »ludzie z konikiem«” – pisało „Echo Dnia” w 1971 r. Konika słownik Karłowicza z 1902 r. definiował jako „ćwiek w głowie”. Jerzy Michotek śpiewająco wyjaśniał, że kiedy ktoś „znaczki zbiera, poluje, gra w pokera”, to jest to „Hobby, innymi słowy bzik”. I w PRL-u właśnie „hobby” zrobiło karierę większą niż bzik, ćwiek i konik razem wzięte. Brzmiało dumnie jak każdy anglicyzm i bywało nieszkodliwym dziwactwem, takim, jakie w pierwszej scenie ósmej części „Dekalogu” prezentuje niewyspany i podniecony Bronisław Pawlik. Wrócił właśnie nocnym pociągiem ze Szczecina, z giełdy, spotyka świeżutką po porannym joggingu na Ursynowie sąsiadkę i dzieli się z nią swoim szczęściem: „Mówię pani… Seria z niemieckiego lotu na biegun północny, z 31 roku. Polarfahrt! Trzy zeppeliny!”. Ujęte w ramy organizacyjne nieszkodliwe dziwactwo przeradzało się w szlachetną pasję i stawiano przed nim zadania. „Filatelistyka młodzieżowa ma wychowywać, rozbudzać zainteresowania poznawcze” – grzmiał Antoni Gromski z Polskiego Związku Filatelistów na łamach „Nowin Rzeszowskich”, a „Nowiny Jeleniogórskie”, otwierając z pompą kącik filatelistyczny na swoich łamach, zapowiadały, że będzie im przyświecać hasło „Znaczek bawi, uczy, wychowuje”. Kiedy w 1973 r. Polski Związek Hodowców Kanarków zorganizował w Bytomiu na dworcu, a więc chyba z myślą o kanarach, konkurs śpiewaczy kanarków, „Życie Bytomskie” informowało przy okazji, że co roku Polska sprzedaje 15 tys. kanarków na Zachód, a „za jednego ptaszka płacą nam 8 dolarów. Tak więc hodowla kanarków daje dużo przyjemności i dodatkowy dochód hobbystom, a państwu dewizy”.
Traktowano hobby czasem jak chorobliwą manię („Filatelistyka jest chorobą uniwersalną i bardzo zaraźliwą, trawi nastolatków na równo ze staruszkami” – pisał w reporterskiej książce Bogdan Daleszak), a czasem przeciwnie, jako sposób na zachowanie zdrowia. „Głos Koszaliński” niechętnie przyznawał, że: „Także w Polsce – choć nie w tym tempie, co w krajach zachodnich – różnego rodzaju depresje, stressy itp. przybierają na sile”, i proponował jako remedium zbieranie znaczków, wędkarstwo, ogródki działkowe i hodowlę królików. Eugeniusz Szkop w „Życiu Literackim” uznawał hobby za lekarstwo na chorobę alkoholową, ponieważ wskutek oglądania znaczków „zmniejsza się dolor existentiae, który tkwi u podłoża alkoholizmu”. Zasadniczo hobby miało dobrą prasę i w pewnym okresie wręcz wypadało się jakimś oryginalnym zainteresowaniem legitymować. Kasia Sobczyk śpiewała: „Najbardziej znane dziś osoby też mają jakieś swoje hobby, ten – znaczków sterty całe, ów – zapałek...”. Działający przy kopalni w Bielszowicach zespół o mrocznej nazwie Cienie w piosence „Górnicze hobby” twierdził, że: „Każdy górnik ma swe hobby… Ten na wędkę łowi ryby, ten na grzyby chodzi w las… Jeden lubi w szkata grać, drugi gwizdać na gołębie...”.
W przypadku gwizdania na gołębie hobby przechodziło czasem, z pominięciem etapów ćwieka i bzika, w prawdziwą szajbę. W 1988 r. Stanisław Rams odwiedził w Końskich Antoniego Suszkiewicza, seniora Związku Hodowców Gołębi Pocztowych, i opisał to spotkanie w „Przemianach”. „Samotnik Antoni” narzekał na współczesność: „Te sputniki, satelity, radionawigacje, stacje nadawcze i rozgłośnie! To wszystko szkodzi. Teraz najlepsze lidery gubią się, nie wracają”. W dodatku „po katastrofie w Czarnobylu jakaś zaraza atakuje stada”. Kiedy dziennikarz przyznał się, że zjadł kiedyś „pieczyste” z gołębia, „samotnik Antoni” miał powiedzieć: „Mnie nie godzi się tego słuchać”, i wyrzucił go za drzwi.
W dramacie Zbigniewa Herberta „Lalek” nieletni gołębiarz zapytany, czy lubi ptaki, odpowiada: „Ptaki nie za bardzo. Gołębie lubię”. Mógłby być synem planującego hodować gołębie w bloku przy Alternatywy 4 Balcerka, który instruował stróża Anioła: „Po pierwsze nie ptaki, tylko rasowe brajtszwance”. W „Dzięciole” żona Stefana Waldka niepokoi się, że ich syn zamiast „strzelać z procy, tłuc szyby, pluć przez rurkę, grać w zośkę, chodzić na wagary”, całymi dniami ślęczy nad igłą i szyje. Mąż poucza ją, iż ich Pawełek nie szyje, tylko haftuje. „Szycie jest czynnością praktyczną, a haftowanie jest twórczością artystyczną” – wyjaśnia. Jako praktykowanie czynności niepraktycznych definiował też hobby Jacek Fedorowicz w felietonie „Wszyscy jesteśmy hobbystami”: „Wszyscy hobbyści popełniają ciągle ten sam błąd: starają się nam wytłumaczyć swe hobby z punktu widzenia praktyczności, zamiast się przyznać, że stosowanie tego zamiłowania w praktyce nie ma absolutnie żadnego znaczenia”.
W prasie lat 70. i 80. niezwykłą popularnością cieszyły się kąciki hobbystów. Częściowo pełniły też funkcję biur matrymonialnych, pomagając czytelnikom znaleźć swoją drugą połówkę na bazie wspólnego zainteresowania. Typowym – choć przywołującym nietypowe hobby – ogłoszeniem było to z tygodnika „Na Przełaj”: „Zbieram fajne odzywki w rodzaju: »schowaj się, bo na małpy polują«. Za jedną prześlę pięć. Warunek – znaczek i koperta. Poza tym poznam fajną dziewczynę z Rzeszowa”. W skeczu Kabaretu Dudek dochodzi do takiego właśnie spotkania zapoznawczego Bronisława Pawlika z „dziewczyną z Rzeszowa”. Ale tym razem Pawlik rozczarowuje, zamiast upodobania do zeppelinów ma hobby „takie jak wszyscy: zjeść raz dziennie coś na gorąco i żeby do pierwszego starczyło”. ©