Iść, żyć, opowiadać

Jury Międzynarodowych Targów Książki w Zimbabwe umieściło "Lunatyczną krainę" w pierwszej dwunastce największych powieści afrykańskich minionego wieku.

13.07.2010

Czyta się kilka minut

Tizangara to miasteczko, w którym rozgrywa się akcja "Ostatniego lotu flaminga", pierwszej przetłumaczonej w 2005 r. na język polski powieści Mii Couto, wybitnego mozambickiego prozaika i poety. Jedno z porzekadeł miejscowej ludności głosi, że "świat to nie to, co istnieje, lecz to, co się dzieje". Słowa powtarzane w Tizangarze - odpowiednio modyfikowane i na różne sposoby interpretowane - można potraktować jako najkrótszą charakterystykę prozy Couto, która, za sprawą właśnie wydanej "Lunatycznej krainy", być może w końcu zostanie należycie doceniona przez rodzimą krytykę literacką i czytelników.

***

Wcześniej opublikowane po polsku tomy - "Ostatni lot flaminga" oraz przełożony przez młodych warszawskich iberystów "Naszyjnik z opowiadań" (2008) - doczekały się zaledwie pojedynczych omówień i niezasłużenie przeszły bez echa. Sytuacja zaczęła się poprawiać dopiero przy wydanym w ubiegłym roku przez Świat Książki "Tarasie z uroczynem" (znane wydawnictwo, prestiżowa seria prozatorska, lepsza reklama i promocja, większa ilość recenzji itd.). Dzięki doskonale spolszczonej przez Michała Lipszyca oraz starannie - jak zwykle w przypadku Karakteru - wydanej "Lunatycznej krainie" Couto zostanie niewątpliwie w Polsce doceniony.

Debiutancka powieść mozambickiego autora opublikowana w 1992 r. jest nie tylko jego najciekawszym dziełem, ale też jedną z najlepszych XX-wiecznych powieści afrykańskich w ogóle. Czy rację miało Jury Międzynarodowych Targów Książki w Zimbabwe, które umieściło "Lunatyczną krainę" w pierwszej dwunastce największych powieści afrykańskich minionego wieku? Nie sposób bezgranicznie ufać rankingom i plebiscytom, ale nie ulega wątpliwości, że utwór Couto możemy postawić na półce obok książek pisarzy takich jak Achebe, Coetzee, Gordimer, Mahfuz, Soyinka czy Ben Jelloun. Decyzja o zestawieniu powieściowego debiutu Couto z dziełami tych twórców może dziwić tym bardziej, że autor opowiada o Afryce zupełnie osobnym, specjalnie ustawionym i skonstruowanym na potrzeby własnego pisarskiego projektu, nieporównywalnym do nikogo i niczego głosem. Chyba że za obowiązujące uznać porównanie Eugeniusza Rzewuskiego, filologa afrykanisty, który w przedmowie do "Naszyjnika z opowiadań" pisał o "tropikalnej leśmiańszczyźnie" Mii Couto.

***

Na "Lunatyczną krainę" składają się dwie równolegle prowadzone, zapętlające się i dopowiadające historie, które następnie rozgałęziają się w kolejne poboczne wątki-opowiadania. Chłopiec o imieniu Muidinga i starzec Tuahir przemierzają "więdnący świat", a więc Mozambik w czasie trwania krwawej, niekończącej się wojny (z władzami Portugalii? bratobójczej pomiędzy opozycyjnymi organizacjami politycznymi? z RPA czy Rodezją?). Przerywają swoją wędrówkę po natrafieniu na zniszczony przez pożar autobus pełen zwęglonych ciał oraz duchów zmarłych, by w tym miejscu stworzyć - mówiąc eufemistycznie - prowizoryczny "dom", gdyż, jak poucza przestraszonego chłopca Tuahir, "to, co już spalone, nigdy więcej nie będzie się palić".

Przy jednej z ofiar wypadku Muidinga znajduje zapisane niewyraźnym pismem szkolne zeszyty i to właśnie ich treść - rozpisana na 11 części droga Kindzu przez tytułową "lunatyczną krainę" - jest od tego momentu głównym punktem odniesienia dla dalszej wędrówki chłopca i starca. Wędrówki cokolwiek oryginalnej i będącej raczej zachowywaniem pozorów niż faktycznym przemieszczaniem się z jednego miejsca do drugiego. "Być w drodze" po to tylko, by nie znieruchomieć całkowicie, nie poddać się, nie zrezygnować z jakiegokolwiek działania, a więc w końcu z życia.

Martwa droga, którą przemierzają, nie prowadzi tak naprawdę do żadnego celu, skoro kolejne wieczory spędzają znowu w spalonym autobusie. Chłopiec czyta na głos następny zeszyt, w którym Kindzu opisuje etapy swojej podróży, a starzec pogrąża się we śnie. Być może zasypia i śni całą opowieść także Muidinga, który w ten sposób próbuje sobie poradzić z atakującymi go lękami, głodem i obrazami wojny: leżącymi na poboczu drogi martwymi ciałami, zniszczeniami, zrujnowanymi mostami, drogami, wreszcie całymi miastami. Młodzieniec chciałby w tym coraz bardziej rozpadającym się i ginącym świecie odnaleźć swoich rodziców, a przynajmniej przywrócić wszystkie wspomnienia wymazane mu z głowy przez czarownika w czasie niedawnej choroby, przez którą prawie stracił życie. Trudno się dziwić prostemu, bardziej pragmatycznemu starcowi, że przynajmniej w taki sposób - prosząc wróżbitę o usunięcie pamięci Muidindze - pomógł chłopcu: "Jeszcze ci się poszczęściło z tą chorobą. Mogłeś o wszystkim zapomnieć. A ja muszę żyć z tym ciężarem...".

Kindzu, autor zeszytów czytanych / śnionych przez chłopca, wkrótce po wybuchu wojny, a wraz z nią powszechnej nędzy i głodu, po zniknięciu brata przemienionego w kurę i śmierci ojca wyrusza w drogę, nie tylko dlatego, że ma już dość bezsensownego życia w rodzinnej wiosce ("Ten świat zaczynał mnie już mordować"), ale też po to, by zostać naparama, tradycyjnym wojownikiem sprawiedliwości walczącym ze sprawcami wojny.

Teoretycznie więc podróż Kindzu nie jest pozbawiona celu (później dojdą kolejne, choćby te wyznaczone przez efemeryczną Faridę spotkaną na porzuconym okręcie), ale w praktyce znaczenie ma tylko sama droga, "błąkisnucie się" i "śniwłóczenie", mozolne przedzieranie się przez lunatyczną krainę, która sama z siebie również się przemieszcza, przeobraża i wciąż na nowo zaskakuje wędrowców. Trwa wojna, która być może nigdy nie będzie miała końca, a która z pewnością nigdy nie miała sensu. Tyle fakty. Reszta jest śnieniem.

Warto od razu zapytać o to, czym jest i czym może być ów oniryczny stan, w którym znajdują się wszyscy bohaterowie powieści Couto. Marzenia senne, gorączkowe wizje rannych, rojenia obłąkanych, wiarygodne (przynajmniej dla czytelnika) kłamstwa spotykanych na drodze osób, a może - na co wskazywałyby ostatnie akapity powieści - apokaliptyczne widzenie wróżbity? Oczywiście Couto nie odpowiada na to pytanie, myli tropy, podrzuca kolejne konkurencyjne wobec siebie fragmenty autotematyczne i prowadzi nieustanną grę, coraz bardziej bezkompromisową i wymagającą od czytelnika wytężonej uwagi. Więcej - Couto ryzykownie gra nie tylko z nami, ale też ze swoimi bohaterami, całym światem przedstawionym (tutaj bardziej: przestawionym), tradycją powieści afrykańskiej oraz modyfikowaną przez prozaika do granic możliwości portugalszczyzną (czy w tym przypadku raczej: jej doskonale przetłumaczonym / przepisanym na język polski wariantem).

Większość powieści i opowiadań mozambickiego pisarza to swoiste literackie eksperymenty, wielce ryzykowne, ale najczęściej zakończone sukcesem, operacje na żywym organizmie języka: gry słów, rymy wewnętrzne i posługiwanie się znaczącymi nazwiskami, mieszanie licznych rejestrów mowy, przetwarzanie portugalskich przysłów i dostosowywanie ich do elastycznych norm "mozambickiej afrykańskości" czy modyfikacje składniowe (jak precyzują iberyści z UW: "odstępstwa od normy w rekcji czasowników, w sposobie kolokacji zaimków klitycznych oraz wprowadzania zdań podrzędnych").

Przede wszystkim jest jednak Mia Couto magicznym słowotwórcą, który - jak się wydaje - nie tylko tworzy neologizmy na potrzeby swojej twórczości, ale i myśli nimi na co dzień. Pierwszą polskojęzyczną próbą odtworzenia tego "innego kanonu języka", niezwykłej kreatywności słowotwórczej oraz wielości wykorzystywanych przez prozaika dyskursów był "Naszyjnik z opowiadań", ale dopiero dzięki wzorcowemu, niezwykle sugestywnemu, pochłaniającemu czytelnika bez reszty przekładowi Michała Lipszyca możemy w pełni docenić oryginalność i klasę prozy Couto. O funkcji tak brawurowo przełożonych na polski neologizmów (kilka przykładów: "śpiewospady", "skowrony", "przeradrżenie", "adminizdrador") tak pisze tłumacz: "Z jednej strony autor, budując oryginalny język, buduje równie oryginalny klimat swoich utworów, a zarazem nośnik ich treści (która zwykle sama w sobie jest całkiem treściwa), z drugiej zaś - przeciera nowe szlaki przed postkolonialną, wyzwoloną portugalszczyzną, pokazując wszem i wobec, że dzisiaj każdy może mieć własną mowę i nie ma się co przejmować tradycyjnymi normami [...]. Chodzi też tutaj o wykorzystanie - a przez to i nobilitację - ustnej tradycji rdzennych mieszkańców Mozambiku, tej niepisanej literatury, którą przekazuje się na wsi przy ogniskach, pełnej twórczych zniekształceń, słownych zabaw i wtrąceń z lokalnych języków bantu".

***

Głównymi bohaterami "Lunatycznej krainy" - obok Kindzu, chłopca i starca - są więc także jej język i sama (niekończąca się nigdy) opowieść, jej uzdrawiająca moc, pozwalająca na jakiś czas zapomnieć o wojennej rzeczywistości, zagłuszyć huk wystrzałów, przenieść się na krótkotrwałą wewnętrzną emigrację. Opowieść jako jedna z niewielu możliwości przetrwania "czasów, które zrobiły z nas zwierzęta", jako szansa na opuszczenie tego "królestwa przemocy", w którym przemieniliśmy się w potwory "bez rodziny i bez narodu". Czy jest jeszcze nadzieja na zachowanie człowieczeństwa, przeżycie kolejnego dnia i jakąkolwiek przyszłość? A co jeśli również opowieści okażą się zwyczajnym kłamstwem, próbą oszukania naiwnego słuchacza, jeszcze jednym objawem tego, że - jak by powiedział Chinua Achebe - "wszystko się rozpada"?

Mia Couto "Lunatyczna kraina", Karakter 2010

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2010