Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Umowy o nawiązaniu stosunków dyplomatycznych między Izraelem i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi oraz Bahrajnem, podpisane w ubiegłym tygodniu w Waszyngtonie, to niewątpliwy sukces polityczny Donalda Trumpa i Beniamina Netanjahu – sukces obu politykom bardzo teraz potrzebny.
W samym Izraelu budzą one jednak dwojakie uczucia. Z jednej strony to historyczne porozumienia, jakich nie było od lat: pula krajów arabskich uznających Izrael powiększyła się do czterech (wcześniej uczyniły to Egipt i Jordania), a już zapowiadane są kolejne. Ponadto umowa polityczna będzie miała przełożenie na współpracę w wielu dziedzinach. Rośnie też bliskowschodni front przeciw Iranowi. Z drugiej strony to oczywiste, że podpisane umowy nie sprzyjają – wbrew zapowiedziom sygnatariuszy – rozwiązaniu kluczowego konfliktu w regionie, czyli izraelsko-palestyńskiego. Palestyńczycy, wściekli i osamotnieni, znów zostali zepchnięci na dalszy plan.
Radość gasi fakt, że w Izraelu panuje potężny epidemiczny chaos. Mieszkańcy właśnie musieli zamknąć się ponownie w domach, rozpoczynając zatwierdzony przez premiera na okres żydowskich świąt trzytygodniowy lockdown. Do tego radykalnego kroku (Izrael jest pierwszym krajem na świecie, który zaczyna lockdown po raz drugi) doprowadziła dramatyczna sytuacja: po 4 tys. stwierdzonych zakażeń dziennie. Mimo lockdownu nie ustają jednak głośne protesty przeciw premierowi Netanjahu. Kolejna odsłona jego korupcyjnego procesu nastąpi w grudniu. ©