Stopy procentowe i walka z inflacją. Czy NBP to jeszcze kontroluje?

Albo Narodowy Bank Polski uważa, że inflacja zacznie niebawem słabnąć, albo powoli godzi się z tym, że stracił nad nią kontrolę.

06.05.2022

Czyta się kilka minut

Konferencja prasowa prezesa NBP Adama Glapińskiego po poprzedniej podwyżce stóp procentowych. Warszawa, 7 kwietnia 2022 r. / FOT. Wojciech Olkusnik/East News /
Konferencja prasowa prezesa NBP Adama Glapińskiego po poprzedniej podwyżce stóp procentowych. Warszawa, 7 kwietnia 2022 r. / FOT. Wojciech Olkusnik/East News /

Ekonomiści spodziewali się, że stopy procentowe pójdą w górę o co najmniej jeden punkt procentowy. Byli i tacy, którzy czekali na podwyżkę aż o 150 punktów bazowych, czyli półtora procenta. Tym razem Rada Polityki Pieniężnej okazała się jednak mniej radykalna od obserwatorów rynku i zdecydowała o podwyżce głównej stopy procentowej o zaledwie 0,75 punktu procentowego – czyli do 5,25 proc. Wspomniane „zaledwie” dla części zadłużonych w rodzimej walucie kredytobiorców oznaczać będzie wprawdzie kolejny wzrost rat, ale tym razem nie będzie on już tak bardzo dotkliwy jak wcześniej. Wskaźniki WIBOR, ustalane w oparciu o wysokość głównej stopy procentowej NBP, od pewnego czasu uwzględniały ryzyko dzisiejszej podwyżki i część klientów już dostała wyliczenia z wyższymi stawkami. Trzymiesięczny WIBOR 3M wynosi dziś 6,24 proc., a sześciomiesięczny 6M – 6,43 proc. W ciągu miesiąca, który upłynął od poprzedniej decyzji RPP, stawki WIBOR urosły zatem jakieś cztery razy mniej od samych stóp.


GOSPODARKA TRZESZCZY. Wojna, waluty, inflacja: co nas czeka? CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


Podwyżka tych ostatnich była pewna od chwili, kiedy GUS podał zatrważające dane o inflacji, która w kwietniu wystrzeliła aż o 12,3 proc. w stosunku do poziomu z kwietnia ub. roku. Ekonomiści spodziewali się, że w tej sytuacji NBP wzorcowo „przywali” podwyżką, choćby po to, żeby zademonstrować determinację w walce z drożyzną, której brakowało mu przez niemal cały zeszły rok. Kierowana przez prezesa Adama Glapińskiego Rada zdecydowała się tymczasem na ruch poniżej średniej oczekiwań rynku. I to w czasie, w którym jej odpowiednik w Czechach postąpił dokładnie na odwrót, reagując na inflację bardziej stanowczo, niż się spodziewano. Członkowie RPP z pewnością zdają sobie sprawę, że ich decyzje mogą przynieść tysiącom polskich rodzin kłopoty z bieżącą spłatą kredytów, ale na pewno pamiętają też o tym, że inflacja jeszcze większej rzeszy Polaków z miesiąca na miesiąc obniża standard życiowy. Mniejsza od oczekiwanej podwyżka stóp procentowych może więc świadczyć o tym, że nasz bank centralny uważa, że inflacja zacznie niebawem słabnąć. Albo powoli godzi się z tym, że stracił nad nią kontrolę.

Rząd PiS przy każdej okazji mówi o „putinflacji”, ale to oczywiście polityczne pustosłowie. Do inflacyjnego pieca z pewnością dużo dokłada dziś wojna w Ukrainie. A ściślej: niemal pewne braki na rynku zbóż oraz pełzająca wojna energetyczna Polski z Rosją, która właśnie przeobraziła się w otwarty konflikt skutkujący zakręceniem kurków z gazem. Tego wszystkiego nie można jednak wycenić aż na 12,3 proc. inflacji. Dość przypomnieć, że w momencie napaści Rosji na Ukrainę wskaźnik wzrostu cen w Polsce pokazywał już blisko 9 proc.

Problem w tym, że PiS przyzwyczaiło swoich wyborców – a po części także własny elektorat negatywny – że na niemal każde perturbacje natury ekonomicznej reaguje stosowną „antytarczą”. Rząd Zjednoczonej Prawicy chronił nas w ten sposób i przed konsekwencjami pandemii, i przed inflacją. Wcześniej zapowiadał odwrócenie niepokojących trendów demograficznych za pomocą programu 500+, który zyskał jednoznaczny socjalny rys dopiero po tym, kiedy okazało się, że dodatkowe pieniądze nie mają żadnego wpływu na decyzje Polaków o posiadaniu potomstwa. Część tych decyzji – jak chociażby wspomniane 500+, zapobieżenie recesji w trakcie lockdownu czy 8 mld zł zarezerwowane w budżecie na pomoc uchodźcom z Ukrainy  – trzeba uznać za trafne i pożyteczne, ale i one mają cenę. Jak wylicza Eurostat, polski dług publiczny od początku rządów PiS wzrósł z 921 mld zł do 1,41 bln zł.


CO SIĘ STANIE Z NASZĄ KLASĄ: Kiedy dochodzi do załamania kursu złotego wobec franka lub w górę wystrzeliwują stopy procentowe, ciągnąc za sobą raty, posiadacze kredytu zaciskają zęby i ratują swoje „miejsce do życia” – nie tylko kosztem coraz większych wyrzeczeń, ale również poczucia osobistej porażki. CZYTAJ WIĘCEJ >>>


Ta sama polityka rządu w wymiarze monetarnym czyni więc walkę NBP z inflacją czysto syzyfową pracą – bo pieniądze, które bank centralny z mozołem zdejmuje z rynku za pomocą podwyżek stóp procentowych, rząd tłoczy tam z powrotem za pomocą rozmaitych socjalnych bypassów. W liczbach wygląda to z grubsza następująco: efektem tegorocznych podwyżek stóp powinno być zmniejszenie konsumpcji wewnętrznej o jakieś 20-30 mld zł. W tym samym czasie sama waloryzacja emerytur wraz z wypłatą 13. i 14. świadczenia wpompuje Polakom do kieszeni ponad 30 mld zł. Nie chodzi o to, że waloryzacja emerytur to zły pomysł. Przeciwnie, pomoc najbiedniejszym emerytom jest w tej chwili jednym z najważniejszych zadań państwa. Chodzi tylko o to, że ten społecznie szczytny cel, zwłaszcza realizowany w taki sposób, stoi w jawnej sprzeczności z antyinflacyjną polityką NBP.

W efekcie jedynym namacalnym efektem tego absurdalnego ekonomicznego kontredansa jest narastająca frustracja posiadaczy kredytów hipotecznych w złotym – z jednej strony. A z drugiej – coraz większa wściekłość milionów Polaków, którym inflacja wyciąga z kieszeni coraz więcej pieniędzy. Z kolei PiS traci w ten sposób wizerunek ugrupowania omnipotentnego, które porywa się także na to, co przeciwnikom jawi się jako niewykonalne.

Czas więc pogodzić się z myślą, że skutecznego sposobu na powstrzymanie inflacji w Polsce nie ma w tej chwili nikt. Ani rząd, który stał się zakładnikiem własnej strategii politycznej, ani opozycja, która w reakcji na tę nieudolność jest w stanie wydusić z siebie najwyżej garść populistycznych komunałów o „drożyźnie” i epatować opinię publiczną wizją 20-procentowych podwyżek dla budżetówki. Ani nawet NBP, który najzwyczajniej przespał moment, kiedy naprawdę mógł jeszcze coś zdziałać, i teraz jedynie minimalizuje straty wizerunkowe zaprzyjaźnionego rządu. Podwyżki stóp procentowych przynoszą zwykle efekty najwcześniej rok po ich wprowadzeniu. Jesienna ofensywa NBP, który postanowił wtedy ruszyć z cyklem takich decyzji, była zatem spóźniona co najmniej o pół roku.

Nie oznacza to oczywiście, że prezes Glapiński z Radą stracili szansę na szybkie zbicie inflacji do poziomu statutowego celu banku centralnego, czyli poniżej 2,5 proc. Z wojną za wschodnią granicą i w świecie trzeszczącym w geopolitycznych szwach nie ma na to najmniejszych szans. Wiele przemawia jednak za tym, że zamiast 12,3 proc., w odczytach inflacji moglibyśmy widzieć dziś 8-9 proc.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej