Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Prezes Adam Glapiński zachował się, jak przystało na jastrzębia – w świecie finansów zwykło się tak nazywać zwolenników utrzymywania stóp na wysokim poziomie – i poszybował z podwyżką jakieś 0,25-0,5 punktu procentowego wyżej, niż zakładała większość analityków. W tym miejscu zwyczajowo powinienem też podać, o ile wzrośnie przez to rata przeciętnego kredytu hipotecznego, tym razem jednak oszczędzę Państwu liczb. Większość posiadaczy złotówkowych hipotek przeliczyła to sobie już dawno. Wszak jeszcze dwa miesiące temu niemal wszystkie okołoinflacyjne analizy zakładały, że główną stopę procentową NBP zobaczymy na tym poziomie najwcześniej pod koniec roku.
GOSPODARKA TRZESZCZY. Wojna, waluty, inflacja: co nas czeka? CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM
Ratalny koszmar, jaki przez to staje się właśnie udziałem tysięcy Polaków marzących o pierwszym własnym mieszkaniu (żadnych tam spekulantów, jak sugerują same banki, dbające o to, żeby przy pięknie naciągniętej odsetkowej sprężynie nie zaczął im nagle grzebać rząd) bierze źródło oczywiście z niepewności. Wojna w Ukrainie dała w łeb także wysiłkom rządu Mateusza Morawieckiego, który zamierzał schłodzić inflację, nim u progu roku wyborczego Polacy ostudzą swe poparcie dla PiS-u. Udawało się przez ledwie miesiąc: w lutym inflacja spadła w stosunku do stycznia do 8,5 proc., czyli aż 0,7 punktu procentowego. Potem Rosja napadła na Ukrainę. Wojna toczy się wprawdzie daleko od granic Rzeczypospolitej, ale z perspektywy maklerów z Wall Strett czy traderów z City (zakładając, że akurat nie są po warszawskiej SGH i krótkim epizodzie na londyńskich zmywakach) to w sumie tak, jakby walki trwały gdzieś między Warszawą a Sieradzem. Polski cud gospodarczy nadal nie jest dostatecznie spektakularny, by światowy kapitał zaczął nas kojarzyć raczej z Lozanną niż z Lwowem, a skutki tego stanu rzeczy widzieliśmy w pierwszych dniach wojny, kiedy frank szwajcarski kosztował przez chwilę prawie 5 zł.
CO SIĘ STANIE Z NASZĄ KLASĄ: Kiedy dochodzi do załamania kursu złotego wobec franka lub w górę wystrzeliwują stopy procentowe, ciągnąc za sobą raty, posiadacze kredytu zaciskają zęby i ratują swoje „miejsce do życia” – nie tylko kosztem coraz większych wyrzeczeń, ale również poczucia osobistej porażki. CZYTAJ WIĘCEJ >>>
Poza zdławieniem inflacji, podwyżka stóp w jastrzębim stylu prezesa Glapińskiego ma więc na pewno jeszcze jeden cel. Chodzi o uświadomienie reszcie świata, że z Polską – w odróżnieniu od udręczonej Ukrainy i zbrukanej krwią Rosji – można bezpiecznie robić business as usual i w dodatku dobrze na tym zarobić. Nie są to zresztą zapewnienia bez pokrycia, jeśli wziąć pod uwagę, że poza importem ropy i gazu nie łączą nas z Rosją silne więzi handlowe. Ojczyzna specjalnych operacji militarnych jest odbiorcą ledwie 3,2 proc. polskiego eksportu. Dwa razy więcej sprzedajemy dziś do Czech.
Pewnym pocieszeniem dla kredytobiorców, którzy z przerażeniem obserwują gwałtowny wzrost rat, może jednak być informacja, że tak ostre reakcje banków centralnych zwykle wieszczą koniec cyklu. Coraz więcej ekonomistów uważa, że katastroficzne scenariusze z główną stopą procentową NBP na poziomie 7 czy nawet 8 proc. jednak się nie zrealizują, bo oprócz inflacji bank centralny boi się także stłumienia popytu w gospodarce i nie może zdusić podaży kredytów. Dzisiejsza podwyżka może zatem być jedną z ostatnich. Po wakacjach – jeśli oczywiście pod drodze nie wydarzy się jeszcze większa katastrofa – stopy procentowe NBP mogłyby zacząć spadać. Po drodze zahaczywszy jednak o poziom 5,5-6 proc.